sobota, 31 grudnia 2016

Nowy Rok z Wesołą Drużyną Pierścienia!

                — Yoh?
                — Tak?
                ­— Nudzi mi się.
                — I co w związku z tym?
                — Wymyśl coś do porobienia.
                — Ale to tobie się nudzi, a nie mnie.
                —… Wycwaniłeś się. Chyba czas najwyższy, żebyś przestał widywać się z Weną, ma na ciebie zły wpływ.
                — Odezwał się gość, który pragnął anihilacji ludzi przez ostatnie tysiąc lat.
                — Naprawdę trzeba ograniczyć twój kontakt z Weną. I od kiedy znasz takie trudne słowa jak anihilacja?!
                Hao i Yoh siedzieli na kanapie w salonie w domu Wesołej Drużyny Pierścienia, Hao się nudził, a Yoh czytał mangę.
                Zbliżała się powoli godzina dwudziesta druga, a był trzydziesty pierwszy grudnia, czyli powszechnie znany jako Sylwester.
                Hao z nudów siedział do góry nogami. Włosy opadały mu na podłogę, ale przynajmniej grzywka nie wchodziła w oczy. W ręku trzymał pilot od telewizora i skakał po kanałach, nie znajdując niczego wartego jego uwagi.
                Yoh czytał mangę. Było to Sailor Moon, z powodu braku innych mang na dzień dzisiejszy. Darka wzięła sobie akurat Tokyo Ghoul, a reszta w tajemniczy sposób zniknęła (czytaj: Anna skonfiskowała do czasu powrotu Króla Duchów ze szpitala psychiatrycznego).
W końcu jednak do pokoju weszła Anna. Zignorowała swojego narzeczonego, podeszła do Hao i zabrała mu pilot, po czym położyła się na dywanie. Hao w tym momencie postanowił się oburzyć.
— Hej!
— Siedź cicho. I tak nic nie oglądałeś.
Tym bardziej Annie zależało na oglądaniu w tej chwili, gdyż rozpoczął się kolejny odcinek jej ulubionej telenoweli. Dziś Eryka miała się dowiedzieć, że Rafael ja zdradzał i Anna miała cichą nadzieję, że Eryka poradzi się Julii, co ma zrobić, gdyż dziewczyna nie przebierała w środkach.
Hao zawiesił ręce na torsie, co w połączeniu do siedzenia na kanapie do góry nogami wyglądało komiczniej niż zwykle by to wyglądało.
                Westchnął. Nie miał nic do roboty, a wszyscy byli czymś zajęci.  Darka grała razem z Kyuu, Shikim i Weną w Left4Dead 2 (co jakiś czas było słychać wyzwiska i przekleństwa rzucane na lewo i prawo), Naruto, Tsunade, Shikamaru  i Sasuke zwinęli się do Konohy na czas Sylwestra, Ren wyjechał do rodziny do Chin razem z Jun, Hiroto i Sakuma mieli jakiś tam mecz charytatywny bo cośtam, a Ichigo, Kenpachi i Yachiru mają kolejną rozwałkę w Huenco Mundo.
                Chociaż, nie wszyscy byli czymś zajęci…
                Artemis  był u siebie w pokoju i jakoś mu się nie udzielał sylwestrowy nastrój.
                Hao wstał z trudem z kanapy i poszedł do Arty’ego.
                Anna dalej oglądała telenowelę, a Yoh czytał mangę.
                — Jak myślisz, co wymyślił?
                — Nie wiem i jakoś nieszczególnie mnie to obchodzi, dopóki nie będzie mordował ludzi to jest spoko — odpowiedział Asakura, pochylając się nad mangą. Właśnie Mamoru i Usagi spotykają po raz pierwszy Chibiusę, która spadła im z nieba. Był ciekawy, jak to się dalej potoczy.
                — I jak masz zamiar się dowiedzieć, że nikogo nie zamordował? Ja ci nie dam przełączyć na wiadomości — powiedziała Anna, nie odrywając wzroku od telewizora.
                — Wysyłam za nim listne duszki.
                Chwila ciszy.
                — Przecież ty ich nienawidzisz. Od zawsze to powtarzałeś.
                — To prawda, ale robią za dobrych szpiegów. Hao się jeszcze nie domyślił, że go śledzę, więc jak na moje to wystarcza. I wiesz, chyba je nawet zacząłem lubić, trzymają oko na sprawy, na które ja nie mogę swego oka mieć.
                —…Czasem się zastanawiam, czy Hao ma szczęście, czy echa mając takiego brata.
                Yoh zaśmiał się cicho i ponownie skupił się na mandze.
                -----------------------------------------
                — Arteeeemissss!
                Artemis robił co mógł, by zignorować starszego Asakurę, jednakże było to bardzo trudne zadanie. Próbował się skupić na książce, którą właśnie czytał, co nie przychodziło mu łatwo. A Hao bardzo dobrze odciągał jego uwagę, bawiąc się płomieniami nad jego głową i raz po raz wołając jego imię.
                — Arteeeemiiiiiis!
                — Czego chcesz? — westchnął chłopak, pocierając skronie.
                — Chodź ze mną na wycieczkę?
                Arty spojrzał na niego podejrzliwie.
                — A po co?
                — A nie wiem, nudzi mi się i tyle. Możemy kogoś odwiedzić albo coś.
                —…Nie jestem przekonany, czy to dobry pomysł. A co na to Darka-san?
                — Zwariowałeś? Nie jestem masochistą! Lepiej jej nie przeszkadzać, kiedy gra i ty dobrze o tym wiesz. A przynajmniej powinieneś wiedzieć.
                — Taa. No dobra, niech ci będzie. Chociaż dalej uważam, że to zły pomysł.
                Hao machnął na to ręką i wyszedł z pokoju, ciągnąc Artemisa za sobą. Wolał być pewien, że idzie z nim i nie czmychnie w najmniej spodziewanym momencie. Doszli do korytarza, gdzie ubrali kurtki i wyszli na zewnątrz. Kiedy Hao już miał przywoływać Ducha Ognia, nagle zobaczyli, że kret ryje kopiec na podwórzu.
                — O nie, nie ma takiej opcji! Przez to cholerstwo przewracałem się o wiele za dużo razy!
                Już Hao miał iść po łopatę, kiedy nagle z kopca wychyliła się czupryna… Brata Weny?  
                — Lucifer, a co ty tu robisz? — Zapytał zmieszany Kurogitsune.
                Lord skupił swoje oczy na Artemisie, a po chwili jego twarz zaczęła promienieć i zaczął machać w stronę dwóch członków Wesołej Drużyny Pierścienia.
                — Cześć wam! Jak się macie? Ja miałem iść na piekielne czereśnie, są właśnie w sezonie, a że mi się nudziło, to uznałem, że pójdę sam, incognito. I zacząłem kopać, bo wiecie, u nas czereśnie rosną w ziemi, za gorąco dla nich na powierzchni… Ale dobra. I tak jakby po drodze się zgubiłem.
                Lucifer wyszedł z kopca i otrzepał się z ziemi.
                — Hej! A może pójdziemy do mnie? Zrobimy sobie noc filmową!
                Chwila ciszy.
                — A będzie popcorn?
                — Pewnie.
                — A fajerwerki?
                — Nawet w salonie, jeżeli chcesz.
                — A jakie filmy?
                — Może Tank Girl? I jeszcze Harry Potter. I Larę Croft, bo dawno nie oglądałem.
                Chwila ciszy.
                — Nie wiem jak ty Arty, ale wchodzę w to.
                — Dla mnie też okej.
                — Ale poczekajcie jeszcze na nas! — wydarła się Darka zza okna. — Już jesteśmy przy końcówce finału i my też z wami idziemy!
                — Ta to ma wgląd na wszystko w tym miejscu, co?
                Hao i Artemis pokiwali zgodnie głowami, czekając na Kyuu, Darkę, Wenę i Shiki’ego.
                Nagle uwagę Asakury pochwyciło tajemnicze światełko w lesie nieopodal domu. Postanowił więc zostawić Artemisa i Lucifera pochłoniętych rozmową i postanowił sprawdzić, co się tam kryje.
                Podszedł do krzaków najbliżej, jak się tylko dało, najciszej, jak tylko potrafił. Chwycił za pierwszą lepszą gałąź i podszedł bliżej.
                Jego oczom ukazała się ładna dziewczyna o czarnobiałych włosach, ładnej buzi, brązowych oczkach i tatuażach na policzkach tuż pod oczami. Były to tylko trzy czarne kropki pod jednym i drugim okiem.
                — Ty jesteś chyba Silene, co?
                Dziewczyna podskoczyła w miejscu.
                Hao znał ją z opowiadań Kyuu i Weny, gdzie to kuzynka dziewczyny próbowała na wszelkie sposoby usidlić Kyuu, by się z nią ożenił. Fakt, że Kyuu był mniej chętny niż ona do ożenku rozpoczęło dziwną, ale ciekawą  grę w kotka i myszkę.
                — Tak, to ja. A ty kim jesteś?
                — Mam na imię Hao, a Kyuubi ma okno po drugiej stronie domu, koło jeziora.
                Dziewczyna popatrzyła na niego chwilę, po czym szeroko się uśmiechnęła.
                — Dzięki! — I już jej nie było, a Hao wrócił do reszty.
                — Hao, wiesz, że Kurama nie da ci z tym żyć, prawda?
                — Pod warunkiem, że się o tym dowie. Bo chyba będziecie milczeć, co?
                — No raczej.
                Nagle usłyszeli krzyk Lisa i chichot Silene.
                — Chyba się do niego dorwała.
                — Ano.
                — Jak to dobrze, że schron przechodzi właśnie remont, bo inaczej nie byłoby nawet w połowie tak ciekawie.
                — Nom — odpowiedzieli zgodnie Arty i Lucifer, oglądając przez okno, jak Kyuu ucieka przed Sileną w już zniszczonej bluzce, świecąc klatą. Na jego twarzy był wyraz absolutnej paniki, podczas gdy Silene uśmiechała się i śmiała, kiedy goniła Dziewięcioogoniastego.
                — No to jak, idziemy?
                Hao odwrócił się, widząc już ubranych Darkę, Wenę i Shiki’ego.
                — Pewnie.
                — Kyuu, tylko domu mi nie zniszczcie! Nie stać nas na więcej remontów!
                I w ten sposób Hao, Darka, Shiki, Wena, Artemis i Lucifer postanowili Nowy Rok spędzić w Piekle siejąc zamęt i zniszczenie, oglądając przy tym filmy.
                -------------------------------------
                — Dobra ludzie, czas najwyższy dać życzenia na bloga.
                Do domu Lucifera w końcu doszli Silene i Kyuu, Lis z naburmuszoną miną trzymał na kolanach zadowoloną demonicę, która wtulała się w jego tors.
                — Życzenia mówisz? A co ludzie sobie życzą najczęściej?
                — Zdrowia, szczęścia, pomyślności i dużo hajsu.
                — I życzą dobrych pomysłów na blogi.
                — I żeby jeszcze kolejny rok był jeszcze lepszy, niż poprzedni.
                — No i widzicie? Już macie życzenia! A teraz chodźmy wystrzelić fajerwerki!
                — Hai!



