niedziela, 24 stycznia 2016

Shaman King, cz.1 – Cosplayer czy nie cosplayer?


Darka: Ha! Ja wciąż żyję I pomysły mam! Już chcielibyście, żebym sczezła, co? XD
Kyuu: Zaczytała się w Wiedźminie to teraz słownictwo jej odwala >.>
Darka: Ja to przynajmniej jakieś hobby mam. Ale co tam.
TUTAJ WAŻNY POSTULAT BARDZO
Główne postaci w tym opowiadaniu mają po 18 lat, to jest bliźniacy i przyjaciele. Ostrzegam na zaś.
A teraz miłego czytania!
                Shadow ziewnął rozdzierająco.
                Był już tak znudzony tym brakiem zleceń przez ostatni tydzień, że aż zdążył zrobić całą papierkową robotę w Organizacji(co nie zdarza się często), posprzątać swoje biuro i wysłuchać całej swojej playlisty za jednym zamachem (co było samo w sobie wyzwaniem, kiedy ma się ponad 100 piosenek w laptopie).
                Nie miał już kompletnie nic do roboty.
                Był aż tak zdesperowany, że pomyślał, że weźmie w końcu pójdzie na zakupy, które odwlekał sukcesywnie od… Półtorej roku? Tak, będzie coś koło tego.
                Tak to jest, kiedy zazwyczaj to przyjaciółka robiła zakupy za ciebie, bo zawsze masz coś ważniejszego do roboty.
                Chwycił w dłoń swoją kurtkę, sprawdził czy ma klucze i portfel, po czym wyszedł z biura, witając się przy okazji z przelatującym obok duchem.
                Shadow odkąd pamiętał widział duchy. Musiał przyznać, że w jego profesji coś takiego się przydawało jako siatka szpiegowska. Od duchów można było się dowiedzieć niemalże wszystkiego, a nawet jeśli nie wiedziały nic na jakiś temat, zazwyczaj w ciągu tygodnia wiedziały już o nim praktycznie wszystko.
                Wyszedł z budynku. Na dworze było całkiem ciepło jak na późną jesień, a dochodził do tego fakt, że był wieczór.
                - Piękna wiosna tej jesieni – mruknął pod nosem, maszerując szybko przez Tokio.
                Musiał kupić kilka sztuk ubrań. Najlepiej takich, które nie krępowałyby jego ruchów. I nowy zegarek. Ostatni zgubił, kiedy wisiał nad jakąś przepaścią i akurat się złożyło, że pasek sam się rozpiął i zegarek spadł.
                Shadow przez to przez kilka dni był zły, gdyż uwielbiał ten zegarek. Dostał go na urodziny od swojego najlepszego przyjaciela i partnera w branży.
                Ale nie miał zamiaru płakać nad rozlanym mlekiem, mimo wszystko. Zwłaszcza, że kolega się nie gniewał, wiedząc, że wypadki w pracy się zdarzają.
                Ach i musi kupić mandarynki. Mnóstwo mandarynek. Najlepiej tak ze dwadzieścia kilo, żeby mógł przeżyć chociaż najbliższy tydzień.
                Dzień bez mandarynek to dzień stracony, takie było motto Shadowa.
                Kilka godzin później…
                Shadow był zadowolony.
                Nie kupił dwudziestu kilo mandarynek.
                Kupił ich pięćdziesiąt kilogramów, przez co jego humor uległ znacznej poprawie.
                Może poprosi Hime, żeby upiekła mu ciasto mandarynkowe? Za niego mógłby wybić całą wioskę, a potem popełnić samobójstwo, byleby zjeść chociaż kawałek. Jej ciasto mandarynkowe było genialne.
                Jego nowy zegarek wskazywał godzinę jedenastą w nocy. Coś się trochę zasiedział na tych zakupach…
