sobota, 29 marca 2014

Shaman King cz.4-Ten ból jest gorszy od ran cielesnych...To już jest koniec.

Moja waszą witać!
Hao:Nadchodzi kolejna część one-shota.
Kyuu:Mamy nadzieję,że się wam spodoba.
Sasuke:Dziękujemy tym,którzy wytrwali z nami do końca.
I błagam was o wybaczenie,że się nie pojawiało tak długo T.T Gomenasai...
Ichigo:Nieważne.I przestań lamentować, Darka.A teraz,zapraszamy do czytania.
*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*
Yoh już kleiły się oczy.Najwidoczniej już jest zmęczony.
-Jak chcesz,to możemy jutro dokończyć,skoro już prawie zasypiasz.
-Nie,skoro już nas na wspominanie wzięło,to skończmy to dzisiaj.
-Jak tam chcesz...
I znowu się przenieśli do wspomnień...
------------------------------------------
Szli już od jakiegoś czasu.Hoshi latała nad drzewami na nieboskłonie,szukając ewentualnych wrogów.Sierra i Artemis trzymali się blisko Asakurów.Wszyscy wyczuwali napięcie w atmosferze.Jakby za chwilę coś się miało stać.I faktycznie,już godzinę później zaatakowała fala biomechanoidów.Yoh i Hao trzymali swoje sztylety,Artemis,Sierra i Hoshi już stali wokół bliźniaków,chcąc ich chronić za wszelką cenę.Mimo,że Yoh nie mógł mówić,to zdołał przywołać swoją katanę.Hao trochę się zdziwił,ale chwilę później przypomniał mu się list od Yoh.O ile dobrze pamiętał,miał wypowiedzieć dwa słowa...
-Ho,Tsuchi.
I wtedy także jego sztylety zamieniły się w katanę.Była ona czerwono-biała,z białym ostrzem.Hao poczuł,jak furyoku z niego ucieka,toteż zaczął szybko atakować.Zdziwiła go dokładność ataków.Po zastanowieniu doszedł do wniosku,że miecz w jakiś sposób czytał jego myśli,gdzie chce zaatakować i jeśli wierzył,że mu się uda,to się uda na pewno.Zauważył skupienie Yoh.Wyglądał,jakby się połączył ze swoją bronią,jakby się stali jednością.Będzie musiał o to spytać brata.Ale teraz ważniejsza jest obrona i atak.Hao miał za sobą długie lata szermierki,więc szybko się uwinął z przeciwnikami,młodszy szaman zresztą też się uporał ze swoją częścią.Obaj byli powierzchownie ranni.Po odejściu z pola bitwy,Yoh wyciągnął gaziki i wodę utlenioną.Przemył swoje rany,dał nowy gazik Hao i pokroplił wodą,aby on też mógł przetrzeć swoje.Szybko się uwinęli i ruszyli w dalszą drogę,ale już po pół godzinie natrafili na kolejne roboty.Te były trudniejsze do pokonania,ale udało im się je zwyciężyć.Potem zrobili sobie przerwę,a Yoh znów zaczął pisać na dłoni Hao:
~Być może nie jestem asem w szamaństwie,ale nadrabiam swoją wiedzą,która jest dostępna tylko kilku osobom,czy to szamani,czy też ludzie.Co nie oznacza,że nie mam własnych teorii czy opinii na różne tematy.Tak się okazuje,że w posiadłości w Izumo jest pewna dobrze schowana biblioteka.Tam jest spisana spora część tego,co może się faktycznie przydać w życiu,choć nie wszystko.Dużo podróżowałem,żeby znaleźć inne takie biblioteki.Mnóstwo czasu poświęciłem na czytanie.To stąd pochodzi to,co wiem.
Hao uświadomił sobie jedną rzecz:mianowicie,że Yoh nie jest ignorantem w sprawach nauki.On wie już wystarczająco,posiada taką wiedzę,za którą ludzie by się pozabijali.Hao ma przeczucie,że jest pierwszą osobą,której Yoh powiedział i przekazał w pewnym sensie część zaginionej wiedzy.Cieszył się,że brat mu zaufał i powiedział o wszystkim.
~Gdyby wszyscy mieli taką wiedzę,jaką ja mam,ludzi i szamanów czekałaby zagłada.Masz właśnie przykład świata,gdzie ludzie za dużo się dowiedzieli w nieodpowiednim czasie.W naszym świecie,mam nadzieję,że się tak nie stanie.Jak narazie,że tak to ujmę,strażnicy,dobrze wypełniają swoją rolę.Naszym zadaniem jest powolne przekazywanie światu kolejnych informacji.Ale tylko we właściwym czasie,a skąd to wiemy,nie potrafię wytłumaczyć.Po prostu mamy pewne przeczucie.To dlatego nie wykorzystuję swoich zasobów wiedzy,żeby nasz świat nie stał się taki jak ten:pusty,zniszczony i nieżywy.Ten świat już dawno umarł.Mimo,że natura nadal trwa,to ten świat nie żyje.
-I pomyśleć,że chciałem zniszczyć ludzi,a tylko doprowadziłbym do śmierci naszego świata...
~Nie martw się,w końcu o niczym nie wiedziałeś.Ale czas już ruszać,chodźmy.
Hao nie zadawał żadnych pytań,szybko przyswoił to,co powiedział jego bliźniak.
Po czterech godzinach spotkali już po raz kolejny roboty.Było ciężko je pokonać,ale im się udało po raz kolejny to zrobić.Mieli coraz więcej ran,także tych trochę bardziej poważnych.Hao miał długą ranę wzdłuż klatki piersiowej,a Yoh z kolei rana przechodziła wzdłuż pleców.Znowu skorzystali z podręcznej apteczki wyciągnętą z kieszeni Yoh.Zostało im do przejścia jeszcze 75 kilometrów.Sporo,ale jeżeli nie chcą być siłą stąd wyrzucani,to muszą szybko pokonać ten dystans.Kiedy opatrzyli rany i napili się wody,wyruszyli dalej.Po kolejnej godzinie znów spotkali biomechanoidy.Było ich dziesięć,dużo mniej niż wcześniej,bo przychodzili nawet po pięćdziesięciu,ale to były płotki.Nawet te trzy,które przebiły krtań Yoh.Ale te,które przed nimi stoją...to już zupełnie inna liga.Widać to było po kolorze ich oczu,w porównaniu do zieleni zwykłych one były czerwone.Yoh zorientował się,że w Księdze znalazł wzmiankę o tym.Roboty o zielonych oczach-niezbyt mądre,czerwone-inteligentniejsze,ale wciąż niezbyt rozważne,fioletowe-inteligentne,ale nie przystosowane do walki,przynajmniej tej wręcz,walczą zwykle bronią dalekiego zasięgu.No i jeszcze są o czarnych oczach.Te są najgorsze.Inteligente,rozważne,a dotego piekielnie sprawne i obeznane w walce każdego rodzaju.Bracia mają szczęście,że spotkali te robty,,trzeciej klasy''(liczenie od dołu:zielone-czwarta klasa,czerwone-trzecia,fioletowe-druga,czarne-pierwsza klasa biomechanoidów).Ale wracajmy do opowieści.Tym razem nie poszło bliźniakom tak łatwo,jak wcześniej.Czerwonoocy omal nie przebili ramienia Hao i prawie połamali żebra Yoh.No właśnie:prawie.Nie jest w końcu łatwo pokonać kogokolwiek z rodziny Asakura.Ale i tak ledwo zwyciężyli.A to nie koniec,bo nagle obok głowy Hao przeleciał nabój z pistoletu.