                Pozdrawiamy was wszystkich i Szczęśliwego Nowego Roku!

                Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

poniedziałek, 26 grudnia 2016

A więc zawieszamy?

Trochę późno piszę do was cokolwiek, co nie? No cóż, bywa XD
Mam nadzieję, że jeszcze nie chcecie mnie wbijać na pal za brak jakichkolwiek notek... Emm, jedynym wytłumaczeniem dla mnie jest matura i brak chęci na pisanie. Niestety, ale każdemu się zdarza, a ja mam tak już od paru miesięcy, co jednak nie oznacza, że nic nie napisałam. Jednak jest tego tak mało, że aż mi jest wstyd, szczerze mówiąc.
Nie zawieszam jednak bloga, a moim postanowieniem wigilijnym jest dokończenie SK i Kyuu w krainie Undertale! Muszę tylko się spiąć i zebrać się w sobie XD
Tak więc, plany na przyszłość:
- Dokończenie Shaman King
- Dokończenie Undertale
- Napisanie noworocznego specjału za waszą cierpliwość.
Chociaż tyle jestem wam winna za czekanie. Zastanawiam się jeszcze nad formą specjału, ale wiedzcie, że bliźniacy i Kyuu na pewno będą XD
A więc, do zobaczenia wkrótce!

Darka3363

czwartek, 1 września 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.3 — Hotland