                Ale warto było. Dla mandarynek zawsze warto.
                Shadow był sam na ulicy. Można było aż usłyszeć ciszę, choć Shadow nie wiedział, jak to jest w ogóle możliwe. I chyba nie chciał tego wiedzieć.
                Wzruszył ramionami.
                Czy ciszę było słychać czy nie, nic praktycznie nie mogło zepsuć mu dobrego humoru. Nawet to, że pięćdziesiąt kilo mandarynek ciążyło mu niesamowicie. Ale to były mandarynki, mógłby nawet targać ich sto kilogramów, jeżeli mieliby taki zapas w sklepie, z wielką radością i wyszczerzem na twarzy.
                Nagle potknął się o coś.
                Niemalże mu wszystkie zakupy się wysypały, ale na szczęście Shadowa zawsze potrafił wystarczająco szybko odzyskać równowagę, żeby nie upaść ani nie wypuścić zakupów z rąk.
                Spojrzał za siebie.
                Przewrócił się prawie nie o coś, ale o kogoś.
                Potknął się o jakiegoś gościa z długimi włosami, ubranego w bodajże ponczo zrobionego z prześcieradła, w spodniach koloru bordo oraz dziwnymi butami, dziwnie bardzo przypominające mu klocki lego.
                Czyżby potknął się o pijanego cosplayera? Kto wie, być może.
                Przez chwilę Shadow zastanawiał się, czy ma mu w ogóle pomóc. Przez niego prawie potłukł mandarynki. A mandarynki to świętość, nie można ich od tak sobie rzucać jak się chce.
                No ale z drugiej strony ten człowiek mógł potrzebować pomocy. A jakoś Shadow nigdy nie lubił odmawiać pomocy innemu człowiekowi. Co go nieraz już mogło zgubić.
                Mogło, ale tak się nie stało. Hime uważała, że Shadow miał niesamowicie irytujące szczęście do unikania śmierci w niemalże każdej jej postaci. Udało mu się uniknąć spadku z pięćdziesięciu metrów, kiedy miał awarię spadochronu jego partner pomógł mu dojść do ziemi w całości, udało mu się nawet przetrwać po zjedzeniu ramenu z dodatkiem cyjanku, bo przyjaciele wystarczająco szybko zareagowali, przez co przeżył.
                Może i według Hime szczęście Shadowa było irytujące, ale on był z tego faktu niezmiernie zadowolony. Dzięki temu wciąż mógł jeść mandarynki w zastraszających ilościach, a nie wiedział, czy po drugiej stronie mandarynki w ogóle istniały.
                Wzdychając głośno, przeklinając swoje miękkie serce, spróbował obudzić cosplayera.
                - Halo, proszę pana, słyszy mnie pan? – Shadow potrząsnął jego ramieniem, tak jak uczono go podczas kursu pierwszej pomocy.
                Cosplayer się obudził. Tyle dobrego, jak uznał Shadow.
                - Czy dobrze się pan czuje? – Zapytał.
                Shadow musiał przyznać, że ten nieznajomy wyglądał niesamowicie podobnie do niego. Niemalże jakby był jego bliźniakiem. Kolor włosów, rysy twarzy, kolor oczu – wszystko podobne.
                Cosplayer jęknął.
                - Gdzie ja jestem…?
                - W Tokio.
                Nieznajomy zmarszczył brwi. Chyba coś mu nie pasowało.
                - Kim jesteś? I kim ja jestem…? – zapytał już niepewnie.
                No cudownie, jeszcze ten cosplayer miał amnezję. Zaklął. Shadow już zupełnie nie potrafiłby zostawić go na środku ulicy.