-No nie...czy i tutaj X-Laws będą mnie prześladować?
Spojrzenie Yoh mówiło samo za siebie:,,Już wolałbyś,żeby to byli Wyrzutki''.Hao pomyślał o tym w tej samej chwili.W końcu,nie było tutaj nikogo z fanatycznej grupy,która próbuje zabić Hao na miliard różnych sposobów.Przy okazji by zlikwidowali jego popleczników,Yoh i jego przyjaciół,a już najlepiej wszystkich,którzy nie są po ich stronie.Czyli tak na oko połowa świata.Ale to nie ważne.Yoh wyjął swoją snajperkę,przyklęknął i zaczął mierzyć.Strzelił i trafił w jednego mechanoida.Chwilę później zauważył trzech następnych.Powtóżył to,co zrobił z pierwszym.Niewiele brakowało,a by chybił.Został jeszcze jeden,ale wtedy Yoh nie skupiał swojej uwagi na nim,bo strzelał do pozostałych.Fioletowooki strzelił i trafił w ramię Hao(co ja ich ostatnio okaleczam,w głowie się to nie mieści...=.=).Na szczęście kula nie trafiła w kość,tylko przebiła ramię na wylot.To odbierze,nie będzie trzeba jej wyjmować.To by tylko potęgowało ból,jaki teraz odczuwa Hao.Nie krzyczał,tylko trzymał za krwawiące ramię.Wiedział,że nie może rozpraszać Yoh,bo inaczej nie trafi i będą mieli spore kłopoty.Ale nie musiał się o to martwić,bo kiedy pocisk postrzelił długowłosego,Yoh szybko namierzył i zdjął fioletowego.To był,na szczęście,ostatni.Młody szaman szybko podbiegł do brata.Rana krwawi,ale niezbyt obficie.Yoh wyjął ze swojej niezawodnej kieszeni(uwielbiam jego magiczną kieszeń^^)tabletki,morfinę,bandaże i gazę.Wtarł morfinę w ramię,z obu stron przycisnął gaziki i owinął wszystko bandażem.Hao stał spokojnie,ale krzywił się na twarzy z bólu.Yoh podał mu tabletki przeciwbólowe.Na szczęście nie musieli martwić się zakażeniem.Później wzięli trochę owoców z pobliskiego drzewa,wyjęli wodę i zaczęli jeść posiłek.Yoh wziął rękę Hao i zaczął pisać mu na dłoni:
~Mam przeczucie,że spotkamy na swojej drodze jeszcze mechanoidy o czarnych oczach.Skoro ledwo zaczęliśmy sobie radzić z czerwonymi i fioletowymi,to jak będzie z czarnymi?Zaczynam się bać,a co jeśli nie dojdziemy?
-Hej,i gdzie się podziało twoje optymistyczne myślenie?Nie martw się,na pewno razem sobie poradzimy.-uśmiechnął się do brata.
Yoh odwzajemnił uśmiech,ale nadal nie był przekonany.Hao zresztą też,chociaż  starał się znaleść jakieś pozytywne strony,żeby pocieszyć bliźniaka i...dać sobie choć trochę nadziei,że uda im się wydostać z tego świata.Mimo,że do tego celu prowadzi już tylko 20 kilometrów.Ale myśli,że Yoh ma rację.Spotkają jeszcze biomechanoidy.I pokonanie ich będzie większym wyzwaniem niż pokonanie wszystkich X-Laws'ów na raz jednym hitem.Tyle że oni muszą iść.To jest już ustalone,nie mogą się zatrzymywać,bo inaczej wszystko dla nich zniknie,przepadną,a świat zostanie pozbawiony sensu.Nie mogą się zatrzymać w miejscu.To jest już ich przeznaczenie,zawsze będą iść do przodu.Już na  zawsze.
------------------------------
Narrator 1.-osobowy,Hao
Po opatrzeniu ran i posiłku ruszyliśmy w dalszą drogę.Trzymam się już resztek nadziei,która mi jeszcze została.Ale nic nie poradzę na to,że nadal się boję tego,co przyniesie jutro.A czuję,że nie będzie to najpiękniejsza bliska przyszłość.Boję się,ale tego nie okazuję,chowam to,żeby chociaż Yoh nie musiał się martwić.Ma tyle innych spraw na głowie,że nie mógłbym mu dać kolejny pretekst do bania się.Już wystarczą te zmartwienia,jakie teraz ma,nie potrzebne są jeszcze moje.Lecz nie zmienia to faktu,że się boję,ale będę szedł z podniesioną głową.Dla mojego brata,nie zachwiam się.Nie upadnę.Nie poddam się lękowi,który się unosi wokół mnie.