Hejka!
WDP: Siemanko ^^
A więc cóż, ludki, nowy rok szkolny się zaczął, a więc z tej okazji postanowiłam się ogarnąć i wrzucić kolejną notkę z Kyuubim ^^
A więc nie przedłużając, enjoy XD
----------------------------------------------------
                Wszedł do jakiegoś laboratorium w Hotland.
                Tutaj prawie na pewno nie znajdzie żadnego egzorcysty, ale zapytać się zawsze warto. Ci stalkerzy powoli wyczerpują jego dzienny limit cierpliwości. Zwłaszcza ta gadzina w zielonym sweterku, była najgłośniejsza, reszta to przynajmniej starała się być cicho.
                Padła na niego wiązka światła, a wszędzie indziej było ciemno. Kyuu jednak nie przejął się tym za bardzo i szedł dalej przez laboratorium. Spotkał kolejną rybę, tyle że tym razem w kitlu lekarskim. Zapaliła światło.
                Zauważyła go.
                —  O mój Boże. Nie spodziewałam się ciebie tak szybko! Nie wzięłam prysznica, jestem ledwo ubrana, wszędzie bałagan i…
                Nie żeby bałagan Kuramie przeszkadzał. Zasadniczo to przywykł nawet do niego ze względu na ciągłe remonty w domu. Ciągle ktoś w końcu przelatuje przez ściany lub okna… Albo jedno i drugie czasem.
                Gdyby tak tylko Tsunade mogła się opanować i przestać rzucać ludzi na ścianę…
                — Umm… Siema! Jestem doktor Alphys. Jestem królewskim naukowcem Asgore’a! A-a-ale ach, nie jestem jednym z tych ,,złych gości”. Zasadniczo odkąd wyszedłeś z Ruin to ja umm… Obserwowałam twoją podróż przez moją konsolę.
                Kyuu uniósł brwi. Chyba będzie musiał podać ten pomysł Darce, bo pokój monitoringowy zajmuje dużo miejsca, a taka jedna niewielka konsola najwyżej róg pokoju. A tam można by było zrobić… Szklarnię? Albo spiżarnię? Pomyśli jeszcze nad tym.
                — Twoje walki, twoje przyjaźnie… Wszystko!
                Jak bardzo teraz Kyuu się cieszył, że nie chodził do łazienki w tym czasie za potrzebą, to tego nikt nie wie.
                Chociaż to, że zawierał przyjaźnie to trudno o tym powiedzieć… Nazwałby to raczej tymczasowym sojuszem. Przyjacielem to jest Naruto. I Wena. I szefowa oczywiście. Bliźniacy też. No i cała reszta Wesołej Drużyny Pierścienia, a przy tym nie wolno zapomnieć o Luciferze oczywiście.
                — Oryginalnie powinnam była cię zatrzymać, ale… Oglądanie kogoś na monitorze jest naprawdę fascynujące. W-więc teraz chcę, ach, pomóc ci! Używając mojej wiedzy mogę z łatwością zaprowadzić cię przez Hotland! Znam drogę prosto do zamku Asgore’a. Umm, tylko jest pewna kwestia. Jest tutaj robot, którego zbudowałam, nazywa się Mettaton. Oryginalnie zbudowałam go, aby zabawiał innych. Uch, wiesz, jako robotyczna gwiazda TV czy coś takiego… Tak czy inaczej uznałam, że trzeba zrobić go bardziej pożytecznym. Wiesz, tylko małe dostosowanie. Jak, ummm… Cechy do zwalczania ludzi? O-o-oczywiście kiedy tu przyszedłeś, zdecydowałam, że muszę uregulować te cechy… Niestety popełniłam głupi  błąd i ummm… Teraz jest niepowstrzymaną zabijającą maszyną z pragnieniem ludzkiej krwi?
                Kyuu, podczas mowy Alphys, dziwował się coraz bardziej i brwi były już tak wysoko, że cudem jest, że jeszcze nie były na czubku głowy.
                — Ehehehehe… He… Ummm… Może będziemy mieli szczęście i na niego nie wpadniemy.
                — Spoko Alphys. Ja jestem Kyuubi no Kitsune i musze spytać: nie masz gdzieś tutaj jakiegoś egzorcysty w zanadrzu? Gadzina w zielonym sweterku i pęknięta czaszka ciągle za mną latają, a ten twój robot mógłby ubić słonecznika.
                Nagle usłyszeli nakiś łomot. I znowu.
                — Słyszałeś coś?
                Kyuu miał ochotę się roześmiać, ale właśnie wtedy rozległ się kolejny łomot. I coraz więcej.
                — O nie.
                — O tak! Witajcie, beauties… W dzisiejszym quiz show!
                Kyuu spojrzał na robota, który wybił dziurę w ścianie. Jak nic by się Tsunade spodobał, bo oboje lubili ściany, jeden nimi wchodzić, a druga wyrzucać przez nie innych.
                — O rany! Już teraz mogę powiedzieć, że będzie to rewelacyjne show! Wszyscy wnieśli swój wkład w naszego zawodnika! Nigdy u nas nie grałeś, wspaniały? Nie ma sprawy, to proste! Jest tylko jedna zasada: odpowiedz właściwie… Albo zginiesz!
                Kyuubi westchnął i spojrzał na godzinę. Piętnaście po jedenastej. Miał niespełna dwie godziny i czterdzieści pięć minut.
                Mettaton zaczął zadawać na początku beznadziejnie proste pytania… Kyuubi, dla świętego spokoju, odpowiadał na nie, wciąż mając oko na Alphys. Coś mu się nie podobało w jej zachowaniu, dlatego wolał jej się baczniej przyglądać.
                Jedno pytanie nawet dotyczyło matematyki… Gdyby nie to, że Darka ma wszędzie porozrzucane zbiory zadań z tego przedmiotu i gdyby nie fakt, że Kyuubi czasem z nudów rozwiązywał kilka zadań, to z całą pewnością odpowiedziałby źle.
                A potem zaczynało się hardcore’owo… A przynajmniej byłoby tak, gdyby nie to, że Alphys dawała mu podpowiedzi. Spoko jest mieć taką miłą koleżankę, co nie? Kyuu niewiarygodnie się z tego cieszył, byle Mettaton tego nie zauważył.
                Zauważył i potem specjalnie dał takie pytanie, że doktor się zawstydziła.
                Kurama miał ochotę go w tym momencie uderzyć, ale powstrzymał się… Bo Chara zaraz zaczęła mu wykrzykiwać nad uchem feministyczne hasła propagandowe.
                Notka mentalna, najpierw pozbyć się gadziny, a potem strzelić w pysk Mettatona. Bo mógł, ot co. W końcu jest demonem, a demony nie mają sumienia. Sekretów kobiet zwyczajnie się nie rozpowiada, bo jeżeli przekroczysz pewną granicę, to możesz obudzić prawdziwego potwora… Po przyjacielsku wyjaśni Mettatonowi tę sprawę.
                Ech. Jak on nienawidził tej zielonej gadziny. Musi w końcu znaleźć tego egzorcystę, albo inaczej dosłownie i w przenośni on oszaleje!
                Ale po tym pytaniu Mettaton poleciał sobie hen.
                — Szczerze? W ostatnim pytaniu strzelałem. Spokojnie Alphys, nie powiem Undyne, zwłaszcza, że jeszcze przez dłuższy czas nie będzie… Dyspozycyjna. — Ach, ognista klatka, jedna z jego ulubionych technik.
                — Emm… Jasne. Mettaton, on… Miał n-nie zadawać ostatniego pytania, umm… Swoją drogą, mówiłeś, że nazywasz się Kyuubi no Kitsune, tak? — Kurama potwierdził. — To zabawne, bo z japońskiego na nasz oznacza to Dziewięcioogoniasty… Czyżbym się pomyliła…? Jesteś demonem, a nie człowiekiem?