                - Więc chcesz mi powiedzieć, że znowu przygarnąłeś kogoś, bo twoje miękkie serce inaczej by nie mogło? Czy ty chcesz w końcu kopnąć w kalendarz? – Hime nie była zbyt zadowolona z tego, że Shadow kogoś przygarnął. Znowu.
                - Hime, nie marudź. Gdyby nie dobre serce tej staruszki, która się mną opiekowała, kiedy wylądowałem na ulicy, to już dawno mnie tu nie było. I nie mam zamiaru kogokolwiek w takiej sytuacji zostawiać.
                Hime westchnęła, kiwając głową. Wiedziała o tym bardzo dobrze, co jednak nie powstrzymywało jej od martwienia się o Shadowa. Był w końcu jej bardzo dobrym przyjacielem.
                Nagle usłyszeli, że ktoś wchodził po schodach, klnąc na kogoś niemiłosiernie:
                - A żeby cię zaraza pochłonęła! A żeby cię stado napalonych facetów wychędożyło, zjadło, wysrało i rzuciło na pożarcie tak głodnym krokodylom, że nie będą miały wyjścia i zeżrą twoje strawione szczątki! – Shadow i Hime oczywiście wiedzieli, kto to jest. Taki arsenał ciekawych wyzwisk miała tylko jedna osoba.
                Chłopaka nazywali Angel, gdyż złote włosy, cudownie zielone oczy i śliczna twarz przypominała anioła.
                Dzięki której, swoją drogą, mógł wyprosić wszystko, o ile użyje swojej wypracowanej przez lata niewinnej minki.
                Gorzej, że zasób słownictwa i ciężki charakter bardziej kojarzył się z demonem, niż z aniołem.
                I właśnie ten anioł wszedł do pokoju Shadowa, rzucił komórkę na ścianę, klnąc na czym świat stoi, pocałował Hime w policzek na przywitanie, poklepał drugiego chłopaka po ramieniu i usiadł ciężko na fotelu.
                A potem zaczął obierać mandarynkę, którą wziął, a która leżała na stoliku, mając przy tym naburmuszoną minę.
                - Co się tym razem stało?
                - Jakiś cham próbował sprzedać mi pralkę za kosmiczną cenę. Wydzwaniał do mnie już piąty raz w ciągu dnia, to się wkurzyłem – odpowiedział, biorąc pierwszą cząstkę do buzi. – Nie macie czekolady, prawda?
                - Niestety nie.
                - Cholera.
                - Ale ciasto zaraz będzie gotowe. Yoh poprosił, żeby je upiec.
                Angel zaraz przybrał rozanieloną minę, kiedy myślał o cieście Hime.
                - Ciasto…Ło ku*wa!
                Angel z wielkimi oczami spojrzał na człowieka, który wyglądał dokładnie tak samo jak jego kumpel.
                - O kurka wodna… Kropka w kropkę taki sam! – Angel obszedł bliźniaka Yoh dookoła, pomacał po twarzy, nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenie długowłosego, po czym przystawił Shadowa tuż obok niego i zaczął się zastanawiać.
                - Gdyby nie długość włosów to normalnie bym was ze sobą pomylił. Chociaż… – przechylił głowę na bok. – Nie, jednak mi się wydawało, nie poznałbym was, pomylił ze czterdzieści razy, a potem byście się na mnie obrazili na śmierć i życie.
                - Dobra, dobra, przestań już zagadywać biedaka. Pewnie głodny jest. Rany, jesteś nawet tak samo chudy jak Yoh, o matko jedyna… – pomarudziła Hime i poszła do kuchni, po chwili wracając z talerzem pełnym kanapek.
                Chłopak ostrożnie wziął jedną kanapkę i zaczął jeść.
                - Nadal nic nie pamiętasz?
                Pokręcił głową. Nic nie pamiętał.
                - No pięknie. Ale jakoś nazywać cię przecież musimy.
                - Firestorm! – Wykrzyknął Angel.
                - A dlaczego akurat tak? – zapytał Shadow po chwili ciszy.
                - No popatrz na te jego ślepia po prostu. Normalnie jakby był w nich wirujący ogień – odpowiedział, a Yoh przyjrzał się dokładniej oczom nieznajomego.