Szliśmy już od godziny.Jak na razie roboty się nie pojawiły.Na wszelki wypadek żaden z nas nie zdezaktywował katan,musimy być przygotowani na atak,mimo,że ta forma zabiera dość sporo furyoku,ale trochę mniej niż moja wielka kontrola ducha,więc nie ma problemu.Okazało się,że nie musieliśmy długo czekać na kolejną potyczkę.Po zaledwie półtorej godziny marszu po raz kolejny spotkaliśmy mechanoidy.Tym razem o czarnych oczach,tak jak się obawialiśmy.Nie wiem,czy damy radę z naszymi ranami,a przynajmniej ja,w końcu nie tak dawno temu zostałem postrzelony.Ale ja nie o tym.Więc(nie zaczyna się zdania on,,więc''.Hao:Oj daj sobie spokój!>.<)musieliśmy stanąć w szranki przeciwko wrogowi.Było ich zaledwie dwóch,ale nie można ich lekceważyć,zwłaszcza,że nie mam tu Ducha Ognia.Każdy z nas wziął po jednym przeciwniku,ale im chyba ani śni walczyć jeden vs. jeden.Zaatakował pierwszy,szarżując prosto na mnie.Skrzyżowaliśmy katany,Yoh obserwował poczynania drugiego i przewidywał,gdzie się pojawi,jak widał dobrze mu to szło,ponieważ słyszałem odgłosy walki.Działo się to szybko,ale dało się słyszeć dziwne dźwięki od drugiego czarnego.Ten,który stał na przeciwko mnie,nic nie mówił ani nie wydawał jakichkolwiek dźwięków.Nagle  poczułem za sobą lekkie uczucie,akurat wtedy,gdy odepchnąłem przeciwnika na drzewo.I zobaczyłem coś,czego nigdy nie zapomnę.Przed moimi oczami widniał obraz Yoh,który został przeszyty kataną drugiego czarnego.Rana była śmiertelna.I bolesna,gdyż przechodziła przez środek brzucha.Drugi robot wyjął katanę z jego ciała,a Yoh osunął się bezwładnie na ziemię.Patrzyłem na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.Przypomniała mi się śmierć matki.Wtedy wpadłem w furię.Wziąłem oręże Yoh i zacząłem atakować.Moje ruchy były chaotyczne,normalny człowiek by przewidział moje ruchy,ale nie roboty,były zupełnie zdezorientowane.Po chwili odciąłem im głowy.Szybko podszedłem do Yoh i wziąłem go na ręce.
-Yoh...
Wtem usłyszałem mocno zachrypnięty głos:
-Hao...*kaszel*...słuchaj,nie...nie możesz się...znowu...poddać nienawiści...inaczej upa...*kaszel*upadniesz i już...nie wstaniesz...proszę...cię...*kaszel,wypluł trochę krwi*
-Yoh,nic nie mów,twoja rana...
-Oboje wiemy,że...tego nie...przeżyję.Przekaż innym,że...to nie ty mnie...trzymaj.Będą wtedy pewni...że jesteś...niewinny...nie chcę...żeby cię...osądzali za coś...czego nie zrobiłeś...
Uśmiechnął się do mnie lekko.Widać już zaczyna mu brakować sił.Mocno go do siebie przytuliłem,a on odwzajemnił uścisk.Umierał na moich rękach.Łzy wpłynęły mi do oczu.Czuję się,jakby to była powtórka sprzed tysiąca lat.Chyba nie zasługuję na nikogo,kto by mi dał szczęście,bo każdy zostaje brutalnie zabity.
-Nie...nie zostawiaj mnie...Yoh...
-Nie zos...*kaszel*zostawię cię.W końcu jesteśmy*kaszel*dwiema...częściami...tej samej...duszy.Tam,gdzie...jest jeden...będzie...też...drugi...
Zamknął oczy.I już ich nie otworzył.
-Yoh...
Jego ciało nagle zaczęło się błyszczeć.Zaczęło powoli znikać.Nie!Nawet jego ciało mi chcecie zabrać?Przecież jakbym musiał,to bym go doniósł nawet do Yomi.Przycisnąłem go jeszcze mocniej w niemym proteście,ale siły wyższe nic sobie z tego nie robiły,chyba śmieją mi się prosto w twarz.Kiedy zniknęło całe ciało,przypomniałem sobie o jednak rzeczy.Zapomniałem oddać bratu jego słuchawek i naszyjnika,które znalazłem po drodze na wyspę.Nie zdążyłem mu ich oddać.Słuchawki założyłem na szyję,a naszyjnik przewiązałem sobie wokół nadgarstka.Wstałem i wziąłem katanę Yoh.Wyczuwam kolejne mechanoidy.Było ich całe mnóstwo,ale to były te zielone.Nie będę kazał im się szukać,sam do nich pójdę.Kiedy do nich doszedłem,rozpocząłem atak.Muszę zakończyć go szybko,bo ubywa mi mnóstwo furyoku.Jedna katana zabiera mniej niż wielka kontrola ducha,ale dwie to już inna historia.Podczas potyczki otrzymałem wiele ran ciętych,ale mnie to nie obchodzi.Ból cielesny jest niczym w porównaniu z bólem straty ważnej dla mnie osoby,mimo,że stała się dla mnie ważna od niedawna.To nic.I tak kocham mojego brata,mimo,że znamy się tak,,naprawdę''od niedawna.To on dawał mi nadzieję,troskę...moi uczniowie też,ale nie takie bezwarunkowe,bo przecież im obiecałem moc i Królestwo Szamanów,bez ludzi.A przecież Yoh i ten świat szybko odwiedli mnie od tej idei.
Nawet się nie zorientowałem,a pokonałem wszystkie roboty.Katany powróciły do dawnej formy,a ja upadłem na kolana.Zaczął padać deszcz.Nie obchodzi mnie to.Nie ważne ,że będę chory.Jego już nie ma.I nie potrafię się z tym pogodzić.Po prosu nie mogę.Ale musiałem iść dalej.Yoh chciał,żebym żył i przekazał wiadomość jego kolegom.Nie wiem,czy mnie choćby wysłuchają.Ale mnie to nie obchodzi.W końcu wypełniam jedną z ostatniej woli mojego zmarłego brata.Przeżyją to,że to ja mam im dostarczyć wiadomość.I wyjaśnić okoliczności śmierci.Ale nie będę się teraz tym martwić.Po co?To jest zupełnie bez sensu.Wstałem i podszedłem do pierwszego lepszego drzewa.Oparłem się o nie i osunąłem się na ziemię.Nawet nie zauważyłem,a zasnąłem.
Obudziły mnie promienie słońca.Czułem na sobie ich ciepło.I zauważyłem dziwną rzecz,a mianowicie naprzeciwko mnie stały shikigami Yoh.Kruk trzymał kopertę,którą mi podał.Była zaadresowana do mnie.
Hao,
Jeżeli czytasz ten list,oznacza to,że nie żyję.Proszę,
Zajmij się moimi shikigami,ale nie używaj ich do złych celów,
Wtedy nie będą się Ciebie nawet słuchać.Wpoiłem im pojęcie
Dobra i zła.Wieże,że podejmiesz właściwe wybory,
Kiedy już wrócisz do naszego świata.
Nie martw się moją śmiercią.Zawsze będę przy Tobie,
Cokolwiek by się działo.W końcu jesteśmy
Dwiema częściami jednej całości.
Żegnaj i nie zapomnij o mnie.