                — No w końcu! W końcu ktoś to zrozumiał! Myślałem, że wieki będę na to czekać! Dziękuję! A teraz, na pewno nie masz tutaj w zanadrzu żadnego egzorcysty? Ta gadzina dalej wrzeszczy mi do ucha hasła feministyczne, odkąd Mettaton zadał ostatnie pytanie — Kyuu poklepał się po uchu, żeby pozbyć się chwilowej głuchoty. Nawet pomogło.
                — N-nie, nie mam przy sobie ż-żadnego…
                — Szkoda. Więc muszę się z nimi dalej użerać — Kyuu otoczyła mroczna aura. — Naruto, czemu kazałeś mi obiecać, że nie będę krzywdził duchów, no czemu?! Miałbym wtedy teraz święty spokój! — Mówił bardziej do siebie jak do Alphys.
                — Cz-czekaj! Dam ci m-mój numer telefonu, w razie g-gdybyś potrzebował pomocy… Chwila, skąd masz ten telefon? Jest prehistoryczny! Nie ma nawet opcji esemesowania!
                — Taa, wiem, ale pani Koza mi go dała, nie wypadało odmówić, zwłaszcza, że i tak miałem go oddać.
                — P-poczekaj, proszę, chwilkę…
                Zabrała mu telefon, po czym w błyskawicznym tempie go przerobiła.
                — Trochę go za-upgradeowałam, teraz możesz esemesować, masz listę itemów… Masz nawet połączenie z Podziemnym Internetem!
                — Wow, dzięki Alphys. Teraz bardziej przypomina mojego smartfona. Być może nawet tym razem dam radę dodzwonić się do szefowej!
                Natychmiast wykonał numer, ale nic nie wyszło. Niestety.
                — A było brać starą Nokię, tamta to by nawet w czarnej dziurze działała… Nic to, trudno się mówi.
                — No, to oficjalnie jesteśmy teraz przyjaciółmi, hahaha! Ha… Ha…
                Kyuu przyjrzał się Alphys, nie rozumiejąc nagłej zmiany nastroju.
                — Emm… No to idę się wykąpać.
                I tak szybko jak weszła, tak szybko wyszła.
                Kyuu obejrzał sobie jej laboratorium, posprawdzał nawet książki o ,,Historii Ludzkości”, jednak nie miała z nią nic wspólnego. Były to komiksy. Kyuu pomyślał, że te potwory są całkiem naiwne, skoro sądzą, że to historia ludzkości. Gdyby chociaż jedna osoba mogła trzymać miecze większe od ludzi siedmiokrotnie to byłby już cud.
                A nie, przecież Yoh w swoim podwójnym medium ma pewnie z siedem razy większy miecz od siebie. Fail tak trochę.
                I wyglądało na to, że Alphys była fanką mangi i anime. Jak nic dogadałaby się z Yoh, który wolał czytać mangę niż trenować do Turnieju Szamanów, chociaż Anna dość restryktywnie go trzymała na smyczy, musiał przyznać. Nikt nie potrafi tak zmotywować szamanów jak Anna. Ona miała prawdziwy i niesamowity dar przekonywania.
                Ledwo wyszedł z laboratorium, a Alphys zdążyła trzy razy zmienić status. Lecz potem była cisza. Uznał, że to może być całkiem zabawne, ale widział ostatnimi czasy Darkę, jak wyklinała powiadomienia z Facebooka, kiedy tylko zaczęła się bardziej udzielać na grupach… Więc po prostu postanowił zostawić podziemną sieć w spokoju.
                Znowu była walka, Kyuu po prostu zamknął delikwenta w klatce i szybko poszedł dalej. Zostało mu półtorej godziny do obiadu. Może jeszcze zdąży. A Alphys znowu zupdate’owała status. A z resztą, czym on się przejmuje. Szedł dalej, znów pomijając savepoint. I tak te potwory nie potrafią go zabić porządnie.
                Zaczął skakać po tych śmiesznych, przynajmniej według niego, urządzeniach. A w Hotland czuł się wspaniale – było ciepło i przyjemnie. Normalnie jakby był w domu Lucifera. Tam też jest tak fajnie ciepło i przyjemnie.
                Tak, Alphys jest nerdem. Znowu update. I znowu. Uprzedziła go przez to, że zadzwoni, Słodko.
                Odebrał raz, ale ta zaraz się rozłączyła. Z jednej strony było to irytujące, ale z drugiej rozumiał, że doktor jest bardzo nieśmiałą osobą. Zadzwoniła znowu, ale tym razem się nie rozłączyła.
                — Um, cz-cześć! Niebieskie lasery… Znaczy, tutaj Alphys. Emm, niebieskie lasery nie zranią cię, kiedy się nie ruszasz! Po-pomarańczowe z kolei, umm… Musisz się poruszać cały czas, żeby cię nie zraniły. Uch, umm… Baj!
                Kyuu nie miał nawet szansy powiedzieć halo. Nie zdążył się przywitać. Nic, po prostu nic. Wzruszył tylko więc ramionami i poszedł dalej.
                Po chwili znowu zaczęła się sesja update’owania statusu przez Alphys. Stawało się to irytujące. Już się nie dziwił Darce, że tak wyklinała powiadomienia z Facebooka. To potrafiło porządnie wytrącić z równowagi, mimo wszystko.
                Znowu ktoś dzwoni. Kyuu uznał, że nie byłoby zbyt miło nie odebrać, nawet jeśli nie miał na to najmniejszej ochoty. Przez chwilę bił się z myślami, po czym westchnął i odebrał.
                — Moshi moshi, Kyuubi desu.
                —Umm, hej! A-a-a-a-a-alphys z tej strony! Um, północne drzwi będą zamknięte, dopóki nie rozwiążesz zagadek na lewej ścieżce i tej po prawej.
                Kyuu miał ochotę zajęczeć, ale powstrzymał się. Miał swoją godność, mimo wszystko.
                — Umm, sądzę że powinieneś iść najpierw do prawej zagadki! — Alphys się rozłączyła.
                Kyuu jednak na przekór postanowił pójść na lewą stronę. Darka i Wena byłyby z niego dumne.
                Ring ring!
                No żesz jasna cholera! — pomyślał Kyuu. Odebrał.
                — Hej, tu Alphys! Ten niebieski laser jest akurat nie do przejścia, ale przecież jestem Królewskim Naukowcem i m-mam parę sztuczek w rękawach! Z-zhackuję centrum laserów w Hotland i wyłączę ten laser!
                I faktycznie, chwilę później laser znikł.
                Kyuu zignorował dwójkę potworów stojących po drugiej stronie i wszedł do… Jaskini? Chyba tak to mógł nazwać.
                Zagadka po lewej stronie była łatwa. Kyuu szybko zawrócił i poszedł na prawą stronę, po raz kolejny ignorując potwory tam się znajdujące.
Po prawej stronie zagadka też była banalna. Nie mógł uwierzyć, ze te potwory nie potrafiły jej rozwiązać. Chyba mieli tutaj kiepski poziom nauczania… Lepiej żeby się Wena nie dowiedziała o tym, bo by zgotowała prawdziwe piekło w Podziemiu zmianą programu nauczania.
Wrócił z powrotem i podszedł pod drzwi, które akurat się przed nim rozsunęły. Bosko.
Sprawdził godzinę.
Została mu godzina do obiadu, Cholera, mało czasu.
Riiing!
No nie!
— Halo? — Zapytał Kyuu znudzonym głosem, wiedząc już, że to Alphys dzwoni.
— Hej! Co do tych zagadek po lewej i prawej… Były całkiem trudne, co nie?
— Ekstremalnie łatwe raczej. Zmieńcie system nauczania, ludzki przedszkolak mógłby to rozwiązać.
— Och, umm… To wspaniale!