                Faktycznie, był w nich jakiś dziwny blask.
                Westchnął.
                Może być i to przezwisko, a Angel był najlepszy w ocenianiu ludzi na pierwszy rzut oka. A może nie tyle w ich ocenie, co w rozpoznawaniu czegoś w stylu… Aury, jaka ludzi otaczała, dzięki czemu łatwiej było mu odgadnąć charakter człowieka.
                - Ale niech on się zgodzi, w końcu to ma być jego przezwisko.
                Spojrzeli się na chłopaka, który powoli pokiwał głową. Zasadniczo jakoś mu to przezwisko za bardzo nie przeszkadzało, zwłaszcza, że nie było ono takie złe.
                Shadow po raz pierwszy od początku rozmowy uśmiechnął się promiennie.
                - No to witaj na pokładzie, Firestorm.
                Obrzeża Tokio
                - Hao-sama!
                - HAO-SAMA!
                - Zang-Ching, musisz tak wrzeszczeć, kretynie?!
                - Czego ty ode mnie chcesz, do cholery?! W razie co Hao-sama lepiej usłyszy, jakby był daleko!
                - Ale Hao-sama na głuchotę nie cierpi, nie sądzisz? – Powiedziała retorycznie członkini Hana-gumi.
                A gdzieś w oddali na kamieniu siedziała Opacho. Szukała ona Hao używając swoich zdolności do podróżowania poza ciałem i raczej nie podobało jej się to, że nie mogła znaleźć mistrza Hao nigdzie w pobliżu.
                Nie podobało jej się też, że nie mogła go nigdzie wyczuć. Nigdzie w pobliżu przynajmniej.
                Może mistrz Hao był gdzieś w mieście?
                Opacho nie wiedziała, ale wiedziała, że jest za daleko, żeby to sprawdzić.
                Nie miała już siły na przeszukiwanie miasta, musi trochę odpocząć, najlepiej przespać się po obfitym posiłku. W końcu Opacho wciąż rosła!
                Murzynka wróciła do swojego ciała, wstała z kamienia i pocierając pięścią oko, podeszła do Zang-Chinga.
                - Zang-Ching, możesz zrobić mi kanapkę?
                Mężczyzna natychmiast zaprzestał wołania mistrza Hao, wziął dziewczynkę na ręce i podszedł do namiotu, który pełnił rolę kuchni polowej.
                - Jasne mała, pewnie jesteś zmęczona? Znalazłaś mistrza?
                Pokręciła przecząco głową.
                - Nie martw się, Opacho, prędzej czy później go znajdziemy albo sam wróci. On zawsze wraca.
Darka: Na razie wam starczy XD Oczywiście będzie następna część, nie martwcie się XD Początek mam nawet już w głowie.
Hao: Innymi słowy: pomysł ma, ale nie przelany w Worda.
Darka: Cicho siedź, ty zdrajco >.>
Już tydzień ferii mi minął… Tak, dobrze czujecie, mam pierwszy termin ferii XD Rozleniwiłam się bardzo. Ale piszę. Wciąż piszę. I dołączyłam do Argo Magic School, gdzie mam lekcje rodem z Hogwartu XD
Ren: Darka-san, czas kończyć, musisz skończyć ogarnianie bloga.
Darka: Wiem… Na TYM blogu już niedługo pojawi się pierwsza notka z HP, więc bądźcie czujni XD
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia
EDIT: Zmieniłam ilość piosenek na laptopie z 1000 na sto, bo inaczej wyszłoby, że Yoh spędził nieco ponad dwa dni na słuchanie całej playlisty za jednym zamachem, a uwierzcie mi, nawet najwięksi audiofile nie daliby rady przez tak długi okres czasu słuchać muzyki non stop. Prosta matematyka: tysiąc trzeba pomnożyć przez trzy (zakładamy, że piosenki trwają trzy minuty) i dzielimy przez sześćdziesiąt (liczbę minut w godzinie) i wyszło, że przez 50 godzin Yoh słuchał muzyki. A jak playlista ma tylko 100 piosenek to wysłuchanie jej zajmuje 5 godzin, co jest już do zrobienia.
I nie zapominajmy, że ta playlista jest tylko na laptopie, nie wspominałam, że Yoh ma MP3 XD