Yoh

Cały Yoh.Musi wszystko wytłumaczyć i mieć ostatnie słowo.Uśmiechnąłem się do shikigami.Nie będę ich zmuszał do robienia złych rzeczy.Już nie chcę popełniać tych błędów,zabijać,nieść cierpienie innym.Muszę to wszystko odpokutować.Postanowiłem,że w tym celu zostanę Królem Szamanów,ale po to,by pomóc ludziom i słabym szamanom,a nie po to,by ich zlikwidować.Wstałem i wróciłem po rzeczy,które zostały w miejscu,gdzie umarł Yoh.Nie chciałem tam wracać,ale musiałem wziąć potrzebne mi rzeczy.Zabrałem poręczną pościel,którą zawsze miałprzy sobie brat i kilka kanapek,które dostałem na wypadek kolejnego rozdzielenia.To wszystko.Ruszyłem w dalszą drogę.
--------------------------------
Narrator 1.-osobowy,Anna
Znowu to samo.Znowu obudziłam się w środku nocy,bez żadnego powodu.A może budzę się,bo czułam,że coś się dzieje z Yoh?Nie wiem.I nie wiem,czy chcę się dowiedzieć.Nie ma już go od sześciu dni.Martwię się,zwłaszcza,że kiedy się obudziłam,poczułam dziwny ból w sercu.Wstałam i poszłam do kuchni,zaparzyć sobie herbatę.Zdziwiłam się,kiedy zobaczyłam w niej wszystkich przyjaciół,oczywiście tego nie okazałam.
-Co wy u robicie?-spytałam lodowatym tonem.
-Chcemy sobie zaparzyć herbatę.Wiemy,że też to poczułaś.Ból w sercu.Wszyscy go poczuli.Nawet krótkomajtek.-powiedział Horo,wykazując,że jednak potrafi pomyśleć,zanim coś palnie.
-Nie odzywaj się,śnieżynko,nie czas na kłótnię.W tej chwili jest to zbędne.Przejdźmy lepiej do jadalni.
-Dobry pomysł.Ryu,przyniesiesz herbatę.
-Tak jest,pani Anno.
Przenieśliśmy się do wyżej wymienionego pomieszczenia.Siedzieliśmy cicho,aż Ryu przyniósł na tacy mnóstwo kubków z herbatą.Wtedy zaczęła się rozmowa.
-Anno,wiemy,że martwisz się o Yoh,tak jak my wszyscy...-zaczął mówić Manta.
-Oprócz mnie.
-Tak,wiemy Ren,masz serce z kamienia-odpowiedział ironicznie Ryu-Ale my nie o tym.Dzieje się coś dziwnego,nie ma mistrza Yoh,Hao gdzieś się ulotnił,X-Laws są jakoś dziwnie cicho,a przecież powinniśmy co jakieś dwa dni usłyszeć plotkę o kolejnym zamachu na Hao.
-Jesteśmy też pewni,że to oni stoją za sprawą ich zniknięcia,nawet jeśli nie okazują tego otwarcie.-powiedziała Jun.
-A wiecie co?Mam pewien pomysł...Naślijmy na nich Hitlera i Stalina.No i Mussoliniego.-rzucił swoje trzy grosze Horo.
-Jest pewien problem,śnieżynko,a mianowicie taki,że oni od dawna NIE ŻYJĄ!
-Ale pomysł był dobry.
-Tak jak twoje istnienie.
-Chcesz się bić krótkomajtku?!
-Dawaj,śnieżynko!
Straciłam już cierpliwość do tej głośnej dwójki.Trzeba ich uciszyć...
-CISZA!Mamy spokojnie rozmawiać,a nie się kłócić,poruszamy ważne sprawy,do cholery!
Wszyscy natychmiast umilkli.No.I to mi się podoba.Błoga cisza...
-Skoro już musicie na kogoś wrzeszczeć to idźcie do Wyrzutków.Na pewno będą zadowoleni.Zwłaszcza Marco.
Chcąc nie chcąc wszyscy sięze mną zgodzili.To był także taki nieumowny znak na wyruszenie.Poszliśmy się przebrać,przecież nie będziemy iść do nich w kimonach,prawda?Poszliśmy.Ale jeszcze nie do X-Laws.Trzeba zorganizować wsparcie...
-Czyś ty oszalała?!Mamy ICH prosić o pomoc?!-oburzył się Horo.
-Tak.Nic mnie nie obchodzą twoje protesty.Też chcą wiedzieć,co zrobili z Hao.To tylko chwilowy sojusz,który ma nas łatwiej i szybciej doprowadzić do celu.I masz nie dyskutować ze mną,tylko iść,bo inaczej...
To mu wystarczyło,nie trzeba już nic dodawać,widać to było w jego wzroku.Zrozumiał niewypowiedzianą groźbę.Już więcej nie marudził.Ale to już nie ważne.Doszliśmy do obozu,gdzie mieszkali uczniowie Hao.Było tu cicho.Jak dla mnie,za cicho,ale może mis się wydawać,w końcu mieszkam z bandą wiecznie wrzeszczących osób,z których najspokojniejsi byli Manta i Yoh...Nie!Nie teraz,trzeba wyciągnąć informacje od X-Laws'ów!
Nie zostało mi nic innego,jak tylko to:
-Jeżeli nie wstaniecie w ciągu pięciu minut,osobiście was poćwiartuję,ale najpierw wbiję na pal(wciągnęłam się w czytanie Włada Palownika^^).
Po dosłownie minucie wszyscy byli na miejscu.No cóż,chyba wiedzą,co mogę zrobić,jeżeli ktoś będzie nieposłuszny,to dobrze.Odezwałam się do pozostałych:
-Też moglibyście tak szybko się zjawiać.
-Pani Anno,proszę,niech pani nie marzy...
-Fakt.Nieważne.-odpowiedziałam Ryu.
-Po*ziewnięcie*co tu przyszliście?W nocy się śpi...-spytał się Zang-Ching(tak to się pisze?Chyba tak...).
-Albo napada się na bazę X-Laws.-powiedział Manta.
Uczniowie Hao natychmiast się ożywili i obudzili.Teraz są już ciekawi,co chcemy zrobić.Jednak mamy szczęście,że nie byli dobudzeni wcześniej,bo mogliby nas zaatakować.
-Co chcecie im zrobić?
-Wjazd na chatę,zabrać Marco,bolesne przesłuchanie,ewentualnie tortury.-streścił nasz cel Horo.
-Wyjątkowo się zgodzę z śnieżynką...dobra,chcemy was prosić o pomoc.
-WY i nasza pomoc?Chyba sobie śnicie!-wykrzyknęła Marion,ale szybko została uciszona,kiedy zobaczyła mój wzrok.
