sobota, 21 marca 2015

Shaman King – Not gonna die…

                   Leżał. Spał? Nie…Może umierał? Też nie…Stracił przytomność?
                Nie.
                Nie spał, nie umierał, nie stracił przytomności.
                Był pusty.
                Nie czuł nic.
                I to właśnie go przerażało.
                Nie chciał niczego nie czuć, bo to by oznaczało, że już nie widzi.
                Nie widzi tego, co piękne, żadnej nadziei, żadnej miłości, przyjaźni, braterstwa, zaufania…
                Nigdzie nie widział swoich przyjaciół, rodziny, narzeczonej…
                Nikogo nie ma przy nim…
                Dlaczego…?                
                Dlaczego musi czuć tę przejmującą pustkę?
                Nienawidził tego uczucia.
                Chciałby, żeby zginęło, utonęło, przepadło, spadło, zniknęło…
                Jednak czy jest to możliwe?
                Czy on sam da radę temu sprostać?
                Nie miał już siły do dalszej walki.
                Był już zmęczony byciem tym, kim jest.
                Łza przecięła jego blady policzek.
                Nie czuł.
                Nie spał.
                Nie był już sobą.
                A może raczej…Teraz tak naprawdę był sobą? Może w końcu porzucił wszystkie maski, każdą charakteryzację, zszedł ze sceny i w końcu mógł odpocząć?
                Nie. To nie było to.
                Rzeczywiście chce odpocząć. Od swoich uczuć, od tych jakże niszczących, która każe mu wierzyć, że jego brat może przejrzeć na oczy…
                I nie będzie musiał go zabijać wbrew wszystkiemu, w co wierzył.
                Kolejne łzy leciały po policzkach, coraz to większe i silniejsze.
                Miał ochotę zaszlochać, jęknąć, krzyczeć.
                Czemu to ja zawsze muszę być kozłem ofiarnym? Co ja takiego zrobiłem, że teraz świat za to mnie kara?! Czemu?!
                Z oczu zaczęły wypływać krwawe strużki. Miał tego już serdecznie dość!
                Miał dość tej sytuacji, że wszyscy wymagają od niego czegoś, czego po prostu zrobić nie może, bo to go zniszczy! To go zabije, zrujnuje cały jego świat…
                Zaczął padać deszcz.
                Yoh zaczął się trząść. Ale nie z zimna.
                Niebo przeszyła błyskawica.
                Coraz trudniej było mu wytrzymać to duszące uczucie.
                W przestrzeni usłyszeć się dało grzmot.
                Krzyknął.
                Z żalu po bracie, z żalu o swoją rolę w tym wszystkim, z żalu po tym przedstawieniu, z żalu, że jest niczym więcej niż marionetką wszystkich ludzi dookoła…
                Zaczęło boleć go serce.
                Zaczęła boleć go dusza.
                Chciał się wydostać z tej pułapki, ale wiedział, że nie da rady. Nie sam. Nie z tymi wszystkimi ranami, które jeszcze nigdy się nie zagoiły.
                Rany z przeszłości, kiedy to był dręczony przez innych za swoje szamaństwo.
                Ile wtedy by dał, żeby nie mieć tego przekleństwa…!
                Teraz tak nie uważał.
                Teraz to był dar. Będący równocześnie koszmarem.
                Ale dzięki temu poznał tych wszystkich wspaniałych ludzi, swoją narzeczoną, prawdziwych przyjaciół, którzy rzuciliby się za nim w ogień…
                Yoh uśmiechnął się i zaczął się śmiać histerycznie.
                Pewnie się teraz o niego martwią.
                Prawda…?
                Zaczął się śmiać coraz głośniej, aż w końcu śmiech przerodził się w głośny płacz.
                Zaczął marznąć.
                Ale nie chciał wracać. Jeszcze nie teraz. Nie teraz, kiedy jest rozbity na kawałki.
                W końcu to właśnie ON musi być zawsze silny.
                Inaczej nie podoła niczego.
                Nie da rady zabić brata, który przecież zagraża nie tylko jemu i jego rodzinie, przyjaciołom, ale też Bogu winnym ludziom!
                Miał gulę w gardle.
                Zaczął powoli się przez nią dusić.
                Schował twarz w dłoniach, głośno łkając.
                Nie interesowało go to, że powoli się dusi.