sobota, 16 stycznia 2016

Próba napisania podwójnego drabble z okazji 20.000 wejść na bloga.

                - Cieszcie się, że nie mamy sąsiadów w pobliżu kilometra, inaczej na pewno skargi by nas zalały – powiedziała Darka, piorunując wzrokiem członków swojej Wesołej Drużyny Pierścienia.
                Którzy w tej chwili kulili się ze strachu przed gniewem swojej szefowej.
                - I to właśnie z tego powodu nie będę na was wrzeszczeć. Ja się bawić za bardzo nie umiem, ale wy możecie to robić, jeżeli aż tak bardzo chcecie uczcić pierwszą lepszą okazję.
                - Ale przecież mamy okazję do opicia… Dwadzieścia tysięcy wejść na bloga! – Wykrzyczał Kyuu przez głośną muzykę, którą puścili bliźniacy.
                - Party rock is in the house tonight, everybody just have a good time!*
                Oczywiście Drużyna nie byłaby sobą (konkretniej: Naruto, Yoh i Shiki), gdyby nie zaprosili wielkiej chmary swoich przyjaciół.
                A więc w domu WDP było przeszło sto osób. Bo czemużby nie? Co to byłaby za impreza bez ludzi?
                Byli i ci bardziej znani, jak Hikaru i Mugen czy brat Weny – Lucifer. Ale były również te mniej znane nazwiska, jak Hime (dziewczyna Shiki’ego) czy też Lavi (brat Shiki’ego).
                - But fu*k that little mouse cuz I’m an Albatraoz**
                Okazja – jest. Alkohol – odhaczone. Will i spółka – też są. Naruko – jest. Shun wiszący na żyrandolu – odhacz… Chwila, że co niby?

------------------------------------------

* LMFAO - Party Rock Anthem
**AronChupa - I'm an Albatraoz
"Albatraoz"- silna kobieta. (źródło: http://www.urbandictionary.com/define.php?term=albatraoz)
Dziękuję wam za tyle wejść na bloga! Bloguję już prawie trzy lata (ale ten czas leci, co nie?), a jakoś nigdy nie myślałam, że będzie aż tyle wejść. Dziękuję wam <3
Kyuu: I obyśmy doszli do 30.000 wejść!
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia ^^
PS: Jeżeli chodzi o tę drugą piosenkę, to Drużyna puściła jej nightcore. Tak gwoli ścisłości XD.

piątek, 15 stycznia 2016

Trochę ogłoszeń.

Darka: Witajcie, rodacy!
WDP: Czołem.
Darka: Jak już zapewne wiecie, nie żyje Alan Rickman. W związku z tym... Różdżki w górę, czarodzieje! /*
Kyuu: Ale nie jest to do końca cel tejże notki.
Darka: A i owszem. Otóż od jakiegoś czasu Wena przeniosła pomysły na fandom ,,Harry'ego Pottera". Stąd tutaj moje pytanie: Czytalibyście takie moje bazgroły, gdybym założyła osobnego bloga o HP? Mam już trochę notek, a blog będzie działać na podobnej zasadzie co ten: one-shoty, one-shoty i jeszcze raz one-shoty. Ewentualnie drabble (dla niewiedzących: krótkie opowiadanie pisane prozą na sto słów). Może też się pojawić coś innego oprócz notek, ale tego jeszcze nie przewiduję XD.
Hao: Ten blog nie zostanie porzucony oczywiście, broń Boże!
Darka: Ten blog z HP będzie tylko od czasu do czasu odskocznią od moich wszystkich blogów. Czasem trzeba napisać coś innego, żeby wywalić z głowy pomysły, by potem móc ogarnąć notki na bloga najgłówniejszego ^^
A więc, co o tym myślicie?
Pozdrawiamy!
Darka3363


wtorek, 5 stycznia 2016

D.Gray-Man – Nocny trening.

Powiedzmy wszyscy hello!
WDP: Hello.
No zero życia w was, po prostu zero -.-”
Yoh: Oj tam, odpuść. Zimno jest, a śniegu nie ma, to jakie ma być w nas życie?
…Coś w tym jest. But anyway! Zapraszam do czytania!
--------------------------------------------
                Kanda był święcie oburzony.
                Czyli nic nowego dla kogokolwiek, kto go zna.
                Z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu obudził się w środku nocy. Gdyby czuł się jeszcze wyspany, to jakoś by przeżył i po prostu poszedłby potrenować.
                No ale nie był wyspany. Co go niemalże doprowadzało do białej gorączki.
                Czemu do diabła obudził się o takiej porze?!
                Ubrał się i wziął ze sobą Mugena, bo Kanda przeczuwał, że i tak już nie zaśnie.
                - Irytujące – mruknął do siebie i wyszedł z pokoju.
                Przechadzał się po pustych korytarzach Czarnego Zakonu, rozkoszując się wszechobecną ciszą. Rzadko kiedy była okazja, żeby Kanda mógł być naprawdę sam. Do swojego pokoju przychodził dopiero wtedy, gdy miał iść spać, a resztę czasu spędzał albo trenując, albo wykonując misje.
                Właśnie miał schodzić na dół, kiedy usłyszał jakiś szept.
                Szept?
                Nie był pewien. Ale wiedział, że musi być to gdzieś niedaleko. Pewnie na ostatnim piętrze.
                Zamiast zejść na dół, zaczął po cichu wspinać się po schodach. Napiął mięśnie, był w każdej chwili przygotowany do konfrontacji.
               