-Tak,my i wasza pomoc.Chcemy być pewni,że Wyrzutki wszystko nam wyśpiewają,a konkretnie Marco.Niech tylko odmówią współpracy...Nie martwcie się,to tylko tymczasowy sojusz.Jak będzie po wszystkim to współpraca się skończy,ale nikt nie może zaatakować któregokolwiek z grup przez następne 24 godziny.Zgadzacie się,czy nie?
Gruoa Hao poszła się naradzić.Nie zajęło im to długo,ale rozmowy były dość...intensywne(Ja:Nie odbyło się bez wrzasku Hanagumi.(Hao:Dlaczego mnie to nie dziwi...Ja:Hao,poszedł sobie,to nie twoja kolej!Hao:Okey...-.-).Po pięciu minutach podali nam twierdzącą odpowiedź.No cóż,nic dziwnego,w końcu chcą się dowiedzieć,co się dzieje z ich mistrzem...Wyruszyliśmy do bazy X-Laws,która była w lesie.Ciekawe,czemu się ulokowali akurat tam(Też się zastanawiam,a podobno to piszę...)?
--------------------------
Narrator 1.-osobowy,Marco
-Aaaa...apsik!
-Na zdrowie.-ktoś mi odpowiedział.
-Dzięki...aaaaa!Co tu robisz?!-wykrzyknąłem.W końcu nie na co dzień ktoś w środku nocy przychodzi do mojego pokoju bez mojej wiedzy.
-To tylko ja,Jonh.
-Co ty tu robisz i czego chcesz?-spytałem ponownie.
-Mam podejrzenia,że pobratymcy Hao i  przyjaciele Yoh zawarli sojusz.
Zacząłem się śmiać.
-Ha!Czy ty słyszysz,o czym ty mówisz?Oni i sojusz?Dobre sobie!Przecież się NIENAWIDZĄ!
-Chyba masz rację...pójdę już do siebie...Dobranoc.-powiedział John,kierując się w stronę wyjścia.
-Dobranoc.
Ponownie wróciłem do łóżka i poszedłem spać.Te grupy i sojusz,śmieszne!A może...Nie,na pewno nie,duma by im nie pozwoliła się sprzymierzyć.
------------------------------
Narrator 3.-osobowy,jesteśmy u Hao.
Szedł już od około jednego dnia z kawałkiem.Obok niego spacerowała Sierra,nad nimi leciała Hoshi.Artemis pełzał niedaleko za nimi,ukrywając wszelkie ślady. Cieszył się,że nie musiał iść sam,inaczej pewnie by zwariował.Poza tym miał coś,co przypomina mu brata.Zatrzymał się na chwilę pod drzewem,żeby odpocząć,ale wtedy przyleciała Hoshi,informując ognistego szamana o niebezpieczeństwie.Były to oczywiście mechanoidy,ale teraz było ich sto.Wcześniej było ich dwudziestu,góra trzydziestu.Ale teraz chcą wyeliminować intruza,który zakłócił ich porządek.Były to wszystkie klasy robtów:zielone,czerwone,fioletowe i czarne.Hao się załamał,zostało mu bowiem tylko pięć kilometrów(też bym się załamała,ale bym najpierw wyraziła swoją wściekłość na osobie,która byłaby pod ręką).Musiał po raz kolejny wyciągnąć sztylety,tym razem cztery i zmienił je w dwie katany,ale...
-Co jest,do cholery...
Powiedział tak,ponieważ katany połączyły sięw niezwykły sposób.Ogień połączył się z wodą,a ziemia z powietrzem.Ognisto-wodna katana miała pomarańczową ostrze,a materiał owijający rękojeść był niebiesko-czerwony.Z kolei druga katana miała złote ostrze,a materiał był błękitno-brązowy.W ten sposób powstały Katany Przeciwieństwa.Dwie te katany były wyjątkowe,gdyż nie każdy użytkownik potrafił w taki sposób(cierpię na brak synonimów...) złączyć sztylety.Hao o tym jednak nie wiedział.Nie wiedział też,że Yoh potrafił złączyć bronie w ten sposób.Ale to jest teraz nieważne.Długowłosy szaman,pomimo swojego ogromnego zdziwienia,rozpoczął atak,mimo że wiedział,że przegra.Ale nie chciał sprzedać swojej skóry tanio.Po pięciu minutach miał wiele ran ciętych i ran postrzałowych.Jednak nie czuł bólu.Nie czuł niczego,teraz dla niego istniała tylko walka,wpadł w szał,niczym berserkerowie na wojnie.Ciął,ciachał,przebijał,odcinał.Noc tylko walczył,nie zważając na rany i krew,która coraz bardziej obficie płynęła z jego ciała.Oprzytomniał dopiero wtedy,gdy został rzucony na drzewo.Zauważył,że liczebność jego przeciwników spadła do liczby dwudziestu pięciu biomechanoidów.I wtedy już zrozumiał,że to już koniec,że nie da rady się już obronić,że umrze...
,,Przynajmniej do ciebie dołączę,bracie...''-pomyślał.
Już czarny mechanoid do niego podszedł,już zaczął unosić swoją broń,która była złotym trójzębem,już miał przebijać pierś Hao...Kiedy nagle coś go zatrzymało.Hao zauważył tylko strzałę,która przebiła na wylot robota.Musiał mieć bardzo delikatne obwody...Ognisty szaman zobaczył,że niedaleko stoi jakaś postać w białym płaszczu z zarzuconym na głowę kapturem,która nie zakrywała jedynie ust i małego brązowego warkoczyka,zakończonego srebrnym pierścieniem.Po sylwetce rozpoznał,że osoba ta jest płci męskiej.Zauważył także pomarańczowy naszyjnik z żółtych kamieni,prawdopodobnie bursztynu.Postać ta trzymała w ręku łuk,a na plecach miała zawieszony kołczan z strzałami.Obok niego stała kolejna osoba,Hao rozpoznał,że to musi być kobieta,i to bardzo wysoka.W dłoni trzymała czarny bat.Była ubrana w podobny płaszcz,co jej towarzysz,ale był on ciemno-zielony.Na głowie także miała zarzucony kaptur,a spod niego wypływały rozpuszczone długie blond włosy.Na szyi miała długi srebrny naszyjnik z ptakiem,który trzymał w dziobie strzałę,a sam ptak był w okręgu.Oboje szybko pozbyli się pozostałych robotów,a następnie podeszli do Hao,który stał pod drzewem,lekko się chwiejąc.Mężczyzna szybko do niego podbiegł,przy okazji przez przypadek strącając kaptur,ale Hao już tego nie zauważył,ze względu na to,że zemdlał z wycieńczenia i przez ból,który nagle poczuł na całym ciele.Zdążył zobaczyć tylko niesamowicie czarne oczy...