                Teraz dla niego wszystko było bez znaczenia.
                -Yoh…?
                Ktoś nagle do niego podbiegł i podniósł trochę.
                Nadal miał schowaną twarz w dłoniach.
                Naprawdę nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.
                -Zostaw mnie… - szepnął cicho.                     
                Nie czując żadnej reakcji, po chwili pokazał twarz i wykrzyknął:
                -Po prostu mnie zostaw!
                I w tym momencie spojrzał ze zdziwieniem.
                Okazało się, że to był Hao.
                I nie miał swego zwyczajowego, obowiązkowego uśmiechu.
                W jego oczach krył się smutek, nigdy nie okazywany i trudny do zauważenia, ale jednak Yoh zdołał go zobaczyć.
                Kiedy krótkowłosy się otrząsnął, powiedział:
                -Proszę…Ja naprawdę nie potrzebuję teraz nikogo… - powiedział to z takim bólem, że Hao aż się wzdrygnął.
                -Myślę, że tak ci się tylko wydaje...
                Hao sam miał mały kryzys tożsamościowy. Sam nie wiedział dlaczego, ale nagle ogarnęła go ogromna melancholia i smutek, zaczęło boleć go serce, które, mimo wszystko, nigdy nie zatracił, choć wydawało się być inaczej.
                Teraz potrzebował, żeby ktoś go przytulił…
                Tak jak kiedyś jego mama, kiedy był smutny.
                Chciał odrzucić teraz wszystkie maski, które nosi, każdy uśmiech, każdą minę.
                I wiedział, że teraz może to zrobić.
                Bo Yoh przecież nie wyda tego na światło dzienne, prawda…?
                Nie musiał się już zastanawiać nad niczym, gdyż Yoh sam się przytulił do niego, czując wreszcie, jak bardzo tego potrzebuje.
                Hao również mocno go uścisnął, a jego iluzja w końcu zniknęła.
                Zaczął płakać.
                Łzy miał czyste, te należące do Yoh były zakrwawione.
                W końcu mogli oczyścić swoje wnętrza od wszystkich tych niepotrzebnych emocji, od zżerającego ich od środka uczucia, że staczają się w dół, prosto do ciemności.
                I przez to czuli się coraz lepiej.
                Całe napięcie, cały stres znikał z każdą nową łzą, z każdym biciem serca znikał ten ból duszy.
                Poczuli się wolni…
                Deszcz przestał padać.
                Oni przestali płakać.
                Po prostu trwali w tym uścisku, nie chcąc jeszcze go przerywać, czując się po raz pierwszy od tak dawna, że jest ktoś, kto zrozumie ich uczucia, ich myśli.
                W końcu byli dwoma kawałkami tej samej duszy.
                I tak właśnie to sobie później tłumaczyli. Robili to po to, żeby nie czuć wobec siebie żadnych zobowiązań, bo inaczej żaden z nich nie dałby rady walczyć z drugim na śmierć i życie.
                I choć teraz mają chwilę słabości, to w czasie walki nie może jej być.
                Ale teraz…Właściwie czemu by nie…?
                -No..Not gonna die tonight…- zaczął cicho Yoh.
                Ta piosenka zawsze dawała mu siłę, aby w końcu przezwyciężyć wszystko.
                -We’re gonna stand and fight forever…
                -Don’t close your eyes…- zaintonował równie cicho Hao.
                -Not gonna die tonight…*
                -----------------------------------------
                *Skillet – Not Gonna Die.
                (I teraz się domyślcie, jak wpadłam na pomysł z tytułem XD)
                Ech, naprawdę nie mam siły kończyć Naruciaka, a podczas słuchania tej piosenki natchnęło mnie, żeby napisać coś słodko-gorzkiego. I o to jest!
                Ale spokojnie, skończę Naru-chana, ale potrzebuję do tego większej motywacji, bo jak na razie wynosi ona okrąglutkie zero -.-
                Ale musiałam w końcu coś wrzucić na bloga, żebyście czasem nie pomyśleli, że umarłam czy coś. Co to to nie! Aż tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!
                Naprawdę nie jest to łatwe, już próbowano, serio XD.
                Ale dobra, koniec może mojej gadaniny, życzę miłego dnia!
                Pozdrawiam,
                Darka3363