I się rozłączyła. Kyuu przewrócił tylko oczami i poszedł dalej. Mimo tego, że w Hotland było przyjemnie, to miał już go dość, Kyuu chce już się znaleźć po prostu w domu.
----------------------------------------------------
No cóż, szczerze mówiąc to tę część zaczęłam pisać dawno temu. A zasadniczo rzecz biorąc to pisałam poprzednie notki ciągiem, a potem zaczęłam dzielić na rozdziały. Ten trzeci skończyłam pisać akurat dziś, bo mi się zachciało XD
Hao: Czy też raczej przypomniałaś sobie, że ten blog istnieje >.>
No wiesz ty co >.< Nawet ja nie mam całych tygodni na pisanie!
Yoh: Wiesz, tłumaczenie tylko potwierdza twoje lenistwo.
Wiem ;-; Jesteście wredni TT_TT
Yoh&Hao: Taa, znamy to.
Anna! Oni są dla mnie niemili!
Anna: Nudzi się wam, chłopaki?
Yoh&Hao: NIE! Absolutnie nie! *Wymiatają z pokoju*
No, Kyuubi miał rację. Ty to masz dar przekonywania XD
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.2 — Nie ze mną takie numery

Nie mam ochoty pisać przedmowy. Czytajcie sobie.
------------------------------------
                Kiedy wyszedł na zewnątrz, natychmiast się ucieszył, że jego chakra ma ognistą naturę, bo chodzenie w zimę w koszulce na krótki rękaw to nie jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Kyuu przyspieszył krążenie energii, rozgrzewając się momentalnie, poprawił warkocza i ruszył.
                Szedł dalej ścieżką, przechodząc nad gałęzią, którą ktoś wrednie postawił na całej długości. No tak się nie robi, proszę państwa, a jakby taki nieszczęśliwy Arty szedł? Jak nic by się biedaczek przewrócił, ot co.
                Kyuu poczuł, że ktoś za nim idzie. Czy naprawdę nikt nie może zostawić go w spokoju?! On tylko chce wrócić do domu przed obiadem!
                Stanął przed mostem, który był ,,zablokowany”. Te pale były tak szeroko rozstawione, że można spokojnie przejść pomiędzy nimi.
                — Co za kretyn to ustawiał? — wymamrotał Kyuu pod nosem.
                — Człowieku.
                Co do diabła…? Kyuu przestał kontemplować ,,pułapkę”, zdenerwowany nieco. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nazwano go człowiekiem. Znowu.
            — Czy nie wiesz, jak się wita nowego kolegę? Odwróć się i uściśnij moją rękę.
                Odwrócił się. To był szkielet. W niebieskiej bluzie, czarnych spodenkach z białym paskiem, skarpetkach i różowych kapcioszkach. Spodobałby się Yachiru, pomyślał Kyuu.
                Szkielet wyciągnął rękę. Kyuu, zanim ją uścisnął, spalił niezauważenie urządzenie, które worek kości trzymał w dłoni i dopiero wtedy uścisnął rękę szkieleta.
                — Nie ze mną takie numery, gaki. Poza tym technicznie nie jestem człowiekiem. Ech i po co ja się wysilam, i tak wam to wszystko jedno.
                Szkielet spojrzał się na dłoń, na której została kupka popiołu.
            — Dobry jesteś. Mam na imię Sans. Zasadniczo to powinienem polować na ludzi, ale mi się nie chce. Za to mój brat, Papyrus… On jest fanatykiem. Zasadniczo to właśnie chyba idzie w tę stronę. Mam pomysł, ale najpierw przejdźmy przez most.
                Kyuu kiwnął głową, nie mając już siły, żeby się z nim jakkolwiek kłócić, już mu wystarczyli Toriel i Flowey.
            — Szybko, schowaj się za tą korzystnie ukształtowaną lampą.
            Kyuu schował się tam i przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci. Papyrus ma nawet gorszą osobowość niż Naruto, kiedy miał dwanaście lat, stwierdził Kyuubi.
                A co więcej okazało się, że Sans rzuca sucharami. To chyba nie był dzień Kyuubi’ego, skoro spotyka samych dziwaków.
            — Okey, możesz już wyjść.
                Kyuu ziewnął i wyszedł zza lampy. Uch, chyba czas najwyższy naostrzyć sobie kły czy coś, bo jeszcze mu się wytępią, a tego nie chce. Shukaku go wtedy wyśmieje!
            — Lepiej idź dalej, bo on może jeszcze wrócić, a ty będziesz musiał znieść więcej moich prześmiesznych żartów.
                — Uch, lepiej nie. Dzięki gościu. A tak w ogóle to jestem Kyuubi.
                Włożył z powrotem słuchawki do uszu i poszedł dalej, zostawiając Sansa za sobą i mając przemożną ochotę podpalić tego cholernego ducha i słonecznika. I ugotować ich na wolnym ogniu.
                I przy najbliższej okazji zapyta o tego gościa z popękaną czaszką, który też uznał za dobrą zabawę stalkowanie innych. Rany, naprawdę powinni w tym Podziemiu zainwestować w egzorcystę.
            — Hej, nie chcę ci przeszkadzać, ale…
                Kyuu odwrócił się do Sansa z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Zdjął z jednego ucha słuchawkę.
            — Mój brat ostatnimi czasy jest nie w humorze…  Nigdy wcześniej nie widział człowieka, a może kiedy ciebie zobaczy to mu się trochę polepszy. Nie martw się, nie jest niebezpieczny. Nawet jeżeli się stara.
                — Nawet nie będę tłumaczył różnicy… Ale spoko, pokażę mu się.
                — Wielkie dzięki. No, to ja będę gdzieś z przodu — powiedział i poszedł w kompletnie inną stronę, niż pokazywał.
                Kyuu nie miał zamiaru tego komentować.
                Po drodze znalazł kolejny savepoint. Ominął go, nie zaszczycając nawet dłuższym spojrzeniem.
                Po drodze spotkał parę potworów, a Kyuu, mając już dość bycia trafianym atakami powodującymi u niego łaskotki, założył na siebie bardzo słabą tarczę. Nawet tego te potwory nie mogły przebić. Westchnął, po czym poszedł dalej, odpieczętowując sobie przy okazji butelkę soku ze zwoju.
                I znowu spotkał Papyrusa i Sansa. Spojrzeli na niego. Potem na siebie. Potem znowu na niego. I jeszcze tak kilka razy, coraz szybciej. Kyuu zastanawiał się, jakim cudem jeszcze nie padli na ziemię przez to wirowanie.
                Papyrus spojrzał na kamień.
                — Sans, czy to jest człowiek?!
            — Nie, to kamień. A co stoi przed kamieniem?
                — Sans — wyszeptał Papyrus. — Czy to jest… Człowiek?
                — Yup.
                Potem Papyrus jeszcze coś chrzanił o uznaniu Undyne i sobie poszedł. Kyuu sprawdził godzinę.
                Za dwadzieścia siódma rano.
                — Uch, jak tak dalej będę zwlekał, to Darka-san ugotuje mnie na kolację… Czas się sprężyć.
                Spotkał po drodze jeszcze kilka potworów, przeszedł przez kilka ,,zagadek” Papyrusa, podziękował Sansowi za sabotaż (O czym ty mówisz? Ja niczego nie sabotuję przecież, przecież nie zrobiłbym tego bratu, którego kocham do szpiku kości!) i przewinął połowę playlisty z MP3. I konsekwentnie zbliżał się do jakiegokolwiek wyjścia z tego całego Podziemia.
                Ach, i jeszcze ćwiczył cierpliwość. Wciąż ten cholerny duch, pochrzaniony słonecznik i pęknięta czaszka go śledzili. Co jest, nie czytali nawet ,,Stalkingu 101”, że tak nieporadnie za nim podążają? Jeszcze trochę i złamie obietnicę daną Naruto, że nie podpali już żadnej więcej duszy. Jinchuuriki zrozumie jego decyzję. Chyba.
                Zwiedził Snowdin. Poczytał trochę książek w bibliotece, w obawie o pytania dotyczące historii tego miejsca, a wiedział, że Darka-san mu nie odpuści, jeżeli niczego ciekawego się nie dowie. No cóż.
                Była godzina siódma trzydzieści, kiedy nadeszła walka z Papyrusem.
                Tak jak miał to w zwyczaju, Kyuu po prostu usiadł sobie na ziemi, rozłożył swoją tarczę i patrzył, jak Papyrus nawala w nią kolejnymi atakami, krzycząc coś o jego ,,specjalnym ataku”, który i tak koniec końców został zjedzony przez psa. Wtedy też ten szkielet w końcu się na coś przydał i powiedział mu o barierze, którą trzeba zniszczyć, aby wydostać się na zewnątrz.
                W końcu jakieś konkrety!
                Zwiedził nawet dom Sansa i Papyrusa. Nie wypadało odmawiać, jak już się zostało zaproszonym do środka, czyż nie? I broń Boże, na pewno nie na randce. Kyuu prędzej by Papyrusowi i sobie rozszarpałby gardło.
                Znalazł w środku książkę o kawałach, która miała w środku książkę o fizyce kwantowej, w której była książka o kawałach i tak dalej. Miał ochotę wtedy przywołać klona, jednak nie chciał być zasypanym gradem pytań Papyrusa, jak on to zrobił, że jest teraz dwóch Kyuubich w pokoju. Wystarczy mu, że ma nieco nadpobudliwego jinchuuriki na co dzień.
                Później po wyjściu z domu i przejściu się kawałek spotkał po raz kolejny Sansa, tym razem w budce.
                Następnie nie wiedział, jakim cudem znalazł się w polu rażenia Undyne. Samo tak wyszło. Oczywiście swoim zwyczajem przechodząc korytarzem słuchał muzyki, jadł ramen odgrzany na szybko i kompletnie ignorował włócznie, które rzucała w niego rybia kobieta, a które absolutnie nie robiły mu krzywdy. Czy też raczej — raz po raz jego serduszko się łamało, ale po chwili łączyło się z powrotem, co wprowadzało Undyne w konsternację i wściekłość. Co z tym człowiekiem jest nie tak?!
                Tak czy inaczej Kyuu w końcu miał dość naparzania go w plecy (łaskotało go to straszliwie, ledwo panował nad śmiechem), więc wszedł w jakieś chaszcze. Undyne poszukała go przez chwilę, lecz zaraz zawróciła. I całe szczęście, bo inaczej Lis już nie mógłby się powstrzymać i ryknąłby śmiechem prosto w jej hełm.
                Potem znowu spotkał Sansa, który miał przy sobie teleskop. Lecz, jak już wszyscy wiedzą, nie z Kyuubim te numery i najpierw wyczyścił obie soczewki, zanim spojrzał przez urządzenie. Za stary jest na tego typu żarty. Za to Naruto… On potrafił wymalować monument wszystkich Hokage i nie zostać zauważonym. Sans powinien się od niego uczyć, to się nazywa talent.
                Ale ogólnie rzecz biorąc lokacja Waterfall była bardzo przyjemnym miejscem, koloryt tutaj Kyuu też przypadł do gustu. Tylko te Echokwiaty nieco przeszkadzają, jak się je szturchnie, ale tak to są bardzo ładną dekoracją.
Znalazł też dziwną statuę.
Kyuubi przez chwilę się nie zastanawiał, czy nie wziąć jej do domu, bo by Darce się spodobała jako dekoracja w ogrodzie, ale z drugiej strony kraść nie będzie, bo się szefowa jeszcze wkurzy… Więc zostawił rzeźbę w spokoju.
Dalej wziął jeden parasol i nie wiadomo z jakiej racji wpadło mu do głowy, żeby dać ten przedmiot statule. No ale instynktu należy się słuchać i nie pytać o powody, dlatego to zrobił. Ze statuy zaczęła dobiegać śliczna melodia, jak z pozytywki. Była bardzo miła dla ucha. Wenie by się spodobała, reszcie pewnie też, pomyślał Kyuu, kiedy odchodził z tego miejsca.
Potem wziął drugi parasol i szedł z nim przez świat, podziwiając okolicę. Z daleka widać już było zamek królewski — to pewnie tam urzędował obecny król.
Uśmiechnął się pod nosem. Był już niedaleko.
Czytał po drodze ich historię. Szkoda, pomyślał Kyuubi, że potwory napisały to w taki sposób, jak historia pisana przez mentalnych zwycięzców. Pewnie ludzie napisali ją inaczej, a prawda będzie zapewne gdzieś po środku albo zupełnie nierzeczywista. No cóż, ale to przecież nie sprawa demona, on chce tylko wyjść i wrócić do domu przed obiadem.
Była już godzina dziesiąta.
Undyne znowu postanowiła przypuścić atak. Kuramę kompletnie to nie obchodziło, ale to oznaczało, że teraz zamiast trzech amatorów stalkingu ma teraz czterech. Well fuck.
W końcu jednak Undyne postanowiła zaatakować frontalnie, zamiast używać ,,pułapek”, jak to nazywał w myślach Kyuu. To znaczy, rozwaliła most, po którym chodził i spadł na kolejną warstwę kwiatów. Usłyszał w głowie głos, który mówił o jakiejś ,,Novie”. Ciekawe, kto to był?
Wylądował w jakimś miejscu, które kojarzyło mu się z wysypiskiem śmieci. I zapewne nim było. Ale nie zważając na pływające śmieci szedł dalej.
Minął bez przekonania manekina, który się wściekł i postanowił go zaatakować. Znudzony Kyuu wyjął sok i zaczął pić, kiedy ta nawiedzona wypchana lalka zaczęła go bić, czy też raczej łaskotać. Ciężko przez to było się czegokolwiek napić, bo musiał hamować śmiech, ale udało mu się.
A potem manekin sam zwiał z powodu deszczu. Kyuu mógł znowu ruszyć dalej, a chciał się teraz mocno sprężyć, bo stracił przy tym manekinie pół godziny! Przy następnych oponentach po prostu zamknie ich w pierścieniu ognia i pójdzie dalej, nie ma czasu na zabawy.
Potem przyszedł do domu tego miłego ducha, Napstalocka, bo nie wypadało mu odmawiać. Rozejrzał się chwilę, pogadał z nim, poleżał na podłodze i poszedł dalej.
Spotkał Temmie. Wielu Temmie. A wszystkie Temmie wyglądali tak samo i tak samo kaleczyli język. No cóż, nie on będzie przecież oceniał, co nie?
Dobra, jeden Temmie nie był Temmie tylko Bobem, ale co tam. Jeden Temmie był nawet uczulony na Temmie. A potem Kyuu obserwował tańczącego grzyba.
Już nic go nie zdziwi.
Wszedł do sklepu Temmiech.
— hOI! Witoj we… Tem Sklepie!*
Ciekawa była opcja, żeby zapłacić Temmie za studia, jednak Kyuubi się na to nie zdecydował. A potem wyszedł ze sklepu.
                Poszedł dalej, aż w końcu Undyne go dorwała.
                — Za tobą.
                Spojrzał na Undyne ze znudzeniem.
                — …Siedem. Moc siedmiu ludzkich dusz i nasz król, Asgore Dreemurr, stanie się bogiem. Z tą mocą Asgore w końcu zniszczy barierę i odpłaci się za ten ból, który my przeżywaliśmy.
                Kyuubi ziewnął. Naprawdę mało go to obchodziło. Zwłaszcza, że zaczynał się powoli domyślać prawdziwej natury tej całej bariery.
                — Rozumiesz, człowieku? — Kurama przewrócił oczami. — To twoja ostatnia szansa. Poddaj się i oddaj nam swoją duszę, albo rozedrę cię na kawałki i zabiorę ją siłą.
                Jaka szkoda, że dziewczyna musiała akurat odprowadzić jakiegoś bachora, który wcześniej łaził za Kyuu, do domu.
                Lecz koniec końców i tak go dopadła, tym razem statecznie.
                —  Sześć. Tyle mamy dusz. Sześć. Powinnam opowiedzieć ci żałosną historię naszych pobratymców, ale wiesz co? CHRZACIĆ TO! PO CO MAM SIĘ PRODUKOWAĆ, SKORO I TAK ZGINIESZ?! NGAAAAH!  TY! Stoisz na drodze naszych wszystkich snów i marzeń! Książki historyczne Alphys sprawiły, że myślałam, że ludzie są spoko z tymi ich robotami i mistrzami mieczy, ale TY? Ty jesteś tylko tchórzem! Wiesz, co byłoby najlepsze? Gdybyś był martwy! Dokładnie człowieku! Twoja egzystencja jest przestępstwem samym w sobie!
                Kyuu, demoni biedaczek, który nie ma ludzi nawet za krewnych, musiał słuchać dalej tego wywodu Undyne, który ciągnął się i ciągnął. Normalnie jakby słyszał Minato i Kushinę, tyle że na jeden głos, jasny gwint.
                Po raz kolejny zignorował savepoint i podszedł do wyjścia (wejścia?) jaskini, kiedy Undyne zeskoczyła i stanęła tuż przed nim.
                Jako jednak że Kyuu nie miał czasu, postanowił użyć tylko jednej techniki:
                — Uwolnienie Ognia: Technika ognistej klatki.
                Wokół Undyjne pojawiły się słupy ognia, które po chwili utworzyły klatkę nie do przejścia.
                — Co ty zrobiłeś?! Wypuść mnie i walcz jak prawdziwy mężczyzna!
                — Nie będę się bić z dzieciakiem, którego ataki są dla mnie łaskotkami. Poza tym spieszę się. Wyobraź sobie, że też mam jakąś tam rodzinę u siebie, a jest już za piętnaście jedenasta, a do drugiej jeszcze nie zaczną się martwić i wolę się sprężyć — Kyuu uśmiechnął się wrednie, a Undyne zauważyła, że ma jakiś dziwny cień… Wił się, jakby miał ogony. Dziewięć ogonów. — A, technika zdezaktywuje się za jakąś godzinę. Masz tu wodę, jesteś rybą, to pewnie nieco ten ogień może ci zaszkodzić, tylko nie wypij od razu całej.

                I Kyuubi, nie marnując czasu, ruszył dalej.
-------------------------------------------------
*Wiecie, Temmie w grze mówili z błędami, o ile dobrze pamiętam... Trzeba było to jakoś na polski dać, co nie? XD

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.1 — Kyuu, słonecznik i gadzina w zielonym sweterku

Siema ludki!
Tyle luda zaczęło tu wchodzić, że ja nie wiem... Acha, zapewne czekacie na specjał z okazji 30.000 wejść na bloga, czyż nie? A ja wam powiem, że nie ma specjała jako takiego na 30.000, co jednak nie oznacza, że niczego nie wrzucam. Otóż wrzucam. Kolejne notki, gdzie Kyuu odgrywa rolę pierwszoplanową XD
Naru: Jak wiadomo, kiedy Kyuubi jest w tytule, to wiadomo, że będzie to parodia.
Dokładnie! A teraz już nie przedłużam i zapraszam do czytania ^^
----------------------------------------
                Kyuubi nie chciał jeszcze stawać z łóżka .Było mu całkiem wygodnie, przewiewnie, ciepło, ale nie za ciepło i ślicznie pachniało…
                Chwila, wróć. Jak to: pachniało? Przecież nie ma żadnych kwiatów w pokoju!
                Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na dziurę w suficie. Czekaj, to przecież nie sufit. Kyuubi przymrużył oczy i udało mu się nawet ujrzeć gwiazdy nad głową.
                Usiadł.
                Rozejrzał się dookoła.
                Było ciemno jak w grobie, a do tego jeszcze miał żółte kwiaty dookoła siebie. Ładnie pachniały. Teraz go ciekawiło, kto chciał mu dać tak bardzo oszczędny pogrzeb. Kyuu zdenerwował się, lecz zaraz ochłonął, bo wyczuł właśnie jakąś energię.
                Spojrzał prosto na ducha dziewczynki w zielonym sweterku żółtym paskiem, rumianymi policzkami i czerwonymi oczami. Coś tam mamrotała pod nosem o zniszczeniu świata. Kyuu przewrócił oczami.
                — Byś się, dziecko, ogarnęło. Zniszczenie świata gówno by ci dało, a jak tak bardzo czujesz się pokrzywdzona, to pogadaj z psychiatrą, opcjonalnie moją szefową.
                Lis wstał i otrzepał się z pyłku kwiatów.
                — Ty mnie widzisz?
                — Nie, wywąchałem. Jasne, że ciebie zobaczyłem. I zainwestuj w Orbit, bo śmierdzi ci z gęby. Brr, jak ja nie cierpię zgniłej chakry, jest okropna.
                Przed Kyuubim wyrósł nagle kwiatek. Żółty. Uśmiechnięty. Podniósł brew. Jeszcze cholernych uśmiechających się kwiatów mu tu brakowało.
                — Witaj! Jestem Flowey! Flowey the Flower!
                — Kyuubi no Kitsune. Spieszę się.
                — Hmm, jesteś nowy w Podziemiu, co? Jesteś pewnie strasznie zdezorientowany?
                — Nie, ale zaraz komuś tu się stanie krzywda, jeżeli dalej będzie do mnie gadał brednie… — wymamrotał Lis, ale Flowey go nie usłyszał.
                — Ktoś musi cię nauczyć, jak to wszystko się tutaj odbywa!
                —Potrzebne do życia mi to nie jest. Spadam stąd — Kyuu już się ruszył, kiedy nagle naprzeciwko niego pojawiło się serduszko. Czarne, bo tak.
                — Widzisz to serce? To twoja DUSZA.
                — Co za głupoty. Wszyscy przecież wiedzą, że demony dusz nie mają — Kyuu przyjrzał się serduszku. Wyczuł w nim małą cząstkę swojej chakry, ale to nie jest nic, czego straty by się obawiał. Ot, malusieńka cząstka jego potęgi. Tak mała, że pewnie nawet by nie zauważył, że ją stracił.
                — Jest to kulminacja twojego istnienia.
                Jaaasne, może jeszcze frytki do tego, pomyślał Kurama, swoją drogą zgłodniałem. Chyba mam jakieś dango w zwoju, który zawsze mam przy sobie.
                Kyuu wyjął zwój i przywołał sobie talerz pełen dango. Jedząc, słuchał dalej nawiedzonego słonecznika, który opowiada głupoty.
                — Twoja DUSZA zaczyna słabiutko, z małą liczbą życia, ale może stać się silna, jeżeli zbierzesz LV. Co to znaczy LV? Ależ oczywiście, że LOVE! Chcesz trochę LOVE, prawda? Nie martw się, podzielę się z tobą! Tutaj Love rozdajemy poprzez małe białe płatki przyjaźni. O, proszę!
                Kyuu nawet się nie ruszył z miejsca, kiedy płatki trafiły w serduszko i stracił całe to zdrowie, o którym chrzanił słonecznik. Serduszko się złamało, ale chwilę później się odnowiło. Kyuu to nie zszokowało, ale Flowey’a już tak.
                — Chwila, dlaczego to nie zadziałało? Miało cię to zaboleć!
                — Przestań pieprzyć głupoty, cholerny słoneczniku.
                — Nie jestem słonecznikiem!
                — A ja nie jestem głupią blondynką.
                Flowey sprawdził statystyki Kyuu.
Atak: Nieznany
Obrona: Nieznany
HP: Nieznany
LV: Nieznany
EXP: Nieznany
                — Czemu masz takie niejasne statystyki?
                — Słuchaj, słoneczniku. Mam gdzieś twoje statystyki, to raz. A dwa: zejdź mi z drogi zanim cię podpalę moimi płomieniami i zostanie z ciebie tylko kupka popiołu, a wtedy się przekonasz, jakie mam ,,statystyki”. — Kyuu pokazał dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów.
                Flowey podjął kolejną próbę ataku. Okrążył Kyuu swoimi płatkami i starał się zaatakować, powoli zbliżając płatki do Kyuu. Ten tylko uniósł brew, jakby w geście wyzwania: No, spróbuj, a pożałujesz bardzo szybko.
                W tym momencie jednak Flowey oberwał od kogoś trzeciego. Kyuu spojrzał na… Kobietę kozę? Nic go już tu nie zdziwi.
                Zamiast tego Kyuu dalej jadł dango.
                — Co za okropna, złośliwa kreatura, torturująca biedne, niewinne młode. Nie bój się, moje dziecię.
                Kyuubi uniósł brwi. On niewinny…? To tak jak powiedzieć, że Naruto nienawidzi ramenu z całego serca.
                — Proszę pani, ja młody i niewinny nie jestem, zapewniam.
                — Jestem Toriel, opiekunka tych Ruin.
                — Kyuubi no Kitsune.
                — Przychodzę tu codziennie, żeby sprawdzić, czy nikt czasem nie spadł tutaj przez otwór.
                — To bardzo miło z twojej strony. A czy egzorcyzmowałaś tutaj duchy? Taki jeden się tu ciągle użala nad moim uchem, taki w zielonym sweterku. Coś chrzani że chce mnie opętać i takie tam.
                — Nie, nie zajmuję się tym — Toriel spojrzała na Kyuu nieco podejrzliwie.
                — No cóż, trudno, ale upewnij się, że zadzwonisz po księdza lub onmyouji, albo jeszcze innego kapłana, bo to dziecko jest denerwujące i jakby oszalałe.
                — Och, rozumiem. Chodź, oprowadzę cię po katakumbach.
                Kyuu wzruszył ramionami, po czym ruszył za Toriel. Skoro już tu był, to mógł się rozejrzeć, nie zaszkodzi mu to.
                Sprawdził jeszcze, co miał w kieszeniach. Komórki, niestety, nie znalazł, ale za to miał MP3 i słuchawki. Przynajmniej nie był skazany na wieczną nudę, dobre i to.
                — Idziemy tędy.
                Kyuu musiał przyznać, że w tych Ruinach było zaskakująco fioletowo. I te Ruiny trzymały się kupy. Po chwili znalazł gwiazdkę.
                Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że to zapis. Wzruszył ramionami.
                I tak nie da rady zginąć tutaj, nawet jeśliby chciał. Nie ma tu jego jinchuuriki’ego, a więc zabicie go nie tyle graniczy z cudem, a jest niemożliwe. Graniczyłoby z cudem, gdyby Naruto był tu, ale go nie ma, więc zabicie go jest nie możliwe. Basta.
                Kilka zagadek, ignorowanie marudzenia Kyuu, że nie jest dzieckiem i bawienia się słuchawkami później w końcu doszli do domu Toriel. Tam został poczęstowany ciastem. Było całkiem niezłe, musiał przyznać.
                — Dobra, proszę pani. Tak jakby się spieszę, jak nie wrócę przed obiadem to mnie szefowa poćwiartuję, a po takim czymś dochodzę do siebie przez przynajmniej miesiąc, czego chciałbym uniknąć. To którędy mogę wyjść na zewnątrz?
                Niestety, teleportacja Kyuu na powierzchnię skończyła się fiaskiem, dlatego też musiał zadowolić się tradycyjnymi sposobami wychodzenia. Drzwiami, bo okien tu jeszcze nie widział.
                — Ależ nie mogę cię jeszcze wypuścić, nie jestem pewna, czy sobie poradzisz.
                Kyuu przewrócił oczami.
                — Mam ponad trzy tysiące lat, nadpobudliwego jinchuuriki, w którego rodzinie jestem od lat, irytującą kuzynkę Weny na głowie i szefową, która nie lubi spóźnialskich. Wszystko to przetrwałem. Do diabła, wojnę przetrwałem i wredne rodzeństwo, demony jedne. Czego ty jeszcze ode mnie wymagasz, kobieto?!
                Toriel jednak już nie słuchała tego wywodu, bo wyszła, zanim Kyuu w ogóle otworzył usta do przemowy.
                No pięknie, pomyślał sobie, nie chcesz mnie wypuścić, to sam se znajdę wyjście, a jak nie znajdę, to je sobie zrobię, a co. Polityka siły, kuźwa mać.
                Wyszedł na korytarz, po czym schodami zszedł na dół. Tam jeszcze nie był.
                I faktycznie, znalazł drzwi. I Toriel też. Stała przed tymi drzwiami, gotowa do ataku.
                Kyuu umie wywęszyć podstęp na kilometr, wiedział, że chce go ,,sprawdzić” czy coś tam.
                — Żeby stąd wyjść, musisz mnie pokonać!
                — Wystarczy, że sobie usiądę, o tu, na tym krześle i poczekam, aż się znudzisz atakować. Szkoda, że książki żadnej nie mam.
                Toriel zaczęła atakować, a Kyuu ze spokojem przyjmował wszystko na klatę. Tak po prostu. Jemu ta cała magia nie przeszkadzała ani trochę. Patrzył na Toriel ze znudzeniem wypisanym na twarzy.
                — Nie patrz tak na mnie…
                Kyuu jak na złość gapił się jeszcze bardziej otwarcie.
                — Po prostu… Wróć do swojego pokoju.
                Kyuu właśnie miał zamiar to zrobić. Wrócić do domu, do swojego pokoju, legnąć w swoim łóżku i pospać sobie cały dzień najlepiej. I w jego pokoju były okna jako wyjście awaryjne, no.
                Toriel przestała go trafiać swoimi atakami. Chyba się w końcu znudziła tym. Nie żeby Kyuubi marudził.
                — Obiecuję, że dobrze się tobą tutaj zajmę.
                — Tak, a potem szefowa przyjdzie, poćwiartuje mnie i będę dochodzić do siebie po tym przez miesiąc, podziękuję — wymamrotał pod nosem, ale na tyle cicho, żeby Toriel go nie usłyszała.
                — Wiem, że nie mamy tutaj za wiele… Ale możemy tutaj dobrze żyć. Dlaczego sprawiasz, że to jest takie trudne?
                — Bo jestem asystentem mojej szefowej, to zobowiązuje.
                — Proszę, idź na górę.
                — Nope.
                — …
                Patrzył na nią dalej.
                — Haha. Żałosne, czyż nie? Nie mogę ochronić nawet jednego dziecka.
                — Pani Kozo, ja nie jestem cholernym dzieckiem od tysiącleci!
                — Nie, rozumiem. Byłbyś nieszczęśliwy, będąc uwięzionym tu, w Ruinach. Jak już się do nich przyzwyczaisz, to robią się one małe.
                — A raczej przerażony wizją mojej szefowej. Miałbym traumę do końca życia potem. Wolę tego uniknąć — Kyuu spojrzał na zegarek. Było po szóstej rano. Może jeszcze zdąży na obiad jak się spręży…?
                — Moje oczekiwanie, moja samotność, mój strach… Odrzucę to dla ciebie, moje dziecię.
                — Pani Kozo, proszę mnie posłuchać, ale tym razem ze zrozumieniem. Nie jestem dzieckiem, to po pierwsze, a po drugie, nie jesteś tu sama i dobrze o tym wiesz. Poza tym zamów w końcu tego egzorcystę, ta gadzina w zielonym sweterku ciągle za mną lata.
                Kyuu nie lubił, jak ktoś tak nad nim wisi bezustannie, a niestety nie może spalić tego ducha. Naruto już wybił mu z głowy dawno temu takie praktyki. Niestety.
                — Nie będę cię zatrzymywać. Tylko… Jak już raz opuścisz Ruiny, nie możesz już nigdy do nich wócić.
                — Spoko, Pani Kozo, ja rozuuu…Ałć.
                Toriel przytuliła go mocno do siebie. Kyuu tylko niezręcznie poklepał ją po plecach.
                — No już, no już, pani niech się uspokoi, to jeszcze nie koniec świata.
                — Do widzenia, moje dziecko — Toriel go puściła i odeszła, a Kyuu tylko zajęczał na tak okrutne traktowanie go jak dziecko. Ile on miał lat, sto, żeby tak go nazywać?!
                Wyszedł przez drzwi. Przeszedł się kawałek i znowu spotkał Flowey’go.
                — Sprytne. Bardzo sprytne.
                — Spadaj, słoneczniku, jest dziesięć po szóstej rano, a obiad u mnie w domu jest o drugiej po południu, spieszę się.
                — W tym świecie to jest zabić, lub zostać zabitym.
                — Ach tak? Co ty wiesz o zabijaniu, gaki. A z resztą.  Spadam stąd — i z tym oświadczeniem Kyuu wyciągnął MP3, puścił pierwszą lepszą piosenkę z listy i przechodząc obok Flowey’a, specjalnie nadepnął mu na kwiatek. Gdyby dał radę, to by nawet szpony w niego wbił, ale nie chciał niszczyć sobie nowych butów.
                I poszedł dalej ścieżką, zostawiając wrzeszczącego Flowey’a za sobą.
---------------------------------------------

Kolejna część już za tydzień! A teraz lecę grać w Elsworda XD
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

piątek, 5 sierpnia 2016

Five Nights at Freddy's w stylu Wesołej Drużyny Pierścienia!

FNaF
Yoh: *Śpi, rozłożony na fotelu, Amidamaru pilnuje biura*
Amidamaru: Yoh-san! On się ruszył!
Yoh: Ułaaach… Naprawdę? O ile dobrze pamiętam Phone Guy powiedział, że będą się kręcić.
Amidamaru: Też racja. Przepraszam, że cię obudziłem, Yoh-san.
Yoh: Nie ma sprawy, Amidamaru. *Śpi dalej*
Amidamaru: *Patrzy dalej na kamery i widzi po dwóch godzinach biegnącego Foxy’ego* Yoh-san?
Yoh: Ciom…? Śpiem, branoc… *Układa się jeszcze wygodniej w fotelu*
Amidamaru: Foxy biegnie w naszą stronę.
Yoh: A niech biegnie.
Amidamaru: I… *Patrzy w kamerę z niedowierzaniem* Goni go Anna!
Yoh: *Budzi się natychmiast* Co?! Amidamaru, już nie żyjemy!
Amidamaru:…
Yoh: Sorki. Ale jak ona nas tu znalazła?!
Amidamaru: Nie wiem, ale lepiej miej dobre wytłumaczenie dlaczego zwiałeś z jej treningu.

FNaF 2
Naruto: *Siedzi na krześle i czyta mangę zamiast sprawdzać kamery*
Mangle: *Wchodzi do pomieszczenia i zaczyna szumieć nad głową Naru*
Naruto: *Zerka i się uśmiecha* Ty, patrz, ja też tak umiem! *Rzuca mangę na bok i chodzi na sufit*
Mangle:… Wow. Nie jestem sama!
Naruto: No ba, że nie! U nas każdy genin umie stać na suficie! No dobra, prawie każdy.
Foxy: *Rzuca się na puste miejsce strażnika* Jasny gwint, gdzie on się podział?
Naruto: Kto?
Foxy: Nowy strażnik… Whoa?! Jak ty na tym suficie stoisz?! Myślałem, że tylko Mangle tak może!
Mangle: No to się pomyliłeś.
Foxy: Najwidoczniej *Odpala grę na tablecie* Zawsze chciałem zagrać w Angry Birds, a poprzedni strażnik jak nas pilnował to dostał zawału jak wszedłem do pokoju. Mogę?
Naruto: A proszę bardzo, tylko potem wyłącz, bo mi się od szefa oberwie, że zamiast pracować bimbałem całą noc. I nakręć przy okazji pozytywkę, z jakiejś racji Phone Guy woli, żeby Marionetka była uśpiona przez całą noc.
Mangle: To dlatego, że potem marudna jest podczas dawania prezentów, jak się nie wyśpi.
Naruto: I wszystko jasne. Coś w stylu jak Babcia Tsunade się nawali, nie wyśpi się potem i jeszcze musi robić za Hokage w kryzysowej sytuacji.
Foxy&Mangle: Kto?
Naruto: Mam wam chyba dużo do opowiedzenia…
*Parę godzin później*
Naruto: I w ten sposób wylądowałem z ogromnym Lisem zapieczętowanym we mnie.
Foxy: Smutne trochę.
Mangle: *Płacze olejem*
*Wybija szósta rano*
Naruto: No, panie i panowie, ja się zmywam, widzimy się jutro!
Foxy&Mangle: Bay bay~!

FNaF 3

Darka: *Siedzi przy biurku i sprawdza kamery*
Springtrap: Łaaaach!
Darka: Łoż rzesz ty! *Wyciąga kij bejsbolowy i wali nim Springtrapa po głowie*
Springtrap: Ała! Czemu to zrobiłaś?! To boli!
Darka: A czemu ty mnie wystraszyłeś?! Ja też nie mam serca z żelaza!
Springtrap: Nie chciałem! Ja tak się witam!
Darka:… Nie będę oceniać. Po co tu przylazłeś?
Springtrap: Wiesz może, gdzie jest łazienka?
Darka: Drugie drzwi po lewo.
Springtrap: Dzięki.
Darka: Spoko *Wraca do sprawdzania kamer i wentylacji* Ciekawe po co robot chciałby iść do łazienki. Chociaż gdybym od trzydziestu lat się nie myła to też bym chciała tam pójść. On strasznie śmierdzi zaschniętą krwią i kurzem.

FNaF 4

Arty:*Siedzi na łóżku z latarką i pilnuje Fredziaczków, które rysują po kartce*
*Do pokoju wpada Cupcake*
Arty: Hej, też chcesz porysować?
Cupcake:*Kiwa świeczką i bierze kredki*
Arty:*Daje jej kartkę*
Nightmare: Uwaaah!
Arty: Matko jedyna! *Dotyka przypadkiem czoła Nightmare’a i mdleje*
Shiki:*Wchodzi do pokoju* Artemis, co to za hała…sy…? *Patrzy na Nightmare’a* Ładnie to tak kolegę straszyć?! Ja ci dam! *Wyrzuca Nightmare’a przez okno* Rysujcie sobie dalej, wy mnie nie przeszkadzacie. Biedny Arty.
Arty:*Budzi się* Shiki? A gdzie Nightmare?
Shiki: Wywaliłem go przez okno, a co?
Arty: Czyś ty zwariował?! On nie chciał mnie wystraszyć, to nie jego wina, że jego ojciec stworzył go takiego, a nie innego!
Shiki:*Zawstydzony* Nie pomyślałem o tym… Zaraz go znajdę.
*Pół godziny później Nightmare siedzi przy stole z Shikim i Artemisem i piją gorącą czekoladę*
Arty: Przepraszam za Shiki’ego, jest nieco nadopiekuńczy.
Nightmare: Nie ma sprawy. Często ludzie wywalają mnie przez okno, to przywykłem.
Shiki: No to zostałeś odlany z porządnego metalu, skoro nawet zagnieceń nie masz.
Nightmare: Się wie *Dopija czekoladę do końca* No, to ja się musze zbierać, tylko wezmę Fredziaczki. Są moimi bratankami, a że Freddy polazł znowu na nocną zmianę do pracy to znowu postanowiły uciec. Dobrej nocy życzę.
Arty&Shiki: Dobranoc!