-----------------------------
Hao zaczął się powoli budzić.Zaczął poruszać powiekami,ale sprawiało mu to mały ból,spowodowany nadmierną ilością światła.Chciał otworzyć oczy,ale światło zbytnio go raziło.Nagle,jak na zawołanie,światło to zgasło.Wtedy dopiero mógł otworzyć oczy.I kiedy ujrzał postać przed nim stojącą,był już pewien,że umarł.Widział przed sobą bowiem Yoh.Tylko,że pewne szczegóły w jego wyglądzie trochę odbiegały od normy...
-Yoh...?Od kiedy ty masz warkoczyk?
Jego brat cicho się zaśmiał.
-Spodziewałem się wszystkiego,ale nie takiego pytania.I uprzedzam kolejne:nie,nie umarłeś.
-Ale jakim cudem,w końcu straciłem mnóstwo krwi...Chwila-Hao zorientował się,że coś jest nie tak-ty mówisz normalnie!
-Wszystkie twoje rany opatrzyła Lucy,znajdujemy się właśnie w jej domu.
-A może od początku...?
-Zgoda,a więc to się zaczęło od mojego wylądowania w tym domu...
-------------------------------
Przeszłość,narrator 1.-osobowy,Yoh.
Obudziłem się.Czyżbym był już w Królu Duchów?W końcu nie czułem żadnego bólu.Poczułem za to coś innego,a mianowicie to,że coś mi opada po lewej stronie twarzy.Kiedy spojrzałem,zobaczyłem mały warkoczyk zakończony metalowym pierścieniem.Później zorientowałem się,że leżę w łóżku,nawiasem mówiąc bardzo wygodnym.Obok niego stała mała szafka nocna,a koło drzwi stało krzesło z ubraniami.Były tam nowe spodnie,bardzo podobne do tych,które noszę na co dzień i biały płaszcz z kapturem.Na przeciwko łóżka było dość duże okno z szerokim parapetem.Tam właśnie zauważyłem siedzącą postać,która patrzyła się prosto na mnie.Miała na sobie długą białą sukienkę i srebrny łańcuszek z ptakiem.Długie blond włosy spływały jej kaskadą na plecy,a jej oczy miały odcień brązowy z domieszką orzechowego i czarnego.W oczy jednak najbardziej się rzucały uszy,ktre wyglądały,jakby posiadał je elf.W jednym uchu widoczny był kolczyk o kształcie krzyża,a w drugi kolczyk z wizerunkiem słońca i księżyca.
-Nie martw się,możesz mówić,twoje rany zostały uleczone.
-Naprawdę?Ojej!Faktycznie,ale...Kim jesteś?Ja mam na imię Yoh,człowiek,a ty?
Tajemnicza postać uśmiechnęło się lekko.
-Widzę,że znasz się na kulturze.Jestem Lucy,półelf.Jeżeli chcesz wiedzieć,to spałeś przez czternaście godzin,jest już ranek.Mieszkam tu od stu lat,ale jeszcze nigdy w tym czasie nie spotkałam człowieka.
-To ze względu na to,że nie jestem z tego świata,z tego wymiaru.Dostałem się tutaj z bratem,przez przypadek,bo akimś cudem pewna dziewczyna znalazła bramę do tego świata,a także rytuał do jej otwarcia.
-Wiesz o innych wymiarach,czy inni ludzie o nich wiedzą?-spytała się mnie.Wyłapałem lekką nutkę zaniepokojenia.
-Spokojnie,dopiero o tym spekulują,a ja jestem jednym ze strażników.Pilnuję całej wiedzy,o jakiej się dowiedziałem.Przestrzegam dokładnie wszystkich zaleceń i reguł,bo wiem,co się może stać z naszym światem.
-To dobrze.-odpowiedziała mi Lucy z wyrazem ulgi-a teraz zjedz posiłek,a potem się przebierz,zaraz poszukamy twojego brata.I jeszcze jedno,pamiętasz ten komputer,który wam powiedział,gdzie macie iść?
-Pamiętam,a co?
-To,co wam przekazał,to kłamstwo.Nie ma tu żadnego tunelu Yomi.Dał wam fałszywą mapę,jednocześnie poinformował biomechanoidy o waszym przybyciu.To dlatego spotkaliście tyle robotów,a właściwie tak mało,bo normalnie by się poruszały po całym terenie świata.A teraz wyjdę,byś mógł się na spokojnie najeść i przebrać.
Wtedy dziewczyna wyszła,a ja dopiero teraz zauważyłem,że na szafce stoi talerz z jedzeniem.Były to ziemniak,mięso,które wyglądało na pieczonego kurczaka i surówkę z marchewki. Obok talerza stała szklanka z sokiem,po spróbowaniu go okazał się być multiwitaminą(też chcę takie śniadanie...mniam!).Po zjedzeniu tego smacznego i pożywnego posiłku przebrałem się w przyniesione przez Lucy ubrania.Pasowały na mnie idealnie.Zauważyłem też jeszcze coś,a mianowicie to,że pod ubraniami leżał żółty naszyjnik,prawdopodobnie zrobionego z kamieni amber. Poczułem się okropnie,bo nie miałem swojego starego naszyjnika i słuchawek,do których się przyzwyczaiłem.Ale i tak włożyłem naszyjnik.Przełożyłem wszystkie rzeczy ze starych spodni do nowych.Przecież ich nie wyrzucę,skoro mogą się przydać,co nie?(Przenośna magiczna kieszeń^^)Potem wyszedłem z pokoju.Tam czekała na mnie Lucy.I przypomniała mi się pewna rzecz:
-Jak uleczyłaś moją ranę?Przecież była ona śmiertelna, ta na brzuchu.
-To nic takiego,w końcu jestem półelfem,posiadam nie tylko wiedzę ludzi,ale też elfów.Znając ich medycynę,poskładanie cię nie było większym wyzwaniem.No i wyleczyłam ci przecież gardło.
-A tak właściwie,to dlaczego tu mieszkasz?Przecież elfy i ich pobratymcy wypłynęli za Wielkie Morze...
Lucy uśmiechnęła się do mnie.
-Mieszkam tu,po to,aby dać moim krewniakom dogodny moment,aby z powrotem tu powrócić.Wiedz,że elfy tęsknią za dawną ojczyzną i chcą tu ponownie się osiedlić.Minął dopiero wiek,odkąd opuściłam Przystań Nowego Świata.Ale teraz nie mamy na to czasu,w końcu ktoś musi znaleźć twojego brata,prawda?
-Mam jeszcze ostatnie pytanie:dlaczego mi pomagasz?Przecież się nie znamy...