Late at night I could hear the crying
I hear it all trying to fall asleep,
When all the love around you is dying…
~*~
Późną nocą mogę usłyszeć płacz
Słyszę go usiłując zasnąć,
Kiedy dookoła wszelka umiera miłość...

                Kanda miał wrażenie, że słyszy Anioła. Delikatny, cichy śpiew przenikał do jego serca. Głos delikatny, a jednocześnie silny, niepewny i pewny jednocześnie.
                Zmarszczył brwi.
                Miał wrażenie, że zna ten głos…
                Najciszej jak tylko potrafił stawiał kroki na najwyższym piętrze.
                Nie można było tego miejsca nazwać strychem, nie do końca przynajmniej. Nie było tutaj żadnych kartonów czy papierów.
                W zasadzie było tu tylko kilka mebli zakrytych białymi prześcieradłami – teraz raczej już szarymi od kurzu.
                Śpiew się nasilił.
…A fallen angel in the dark
Never thought you'd fall so far
Fallen angel, close your eyes
I won't let you fall tonight
Fallen angel
~*~
...Upadłego anioła pośród ciemności
Nigdy nie myślałem, że upadniesz tak nisko
Upadły aniele zamknij swe oczy
Dziś nie pozwolę ci upaść
Upadły anioł

                Kanda zaczął czuć rozdrażnienie. Że też musiał wpaść akurat na Kiełka Fasoli…
                Nie widział go, jednak wiedział już doskonale, że to on. W takim razie powinien zarządzić taktyczny odwrót. Tyle że…
                Nie mógł się ruszyć z miejsca. Nie wiedział czemu, jednak nie miał najmniejszej chęci zawrócić. Co było dla niego przynajmniej wkurzające.
                Nie widząc już innego wyjścia, podszedł do mebli i spojrzał przez szpary.
                Allen siedział na parapecie dużego okna, przez które widać było ogromny księżyc w pełni. Z jego ust wydobywał się dym.
                Z ust? Kanda niemal natychmiast się poprawił, ze zdziwieniem stwierdzając, że Walker miał w ustach papierosa.
                ,,No tak, przecież Cross musiał mieć na niego jakiś wpływ, jeżeli chodzi o nałogi…” – pomyślał Kanda, przysłuchując się głosowi Allena.
How do you stay so strong?
How did you hide it all for so long?
How can I take the pain away?
How can I save...
~*~
Skąd w Tobie tyle siły?
Jak zdołałeś tak długo skrywać to wszystko?
Jak mogę uśmierzyć ból?
Jak mogę ocalić....
                -----------------------------------------------------
                Allen powinien już wychodzić. Położyć się spać. I wyspać się na misję.
                Jednak nie mógł. To było dla niego dziwne. Zazwyczaj zasypiał bardzo łatwo, niemal natychmiast po zetknięciu się głowy z poduszką.
                Nie rozumiał tego.
                Siedział tutaj już od kilku godzin, mając złe przeczucia.
                Śpiewał po cichutku, po jakoś nie miał najmniejszej ochoty siedzieć w zupełnej ciszy.
                Nie licząc Timcanpy’ego, siedzącego na jego ramieniu, był tutaj zupełnie sam.
                Z lekkim rozdrażnieniem stwierdził, że repertuar powoli mu się już kończył. A na sen nie miał najmniejszej ochoty.
                Siedział na parapecie, wypalając trzeciego już papierosa.
                To nie było typowe uzależnienie. Palił wtedy, gdy miał już naprawdę złe przeczucia.
                A te aktualne miał złe, bardzo złe.
                Coś nie powiedzie się na misji. Czuł to bardzo, bardzo mocno, kiedy tylko obudził się w pokoju, cały spocony po koszmarze. Do teraz to uczucie panicznego niepokoju nie chciało go opuścić.
…A fallen angel in the dark
Never thought you'd fall so far
Fallen angel, close your eyes
I won't let you fall tonight
Fallen angel
~*~