                PS(Dziesięć minut później po napisaniu słów końcowych, ale co tam): Okazało się, że po napisaniu tego zachciało mi się nagle o Naruciaku pisać, ale jako, iż pisałam to o dziesiątej w nocy dnia 20 marca, to nie mogę pisać dalej, gdyż inaczej zostanę przyłapana i ochrzaniona przez mamę, więc odłożę pisanie na później. Ale parę zdań już jest!

środa, 4 marca 2015

^///^"

Darka: Heeejooo~!
WDP: Siemaneczko.
Darka: Otóż, jako, że nie chce mi się pisać drugiej części o Naruciaku...
Naru: Hańba ci =.=
Darka:*Wali Naru po głowie* To dam wam kilka fajowych zdjęć ~^o^~
Naru: Ała! Za co?!
Darka: Za chęć do życia i miłość do ramenu. Nie przerywa się innym, chyba że w słusznej sprawie!
Hiroto: Chyba nieco zmieniłaś zdanie. Wcześniej nie wolno było wcale -.-
Darka: Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, a ja, póki co, jestem niereformowalna XD Po prostu wniosłam małą poprawkę ^^ Ale dobra, zdjęcia!
Kyuu: Oczywiście kliknięcie na zdjęcie automatycznie powiększa je, jeżeli jest co powiększać ^^.


To zdjęcie mnie rozwala XD
Śledzimy braciszka, śledzimy XDDD

Hao: 5 lat(życie nr 3.)
Czas mijał. Hao urósł. Więc Duch Ognia też.

Ludzie, to jest bosko śmieszne XD



Jedno z moich ukochanych zdjęć ^///^
Mama Yukio i Rina oraz ich ojciec - Szatan.




A to chyba mi się bardziej podoba od powyższego ^///^ Jest taaaakie uroooczee!




A ten fanart jest po prostu genialny *.*




Mój screen, odcinek 25., anime-odcinki.pl
Mowa oczywiście o Rinie XD




Nieco inne wydanie Yoh ^o^




A to zdjęcie jest znane. A tak mi się przynajmniej wydaje ^^




Pomyślał zrozpaczony uczeń na kartkówce z niemieckiego :D




To jest mój nowy ukochany - Lord Faust Abanddon Mephistopholes II ^///^





Ten ukochany słodziak mój i Irs jest po prawej ^.^. Topcio!





I wracamy do klasycznego Yohsia ^o^





Naru w innym wydaniu:





I wracamy do Rina ^///^ O matko, jak ja go kocham! Ale nie bardziej od Mephisia ^///^"






Darka: Mam jeszcze tego trochę, ale po co mam je dawać, skoro mogą się przydać na kolejną taką notkę XD?
Kyuu: Daaarkaaa-saaan, wilki trzeba nakarmić!
Darka: Już idę! Ale zanim - nie martwcie się, w końcu ruszę z Naruciakiem ^o^ Planuję jeszcze jedną lub dwie notki, ale to wyjdzie jeszcze w praniu.
Niech moc będzie z wami!

Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

PS: Co do czcionki na końcu...Po prostu testuję, bo w jeszcze innym one-shocie bardzo mi się to przyda.