-Ze względu na to,że Stara Księga mówi o dwóch przybyszach,którzy będą znakiem na powrót na te ziemie elfów i zakończy się włada biomechanoidów.
-Rozumiem...a więc chodźmy po mojego brata.
--------------------------------
Narrator 3.-osobowy,teraźniejszość.
-...No i w ten sposób,przeszukaliśmy miejsca,gdzie mógłbyś się znaleźć i udało nam się ciebie odnaleźć,a resztę to już wiesz.
-Przeklęte maszyny...-Hao już się przebrał,wyglądał bardziej standardowo,czyli miał już nową (nieśmiertelną)pelerynkę^^.
-Nie martw się,takich nie ma w naszym świecie,na szczęście.Strażnicy dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków.A teraz, chodź za mną.Musimy w końcu się wydostać z tego świata.
Hao i Yoh wyszli z pokoju i skierowali swe kroki w stronę gabinetu Lucy.Gdzieś w końcu musiała zbierać informacje i je sortować,prawda?Po wejściu do pomieszczenia,pierwsze,co rzucało się w oczy,była kompletna pustka,a na ziemi narysowana była...
-Brama Babilonu.-powiedział Hao.
-Tak,tylko w ten sposób możecie powrócić to swojego świata.Yoh udostępnił mi część swoich wspomnień,abym mogła ją przerysować.Ale już nie pamiętał,jakich słów użyła Jeanne do ich otworzenia.
-Ja pamiętam.
-A dałbyś radę wymówić sekwencję od tyłu?Bo tylko człowiek może otworzyć Bramę Babilonu,ale tutaj musi być wymówiona wspak,żebyście nie przeszli do następnego świata.
-Rozumiem...Chyba dam radę.
Ze względu na to,że długowłosy szaman miał świetną pamięć,wypowiedział słowa wspak i otworzył Bramę.
-Po raz pierwszy,gdy ją widzę,to się cieszę.Nareszcie możemy wrócić do domu...-uśmiechnął się szeroko Yoh.
-Tak...faktycznie,ale co z resztą?Przecież oni nie zaakceptują mnie,wiesz...
-O to się już nie martw.W końcu,w końcu są moimi przyjaciółmi.A co do reszty świata...wszak jestem strażnikiem i mam swoje kontakty.Będzie dobrze.
-No nie wiem...aaaaa!-krzyknął Hao,bo jego braciszek wepchnął go do portalu.
-Do widzenia ,Lucy!-Yoh uśmiechnął się szeroko i śmiejąc się wskoczył do portalu.
-Żegnajcie i powodzenia!-odpowiedziała półelfka.
------------------------------
Co się dzieje u Marco...
No więc,to nie była najprzyjemniejsza noc w życiu Marco.Przede wszystkim:do jego pokoju weszła cała banda niezadowolonych i całkiem silnych narwanych szamanów,oczekujący wyjaśnienia,a na samym czele stała niezawodna Anna...i równie niezadowolona,wręcz wściekła.
-Co wy tu robicie?!Czy już spokojnie w nocy spać nie można?!
Anna zmroziła go samym spojrzeniem.
,,Nic dziwnego,że wszyscy się jej boją...''-pomyślał Marco.
-Nie,nie można,bo się na to nie zgadzam.A teraz oczekuję,że odpowiesz na moje pytania.Gdzie są Yoh i Hao?Odpowiadaj!
Marco zaśmiał się psychopatycznie.
-ONI?!Są uwięzieni w Bramie Babilonu,nigdy stamtąd nie wyjdą!Nigdy!
I nagle,jak grom z jasnego nieba,spadli na niego bliźniacy.Yoh oczywiście się śmiał,ale Hao...
-Dlaczego mnie popchnąłeś?!
-No bo jak zacząłeś się martwić to bałem się,że nie wskoczysz do portalu.Nie mogłem tak tego zostawić...
-Ale mnie wepchnąłeś!
-Oj tam!Nieważne!A ty Marco:nigdy nie mów nigdy.-i,jak to Yoh,uśmiechnął się szeroko.
-Niemożliwe...Jak?!
-Nie wrzeszcz,bo Jeanne obudzisz,nawet jeśli siedzi w tej swojej puszce...
-Jak śmiesz obrażać panienkę Jeanne,ty...
Nie dokończył zdania,bo Hao kopnął go prosto w twarz.
-Zamknij się...Właśnie!Duchu Ognia,jesteś?
Koło długowłosego szamana pojawił się dwumetrowy SoF(Spirit of Fire).
-Jesteś,całe szczęście.
-Amidamaru!
-Tak,Yoh-dono?-odpowiedział automatycznie duch samuraja,ale chwilę potem-Yoh-dono!Wróciłeś!-i duch mocno się przytulił do swojego pana-Tęskniłem za tobą,Yoh-dono(przypomnijcie sobie sytuację z odcinka,kiedy Amidamaru został wysłany ku górze,kiedy jacyś dwaj kolesie na gitarach grali,nie pamiętam jak się nazywali).
-Ja też,Amidamaru,no i za resztą też...ała...
Dlaczego powiedział ,,ała''?Bo nagle wszyscy jego przyjaciele rzucili się na niego,oprócz Anny,która uznała,że nie chce zostać zgnieciona przez tę nierozgarniętą bandę.
-YOH!
Uczniowie Hao nie rzucili się na długowłosego szamana,dlatego otoczyli go tylko kółkiem.
-Mistrzu Hao!Cieszymy się ,że wróciłeś...
Ale Hao ich nie słuchał,był zbyt zajęty patrzeniem,jak przyjaciele Yoh właśnie duszą jego brata.
-Masz przechlapane,braciszku!No i masz za swoje za to,że mnie popchnąłeś.-i zaczął się śmiać.
Wszyscy,oczywiście,weszli w stan osłupienia,albo raczej wyglądali tak,jakby ktoś rzucił na nich Petrificus Totalus(chyba dobrze to napisałam).No bo nikt jeszcze nie słyszał,żeby Hao śmiał się z czegoś bez drwiny itd.,itd.
-Oj tam,daj sobie spokój.Chyba nie będziesz mi tego wypominał.
-Prawie bym zapomniał!Masz tu swoje słuchawki i naszyjnik,znalazłem je po drodze...
Yoh nagle dostał nadprzyrodzonej siły i zepchnął swoich przyjaciół z siebie i z prędkością światła pojawił się przy Hao,który trzymał jego cenne rzeczy.
-Moje słuchawki!-porwał je w swoje ręce i założył na głowę-Od razu lepiej!
Założył także swój naszyjnik,a potem poczuł,jak ktoś się do niego przytula.Była to Anna.
-Długo cię nie było...Okairi(witaj z powrotem).