...Upadłego anioła pośród ciemności
Nigdy nie myślałem, że upadniesz tak nisko
Upadły aniele zamknij swe oczy
Dziś nie pozwolę ci upaść
Upadły anioł
                Śpiewał cicho, cichuteńko. No, przynajmniej na tyle, żeby nikt go nie usłyszał. Tak mu się wydawało.
                Skończył śpiewać, po czym wypuścił dym z ust. Zgniótł papierosa w popielniczce i zapalił kolejnego.
                Powoli nikotyna zaczęła ukajać jego zszargane nerwy, jednak w dalszym ciągu był niespokojny.
                To tego doszło do niego uczucie, że ktoś się na niego patrzy…
                Jednak nie odwrócił się. Wiedział, że i tak nie zobaczy podglądacza przez meble, a specjalnie ustawił je tak, żeby nikt nie mógł przez nie przejść bez przesuwania ich. Chciał być w miarę odizolowany, a przy tym nie być w swoim pokoju. A najwyższe piętro Zakonu wydawało się być idealnym miejscem.
                Pogłaskał Tima, bezwiednie dotykając kolczyka w uchu. Zaczął się nim delikatnie bawić.
                Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie musiał utrzymywać swój oficjalny wizerunek.
                Lubił się uśmiechać.
                Lubił się śmiać.
                Lubił wywoływać u innych uśmiech i śmiech.
                To wszystko prawda.
                Jednak nie był wcale aż tak miły, jak każdemu się wydawało. Przynajmniej nie w takim wymiarze, w jakim ludzie już zdążyli się przyzwyczaić.
                Powoli pokazywał, ze potrafi być złośliwy czy cyniczny. Że nie jest chodzącym ideałem człowieka, że też miał wady.
                A jednak nadal nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby zapalić papierosa przy przyjaciołach. Może kiedyś… Kiedy będzie pewny, że nie uduszą go za to przy pierwszej lepszej okazji.
                Tak, to brzmiało już jak plan. No dobra, jak jego zalążki, ale jednak miał już pewien konkret.
                -----------------------------------------------------
                Kanda przyglądał się Allenowi jeszcze przez chwilkę, kiedy skończył piosenkę. Nic tu po nim.
                Już miał się zbierać, widząc mimochodem, że Allen zapala kolejnego papierosa, kiedy Kiełek nagle zaczął chichotać.
                Kanda stwierdził, że przypomniał sobie coś zabawnego, jednak po chwili wychwycił, że ten chichot w żadnym wypadku nie brzmiał uroczo – pomyślał w ten sposób tylko i wyłącznie dlatego, że nie znalazł innego odpowiedniego słowa.
In the daylight,
I’m your sweetheart,
You’re goody-two-shoes prude is a work of art.
But you don’t know me,
And soon you won’t forget,
Bad as can be, yeah you know I’m not so innocent
~*~
W świetle dziennym
Jestem twoim kochaniem
Twoja wirtuozja jest sztuką,
Ale nie znasz mnie
I wkrótce nie zapomnisz
Jak zła mogę być, tak, wiesz, że nie jestem taka niewinna
                Cóż, to zachowanie Allena zaczęło być co najmniej niepokojące. Miał zdecydowanie za szeroki uśmiech, oczy były rozszerzone niemal do granic. Wyglądał jak rasowy psychopata.
                Cóż, a co go to obchodziło w zasadzie? Kanda nie miał też komu o tym mówić. Noah? Samo w sobie to było głupie. Nie powie tym bardziej Zakonowi. W końcu nienawiść do niego była w Kandzie większa niż nienawiść do Akum i Milenijnego.
                Poza tym Allena też nie lubił. Przeklęty chłopak, pełen idealizmu… Kanda aż się wzdrygnął. Nie cierpiał go.
Welcome to the nightmare in my head,
(Oh god!)
Say hello to something scary,
The monster in your bed,
(Oh god!)
Just give in and you won’t be sorry,
Welcome to my other side,
Hello it’s Mz. Hyde!
~*~