-...Tadaima(wróciłem).-Yoh przytulił lekko Annę.I akurat wtedy coś mu się przypomniało.
-Hej,Choco!Chcesz wreście zrobić jakiś dobry numer?
-Dawaj!-komik szybko podszedł do słuchawkowego szamana.
-No to...
Wyjaśnił wszystko cicho McDanielsowi,wystarczająco cicho,żeby nikt go nie usłyszał.Zauważyli jednak poszerzający się z każdą chwilą wredny uśmiech na twarzy komika.
-Zgoda,wchodzę w to.
Potem Choco wziął Marco na plecy i tyle go widzieli tego dnia.
-A teraz,oczekujemy wyjaśnień.-powiedział Ren-w końcu nie na co dzień widzi się Hao,który jest MIŁY.
-Mocno podkreśliłeś to słowo...ale chodźmy do naszego domu,tam wam wszystko wyjaśnię.Opowiem to też Choco,żeby nie zawodził,że tylko on jej nie zna.
I tak,wszyscy poszli do mieszkania,które wynajmowali wszyscy przyjaciele.Jakimś cudem,obie grupy zmieściły się w domu drużyny Yoh.Nadal nie wiem,jak to zrobili(magia,drogi narratorze).Bliźniacy opowiedzieli o wszystkim,także o porzuceniu planów Królestwa Szamanów.Oczywiście,przyjaciele Yoh od razu oznajmili,że będą pilnować długowłosego szamana,żeby sięz tego wywiązał.Ale co się dzieje z Choco i Marco?No cóż...Yoh powiedział Choco,żeby tem przywiązał Wyrzutka do słupa,który postawi na środku areny.Tak się okazywało,że Marco miał na sobie różowe pidżamy z Kucykami Pony.Oczywiście podano mu środki nasenne,żeby się szybko nie obudził.Potem Choco zrobił zdjęcie,żeby pokazać je wszystkim napotkanym osobom,które potem natychmiast leciały na stadion,żeby zobaczyć to na własne oczy.McDaniels wrócił do domu ogromnie z siebie zadowolony i pokazał wyniki swojej pracy najpierw Yoh,a potem całej reszcie.Oczywiście nie mogli powstrzymać wybuchu śmiechu,nawet Anna zaczęła się śmiać.No i wszystko skończyło się szczęśliwie,oprócz dla Marco,który stał się pośmiewiskiem w całym Dobie.Nawet ktoś wrzucił jego zdjęcie na Facebooka.Ale cała reszta była szczęśliwa.
--------------------------------
Co w tym czasie u Lucy?No więc,wysłała informację do elfów,że już czas przygotować się na wojnę z robotami.Elfy przybyły całą chmarą,mechanoidy nie miały szans,było ich sześć razy więcej i zostali specjalnie wyszkoleni do walki z robotami.I tak elfy powróciły już na stałe do swojej dawnej ojczyzny,a Lucy stała się ich królową w tym miejscu,ze względu na swoje zasługi wobec elfów i dlatego,że najlepiej znała ten ,,Stary Świat''.Jej lud nazywał ją,,Lucy I Wybranka"ponieważ to właśnie ją wybrano do poznania tej dawnej ojczyzny.Lucy żyła jeszcze przez pięćset lat,a jej poddani żyli szczęśliwie i w urodzaju.Elfy ,,naprawiły" to miejsce i teraz mogli tu żyć spokojnie.Lucy miała dwójkę dzieci,którym lud także nadał przydomki:Nash II Zdobywca i Lucy II Piękna.Zakończyła się era biomechanoidów,rozpoczęła się era elfów.
------------------------------
-Hao!Yoh!Do jasnej cholery,wracać mi do domu,już jest po trzeciej rano!Chcecie,żeby Anna was poszatkowała?!
Bliźniacy oprzytomnieli na wrzask Darki.Yoh spojrzał na zegarek.Fakt,już po trzeciej rano.
-Już idziemy,Darka-san!
Bracia zeszli i poszli do swojego pokoju pójść spać.
KONIEC
----------------------------------
Jest!Napisałam!
Anna:No nareście,długo niczego nie wstawiałaś.
Wiem...Ale wena mi uciekła na jakiś czas...ale już wróciła!
Ichigo:Mamy nadzieję,że saga się wam podobała.
Kenpachi:Darka-san,kiedy będę w końcu mógł coś pociachać?
Idź do Orochimaru,jeszcze dziś go nie torturowałam,a jak Will pozwoli to możesz się pobawić z Karin.Jeszcze raz was przepraszam za długą nieobecność.Wiecie co,wydaje mi się,że to najdłuższa część,jaką napisałam.
WDP:Fakt.
Dobra,kończymy.A,jeszcze coś!Tak wyglądał Yoh po przebraniu się:


Do zobaczenia wkrótce!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia.

2 komentarze:

  1. Polska: Siemano tu Feliks ^^ Willci nie ma... polazła do lasu się powiesić załamana głupotą niektórych stworzeń żywych... chwilowo jej szukamy ._. I obyśmy ją znaleźli zanim popełni samobójstwo... No nic! Jako jej ojczyzna i bratnia, patriotyczna dusza robię to za nią ^^
    Końcówka podobała mi się zdecydowanie najbardziej ^^ I wcale nie chodzi o to, że Will zaraziła mnie asakuroholizmem i poryczałem się przy scenie śmierci Yoh... to wcale nie jest powód...
    A tera takie pytanko ode mnie: Lucy jest od ciebie starsza czy młodsza? Bo wiesz... ja mam duuużo wolnego czasu od kiedy skończyłem się męczyć z papierami na przyjęcie Polski do Uni *porusza zalotnie brwiami*
    Ps. Mogę sobie ściągnąć na telefon to zdjęcie? *-* Em... to jest... na Will telefon... bo... ona... lubi bliźniaków...
    Do zobaczenia! *zwiewa*
    Will...
    A wcale, że nie, bo Feliks!!! >_<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo!!!
      WDP:Cześć Will...to jest Feliks^^
      Dobra,najpierw odpowiem na pytanie:Lucy jest ode mnie młodsza,o dwa lata.Jestem najstarsza z rodzeństwa.Czasem to denerwujące>.<I owszem,możesz pobrać na telefon,ale to nie jest mój rysunek,znalazłam go na zerochan.net.No i cieszę się,że końcówka ci się podobała^^Bardzo mnie to cieszy :3 I specjalnie zrobiłam,że Yoh umierał.
      Yoh:Ale już żyję.
      Tak,już żyjesz i nawet mówisz.Znaj mą łaskawość^^Nieważne już.
      Pozdrawiamy:
      Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia.

      Usuń