Witaj w koszmarze w mojej głowie
(O Boże!)
Przywitaj się z czymś strasznym
Potworem w twoim łóżku
(O Boże!)
Tylko się poddaj i nie będziesz żałować
Witaj po mojej drugiej stronie
Hej, tu pani Hyde!
                Ale całkowicie niepokojący był fakt, że Allen zaczął rzucać nożami w meble, a potem otworzył okno na oździerz, stanął na parapecie, niebezpiecznie mocno wychylił się za okno, trzymając się jedynie ścian.
                Nie lubił Kiełka. Ale to nie znaczy od razu, że pozwoli mu spaść. Jeszcze go posądzą o morderstwo z premedytacją.
                Ale z drugiej strony Tim kręcił się dookoła niego. A w zasadzie to teraz siedział na środku podłogi i obserwował Allena. Ten golem chyba nie pozwoliłby, żeby temu durniowi coś się stało, prawda?
                Tylko że co zwykły golem mógłby zrobić?
                Jednak po dłuższym zastanowieniu Kanda musiał niechętnie przyznać, że jeżeli ktokolwiek miałby przeżyć skok z tej wysokości, byłby to Allen, choćby dlatego, że jego balans ciała był co najmniej niesamowity.
                Kanda słyszał, że Walker sporą część swojego życia spędzał w cyrku, doskonaląc rzemiosło klaunów.
                Musiał przyznać, że bycie klaunem Allenowi wychodzi nawet bez tych sztuczek.
                - Tim.
                Kanda nawet nie zauważył, kiedy Moyashi skończył śpiewać.
                Cholera.
                Powinien być czujniejszy.
                - Ja to jednak jestem szalony, co? – Allen pogłaskał swojego golema. – I na cholerę ja to wszystko robię? Narażanie życia… Ten, kto wymyślił coś takiego powinien być zgładzony w tej chwili.
                Kanda, choć o tym nie wiedział, w głębi przyznawał rację Allenowi.
                - Co za ponury absurd… Aż ma się ochotę tak… Zabić każdego z osobna i wszystkich razem, wysadzić w powietrze każdego Noah, każdą Akumę, każdego Egzorcystę… Czyż nie, Tim~can~py? – zapytał melodyjnym głosem.
                Kanda zmarszczył brwi.
                ,,Co jest, do cholery? Moyashi tak się nie zachowuje.” – pomyślał.
                - Say hello to something scary!
                ,,Pieprzyć to, nie mam zamiaru siedzieć tutaj dłużej niż to konieczne.” – postanowił i najciszej, jak tylko potrafił wyszedł z pomieszczenia.
                Jednak sumiennie sobie postanowił, że zacznie uważniej przyglądać się Allenowi. Takie zachowanie z pewnością nie jest normalne dla kogokolwiek, kto jest naiwny i patrzy na świat wyidealizowanym obrazem.
                Ale w międzyczasie chyba poćwiczy rzucanie nożami. Nie ma mowy, żeby Kiełek miał w tym przewagę od niego, gdyby wywiązała się pomiędzy nimi walka.
                W końcu Kanda nie miał zamiaru umrzeć w tak głupi sposób!
---------------------------------------------
Pierwsza piosenka: Three Days Grace – Fallen Angel
Druga piosenka: Halestorm – Mz. Hyde
Kolejna z moich notek piosenkowych. Tak jakoś mi przyszło do głowy, żeby ją napisać po posłuchaniu pierwszej piosenki ^^”
Kyuu: Zamiast starać się napisać coś dłuższego…*kręci głową*
Co ja ci poradzę, że nawet kiedy mam wolne to nie mam ochoty na nic? Ale dobre i tyle, czyż nie^^?
Hao: Chyba tak…
A w razie co to jeszcze siedzę na innym blogu. Chyba nie dałam tutaj jeszcze kredytów, co nie?
WDP: Chyba nie.
No to zapraszam na bloga upadli-bogowie.blogspot.com
Jak mnie tutaj nie ma, to prawie na pewno siedzę właśnie tam, a jak nie tam, to na Akademii Niezwykłości XD (ci-niezwykli.blogspot.com)
Ach, nie ma to jak spamować własnych czytelników do zaglądania na inne blogi…
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia