niedziela, 27 grudnia 2015

Hetalia – Spotkanie międzynarodowe.

         Ludu! One-shot tutaj przedstawiony jest jedynie żartem, opartym bezwstydnie na stereotypach, więc ci, którzy są na takie coś wyczuleni, mogą natentychmiast nacisnąć czerwony krzyżyk u góry! Dziękuję za uwagę! Reszcie życzę miłego czytania ^^.
                --------------------------------------------
                Iwan, Ludwig i Feliks prowadzili niezwykle ważne spotkanie w stolicy Polski, czyli w Warszawie, wyjątkowo na Zamku Królewskim.
                W sobotni wieczór, żeby być dokładnym, bo każda inna data jest już zajęta przez wir polityczny. Spotkanie śmiałe to było, rozpoczęte późną porą na skalę światową!
                Innymi słowy, grali w karty. Pomysł Feliksa, bo mu się nudziło, a papierów miał już po dziurki w nosie.
                Ale nie takie zwykłe karty. Iwan i Feliks zdołali namówić cudem Ludwika na małe odstąpienie od ogólnie przyjętych reguł (nie, wcale mu nie dolewali do kawy bimbru ani wódki, wcale, monitoring kłamie), dlatego też przy odpowiednim państwie stała flaszka wódki, słoik bimbru czy też beczułka piwa.
                Pomnóżcie ten zestaw jeszcze dziesięć razy. Właśnie tyle było alkoholu.
                Jednak, jak można było się domyślić, już po trzech godzinach trójka państw nie była tyle podchmielona, co pijana w sztok. Aczkolwiek przez to, że są niezwykłymi bytami, to ich mowa nie była zniekształcona przez alkohol.
                - No Polsza, czyż komuna to nie jest cudowny system polityczny, kochani kuzynie ty mój?
                - Bracie, komuna zła była. Dorośli nie mieli co jeść, co daaać dzieciom do kieliszka i taaak daaalej, więc generalnie nie było za fajnie.
                - Kak zawsze musisz się buntować. Nie możesz…?
                - Nie. Za wolność waszą i naszą. A co o tym sądzisz, Niemcy?
                - Ordung muss sein!
                - Boże, a on znowu o tym… - Feliks tak mocno przewrócił oczami, że aż go to zabolało. – No ile można tego porządku?! Zero miejsca na spontaniczność, improwizację…
                - Ej, Polsza, znowu ci się włączył mode romantyka.
                - Tylko nie to… - Jęknął Ludwig. – Proszę cię, nie recytuj mi tylko tutaj Wielkiej Improwizacji, błagam cię! Polen, masz może trójki?
                - Niet, spudłowałeś. Coś ci gra w karty nie idzie od czasów II wojny światowej, co?
                - No nie bardzo…
                - Za to Rosja jak zawsze oszukuje do potęgi – Feliks zmrużył oczy i spojrzał na Iwana, który udawał niewiniątko.
                - O czym ty Polsza mówisz? Ja oszukiwać? Chyba żartujesz!
                - Nie, bo właśnie stepuje w stroju baletnicy na stole. Dobra, nalewaj następną kolejkę, Rosja!
                Iwan chwyciła za swój słoik bimbru i nalał każdemu do szklanki. Rosja się uparł, żeby w nich pić, tak samo jak Feliks wódkę pić w kieliszkach, a Ludwig piwo pić w kuflach.
                Cóż, przynajmniej Iwan nalewał mniej więcej centymetr do każdej szklanki, a nie od razu po całości, bo inaczej nawet on by padł po trzech kolejkach takiego tempa.
                Wypili.
                Paliło w gardle teraz jak cholera, ale popitka skończyła się kilka kolejek temu, to musieli wytrzymać.
                Za to zostało się sporo ogórków i chleba ze smalcem (Feliks przewidywalnie przygotował tego parę setek sztuk – ,,Lepiej dmuchać na zimne” jak to ujął), dzięki czemu nie było zaraz znowu aż tak tragicznie…
                Po następnej godzinie wszyscy niemalże padali ze zmęczenia. Ale Rosja nie miał zamiaru poddać się bez walki. Dlatego też sięgnął po jedną z wiszących na ścianie szabli i zamachnął się na Feliksa, który miał drugą szabelkę w dłoni.
                - O nie, kuzynie! Nie ma ci ze mną tak łatwo, nie ma mowy!
                - Zobaczysz Polsza, zrobię ja z ciebie jeszcze komunistę! Tawariszczi drogi!
                - Nigdy! Za wolność naszą i waszą! Zobaczysz, to ja z ciebie demokratę zrobię!
                A co w tym czasie robił Ludwig?
                 Tak bardzo pogubił się w tej słowiańskiej polityce i zawirowaniach kulturowych i języcznych (Iwan w połowie przestawił się na rosyjski, co jednak Feliksowi absolutnie nie przeszkodziło w kłótni z kuzynem), że tylko patrzył się na nich z niepokojem w oczach.
                Tak bezmyślnie żeby się pojedynkować w czasie pokoju i to na Zamku Królewskim?! Jakże to?!
                Ludwig nie rozumiał tego, ale z drugiej strony nie miał zamiaru im przerywać.
                Z dwóch powodów:
                Po pierwsze, był na to za bardzo pijany i jeszcze by zaszkodził zamiast uspokoić rozjuszonych Słowian.
                A po drugie to nawet na trzeźwo by wezwał jeszcze ze dwa oddziały do pomocy. Już raz zlekceważył Iwana i Feliksa. Do dzisiaj pozostawały mu blizny.
                Już nigdy więcej nie miał zamiaru bez niezbędnego wyposażenia ich rozdzielać. Bo inaczej boli bardzo mocno.
                Tyle dobrego, że wtedy Litwa przechodził i mu pomógł, bo Iwan i Feliks nawet nie zauważyli, że przez przypadek kogoś staranowali i pokiereszowali.
                Po chwili jednak Polska i Rosja usiedli z powrotem przy stole i wzięli swoje karty.
                - Już skończyliście?
                - Po prostu nam szkoda napitku, jeszcze przypadkiem jaką wódkę rozbijemy i co wtedy? Toż to tragedia by była! Totalnie nie mieliśmy zamiaru popełnić takiego okropnego grzechu, jak rozlać cokolwiek z procentami podczas pojedynku, Toż to zbrodnia jest!
                - I to jest jedna z niewielu kwestii, z którymi zgadzam się z Polszą. – Iwan pokiwał głową, robiąc przy tym mądrą minę. – Bardzo niewielu.
                Chwila ciszy.
                - Wciąż musisz wypominać mi 1612, co?
                - A żebyś wiedział, kuzynie.
                - A idź w rzyć się kopnij.
                Wrócili jednak do partii kart. Tym razem przetasował Ludwig.
                - A tak w ogóle, to czemu ty tutaj cały koszyk jabłek kazałeś przynieść, Polen?
                - Jak to się u nas ostatnimi czasy mówi: na złość Putina – odpowiedział, szczerząc się wrednie do Iwana.
                - Ty się prosisz o powtórkę ’39 roku, Polsza.
                - A ty 1920, wiesz?
                Niemcy był załamany. Toż to się w głowie nie mieści.
                Jak im się udało tyle wieków mieszkać obok siebie i się nie pozabijać nawzajem?
                Nie mówiąc o tym, jak nagminnie łamane jest prawo w obu państwach…
                Iwan przynajmniej umiał kłamać prosto w oczy Zachodowi i nawet mu brew nie drgnie. Z Polską trochę ciężej jest z tym, ale wiedział z doświadczenia, że Polacy wcale głupi nie byli. Przekonał się o tym w 1945.
                Z drugiej strony praktycznie znają się jak łyse konie na emeryturze. Nikt nie potrafi przewidzieć lepiej, jak Iwan zareaguje niż Feliks i vice versa.
                - …Ha! Jeszcze czego! To ty zniknąłeś z map w 1795, Polsza!
                - A kto wrócił po 123 latach, choć nie dawaliście wiary, co?
                - Tak, tyle że niedługo po tym zniewoliłem cię na kolejne 44 lata. Licząc od roku ’45, oczywiście.
                - Oczywiście, tyle że przypomnę ci, drogi kuzynie, że komunę obaliłem w ’89 roku razem z Wałęsą, i to jeszcze pokojowo. Co więcej! Rozpoczęła się reakcja łańcuchowa i komunizm w końcu upadł nawet w ZSRR! Wybacz kuzynie, ale w tym starciu nie uda ci się niczego ugrać. Jakoś zawsze udawało mi się ciebie wykopać z mojej ziemi i nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby to się nie udawało w przyszłości. Polak radzi sobie w kryzysowych sytuacjach. – Feliks uniósł się narodową dumą.
                - Dobra panowie, nie kłócić mi się tu! W końcu mieliśmy grać i pić, a nie wojny rozpoczynać – Ludwig wyniuchał dobry moment, żeby przerwać wymianę argumentów pomiędzy Słowianami tak, żeby nie zostać narażonym na publiczne spalenie. I to pomimo faktu, że mamy XXI wiek. Czasy akurat były najmniejszym problemem.
                - Bo nikt się nie spodziewa Hiszpańskiej Inkwizycji… - Powiedział złowróżbnie Iwan.
                - Co?
                - A nic. Tak jakoś Monthy Pyton mi się przypomniał.
                - Ciesz się, że nie ma tutaj Anglii. Numer ze Świętym Granatem Ręcznym był fajny, ale nie zawsze te jego żarty są… Zrozumiałe. – Feliks przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad użyciem odpowiedniego słowa. Poprawność polityczna wszystko wyjaśnia.
                Iwan wzdrygnął się wewnętrznie.
                Arthur kiedyś przysłał mu książkę o tym, jak być dobrym dżentelmenem. Zakazał czytania tej książeczki, żeby czasem jego Rosjanie nie… Nie, nawet nie będzie o tym wspominać. Za Chiny Ludowe. Po prostu nie i już.
                Ale to ich picie herbaty niemalże non stop…
                Nie twierdził, że picie herbaty jest złe. Sam lubił ten napój. Ale Anglia pod względem czczenia tego napoju go przerażał. A to było już nie dość, że dziwne dla Iwana, to jeszcze zaskakujące.
                Chociaż i tak Anglia to jest nic w porównaniu z Albertem…
                - Nie, zdecydowanie lepiej, że nie ma tu Anglii. Ani Ameryki. Zdecydowanie.
                - No. Już kawały o Polaku, Niemcu i Rusku nie brzmiałyby tak dobrze, gdyby oni się wtrynili.
                - Szto?
                - Was?
                - Emm… Nieważne, zapomnijcie o tym. Niemcy, macie czwórki?
                Ludwig oddał mu dwie karty, patrząc podejrzliwie na Feliksa, ale nic nie powiedział.
                A Feliks odetchnął z ulgą. Poprawność polityczna zachowana. Co prawda pewnie Iwan i Ludwig i tak sprawdzą o co chodzi, ale co tam.
                A może jednak nie…?
                Już Felek postanowił zadbać o to, żeby tak rozpić towarzystwo, żeby w ogóle zapomnieli o dzisiejszym wieczorze.
                Jednakże bez użycia tabletek gwałtu czy innych cudów. W końcu nie był aż tak zdeprawowany, cokolwiek o nim Ludwig już nie sądzi. Czy tam Anglia. Już nie pamiętał, który miał wąty o to, że nie widzi nic złego w niewielkim bałaganie w papierach.
                ---------------------------------------------
                Dzień później…
                ,,O matulu, ta nalewka żmudzińska jednak mocna jest. Osiemdziesiąt procent ma najmniej. I jeszcze ten kac…” – to było pierwszą myślą Feliksa.
                A drugą: ,,Oby jednak ona wystarczyła, żeby Rosja i Niemcy zapomnieli o wczorajszym wieczorze gdzieś tak od połowy… Proszę? Panie Boże, śliczniem proszę.”
                Sięgnął po butelkę dwulitrowej wody i wypił całą za jednym zamachem.
                Ludwig i Iwan jeszcze spali na podłodze. Jakoś cała trójka nie miała siły się przenosić gdzie indziej. Mimo wszystko wypicie takiej ilości alkoholu nie sprzyja chodzeniu, a co dopiero włażeniu po schodach. Czy też pojedynkowaniu się. Nie mówiąc o pokazach fachu strzeleckiego.
                Swoją drogą ciekawe którego biedaka wtedy Felek postrzelił… Chociaż gość wyglądał bardziej na olewusa niż porządnego obywatela, to jednak media na pewno się do tego przyczepią… A Felek naprawdę nie miał ochoty na odkręcanie całej sprawy.
                Tyle dobrego, że postrzelony został w jakiejś ciemnej uliczce. W środku nocy. Do tego w kolano.
                Kto wie? Może to będzie dla tego gościa dar od losu, pozna kogoś, kto mógłby się nim zająć…
                .
                ..
                …
                Dobra, nawet Felek nie wierzył w takie cuda, nie ma co. Jeżeli gość nie płacił podatków to ma przechlapane.
                Feliks nic na to już nie poradzi. W końcu ludzie jeszcze zbierają się po komunie. Dwadzieścia sześć lat to za mało, żeby wszystko w pełni prosperowało jak w zegarku, ale ludzie nie chcieli tego zrozumieć. W ’89 też nie. Chcieli wszystko na teraz, zaraz, natentychmiast, tyle że się tak po prostu totalnie NIE DA. Nawet pół wieku wydaje się być za mało.
                Polska dalej by tak rozmyślał, gdyby nie fakt, że akurat przebudzili się Iwan i Ludwig.
                - Wasser, Polen, wasser…
                - Tawariszczi Polsza, wody dajtie…
                Feliks przewrócił oczami, jednak podał im butelki z wodą. Też dwulitrowe. Też wypili je za jednym zamachem.
                - Nigdy więcej mieszania trunków…
                - Nie kłam, kuzynie.
                - …Racja. Ech, to ja chyba będę się zbierać. – Powiedział, szukając swojego szalika i ze zdziwieniem stwierdzając, że został on powieszony na żyrandolu. Jak oni tam po pijaku wleźli? Przecież to niemalże niemożliwe się wydaje.
                - Wybacz Polen, ale ja też muszę już iść. Może Merkel ma jakieś papiery dla mnie – Ludwig przeciągnął się, poprawił koszulę, która jakimś cudem wciąż wyglądała nienagannie i skierował się do wyjścia. – A tobie, Rosja, proponuję wziąć drabinę, bo skakaniem nic nie zdziałasz.
                - A po co drabina? Wejdę na stół.
                - Wetuję! Nie będziesz mi generalnie stołu zaśmiecał, bo inaczej sprawię, że Warszawa stanie się stolicą Rosji! Wiesz, że dam radę. – Zagroził Feliks śmiertelnie poważnie.
                A Iwan wiedział, że Feliks zdołałby tę groźbę wprowadzić w życie.
                -------------------------------------------
                W końcu wszyscy goście się rozeszli.
                Iwan w końcu użył drabiny.
                I wszystko wskazywało na to, że Ludwig i Iwan nie pamiętali o kawałach o Polaku, Niemcu i Rusku.
                A Feliks zaczął się modlić przed porannym posiłkiem:
                - Panie Boże kochany, ja ci z całego serca mojego dziękuję ślicznie, żeś łaską takową wykazał słudze swojemu…
                Tak.
                Feliksowi ewidentnie włączył się tryb szlachcica sprzed epoki wiktoriańskiej.
                ----------------------------------------------
                Darka: Ostrzegałam. Oparte na stereotypach. Może i nie razi to aż tak w oczy (a przynajmniej mam taką nadzieję), to jednak to zostało na tym oparte.
                Kyuu: Darka-san na pomysł wpadła, kiedy odkryła pewien fanfik z serii ,,Polska od fandomu dla fandomu”, do którego link znajdziecie na końcu.
                Hao: Nawet nie wiedząc, co to jest Final Fantasy, warto przeczytać. Coś wspaniałego C’:
                Darka: A wiec, tymże optymistycznym akcentem kończymy!
                Pozdrawiamy!
                Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia ^^

                LINKIWSZĘDZIECOTOBĘDZIE

czwartek, 24 grudnia 2015

Święta!

Ach, te Święta.
                Darka je kochała. Głównie ze względu na fakt, że może się wtedy najeść pysznego barszczu z uszkami i objeść się pierogami, które mama co roku robi.
                No i oczywiście jakieś ciasto zawsze się znajdzie.
                Drugim powodem ubóstwiania Świąt to spotkanie z rodziną. Wtedy jej babcia przychodzi na wigilię, łamią się opłatkiem i razem jedzą wigilijną kolację. A dzień później Darka z rodziną jadą do drugiej babci na obiad.
                Trzecim faktem jest oczywistość dla uczniów: wolne od szkoły. Darka tym bardziej się z nich ucieszyła, gdyż ostatnimi czasy była naprawdę przemęczona tymi zajęciami. Liceum nie oszczędza nikogo.
                A czwartym czynnikiem kochania Świąt to oczywiście prezenty. Choć dla Darki nie są one aż tak ważne, to jednak jak dostanie pod choinkę książkę, na którą polowała już od dawna, to z uciechy niemal nie biega po suficie. A jak do tego jeszcze dostanie czekoladę, to ma ochotę paść na kolana i rozpłakać się ze wzruszenia, że rodzina tak bardzo ją rozumie.
                Jednak jest jeden czynnik w tych Świętach, który Darce się kategorycznie nie podoba.
                Od września ma kaca piśmienniczego, który nie został jeszcze do końca zaleczony, przez co nie potrafiła wykrztusić z siebie żadnej iskierki energii, żeby cokolwiek napisać.
                W tym notki świątecznej.
                Co ją do końca zdemotywowało.
                Wesoła Drużyna Pierścienia nie mogła na to więcej patrzeć. Grupa doskonale wie, że mimo wszystko, jest kilka osób, które czytają bloga dziewczyny, choćby ze względu na różnorodność tego, o czym pisze. Raz są to komiczne momenty, innym razem zalatuje melancholią. Ale jednak są.
                A teraz Darka nie miała żadnej ochoty pisać.
                Jak odczynić tę klątwę, która zawitała nad nią? Czy jest to w ogóle możliwe?
                Właśnie tego Wesoła Drużyna Pierścienia postanowiła się dowiedzieć…
                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
                Krok pierwszy: Ustalić, czy w ogóle u Darki zanikła umiejętność wymyślania stu tysięcy pomysłów na minutę
                Podejmujący ryzyko: Kyuubi no Kitsune
                Czas: Tydzień przed Świętami
                Miejsce: Salon
               
                - Cześć, Darka-san.
                - Dobry Kyuu… - Darka ziewnęła przeciągle i wróciła do notatek z geografii. – Jak mi się nie chce uczyć o morzach, o matulu kochana…
                - To może to odłożysz i zajmiesz się czymś innym? Na przykład pisaniem?
                - Nawet nie wiesz, jakbym tego chciała… Dawno nie wywalałam Rena przez okno.
                - Słyszałem to! – Dobiegła do nich odpowiedź od młodego Tao.
                - Nie zapisałam Hao do szkoły…
                - Hej! Przeżyłem trzy żywota bez instytucji szkolnej, obejdzie się! – Ta odpowiedź przypłynęła do nich z łazienki.
                - Nie nakarmiłam Felka pierogami…
                - Pierogi? Gdzie?! – Odpowiedź przywędrowała do nich razem z Feliksem, który pojawił się nie wiadomo skąd.
                - Nie doprowadziłam Nezumi’ego do załamania nerwowego… Nie dałam Naru zabawić się w jakiejś podrzędnej wiosce do rozwalenia… A gdyby tak zarzucić mu jakąś sprawę z porwaniem? Toż to klasyka jest!
                I dziewczyna się rozgadała na temat różnorakich porwań i nie zauważyła, jak Kyuu zaznacza na formularzu, że umiejętność dawania pomysłów wciąż żyje i ma się dobrze.

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                Krok drugi: Odkryć, czy Darka ma jakieś zaczęte projekty w ciągu ostatnich kilku dni
                Podejmujący ryzyko: Naruto Uzumaki-Namikaze
                Czas: Sześć dni przed świętami
                Miejsce: Pokój Darki
               
                Jestem ewidentnym samobójcą, pomyślał Naruto, kiedy wszedł cichaczem do pokoju swojej szefowej wszystkich szefów.
                To nie było o tyle złe, co przerażające. A jak Darka go złapie nad jego, ekhm… Pracami wywiadowczymi?
                Naruto nie chce wiedzieć, co wtedy mu zrobi, dlatego musiał się szybko z tym uwinąć.
                Tyle dobrego, że część Drużyny kupowała mu czas, narażając się na gniew dziewczyny, wchodząc do jej Laboratorium i robiąc bombę wodorowo-tlenową.
                A to już było bardzo, bardzo złe.
                Blondyn szybko przeszedł przez pokój, na wszelki wypadek nie tykając ziemi i kucnął na krześle, odpalając komputer.
                Nie wierzę, że to robię… Pomyślał zrozpaczony blondyn, przeszukując foldery Darki.
                Obrazki, więcej obrazków, opowiadania kogoś innego… Jeszcze więcej obrazków, prace graficzne, rysunki… Filmy, filmiki, muzyka, blogi… Jest!
                Naruto znalazł odpowiedni folder i wszedł w niego. I znalazł tam kompletny harmider.
                Niby są foldery z odpowiednią nazwą blogów, w których się udziela… No ale jeszcze było sporo poza jakąkolwiek klasyfikacją. No i jeszcze więcej obrazków.
                Młody jinchuuriki zaczął gorączkowo przeszukiwać foldery. Nie wie w końcu, kiedy Darka wróci.
                W końcu znalazł jakąś ruszoną notkę zaledwie trzy godziny temu. Było napisanych sześć zdań, Dobre i tyle.
                Kiedy usłyszał kroki na schodach, czym prędzej wyłączył komputer i otworzył okno, wyszedł przez nie, na styk zamknął okno i zawiesił się na parapecie, żeby czasem Zło Wcielone go nie zobaczyło.
                Misja się powiodła bez większych strat w ludziach.
                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
                Krok trzeci: Sprawdzenie, czy Darce brakuje czasu
                Podejmujący ryzyko: Bliźniacy Asakura
                Czas: Cztery dni przed Świętami
                Miejsce: Kuchnia

                Niektórych mógłby zdziwić fakt, że Darka-san działa według pewnego grafiku.
                Zazwyczaj siedzi od ósmej rano w szkole, a przez trzy dni z rzędu ma osiem godzin lekcyjnych i był to środek tygodnia. W poniedziałki ma sześć godzin, a w piątki siedem.
                Potem wracała do domu, jadła obiad, ogarnia się, obejrzy telewizję, a potem od 17.00 siedzi na kompie, zdarza się nawet ze trzy godziny.
                Potem odrabia lekcje, coś ewentualnie następnie zje i około 22.00 kładzie się spać.
                W soboty budzi się między 8.00 a 10.00, ubiera się, je śniadanie i złazi do salonu, oglądać telewizję. Potem obiad, zbiera rodzeństwo i idzie do babci, a jak wraca to odstępuje kompa na godzinę bratu. Potem Godziny siedzenia na kompie te same co w przypadku reszty tygodnia.
                W niedzielę wszystko przebiega jak w sobotę, oprócz punktu wychodzenia do babci.
                Tak systematycznego życia w życiu nie widzieliście.
                Tak czy inaczej, bliźniacy ustalili, że mimo wszystko Darka ma trochę czasu na pisanie.
                - Więc co jest nie tak z tym brakiem notek?
                - Pojęcia nie mam. To się robi coraz dziwniejsze…
                - A co wy tu niby robicie?
                Bliźniacy powoli się odwrócili i zobaczyli – a jakże – Darkę.
                - Zresztą, nieważne, Skoro już jesteście w kuchni, to pomożecie mi obiad robić a potem sprzątać. Do roboty marsz!
                Bliźniacy dzisiaj wyjątkowo szczęścia nie mieli.
               
                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                Krok czwarty: Narada bojowa
                Podejmujący ryzyko: Cała Wesoła Drużyna Pierścienia
                Czas: Trzy dni przed Świętami
                Miejsce: Pokój Kyuu, gdyż jest największy

                - Więc co mamy ustalone?
                - Darka-san nie straciła inwencji twórczej, więc jej chory umysł działa jak najbardziej sprawnie – powiedział Kyuu.
                - I zanim rozwaliliście jej Laboratorium, to zaczęła coś pisać. Dużo tego nie było, ale na sam początek to idzie nieźle. – Dopowiedział Naruto.
                - Czasu też jej nie brakuje.
                - A więc co się dzieje?
                Na to pytanie nie mogli znaleźć odpowiedzi. Do czasu…
                - Wróciłam, leszcze!
                I w końcu zrozumieli.
                Owszem, nic nie zanikło, wszystko było w porządku.
                Ale oczywiście Wena wyjechała znowu na jakieś swoje beznadziejnie długie wakacje i pewnie wyjedzie jeszcze na Święta!
                - Kyuu?
                - Hmm?
                - Na tobie spoczywa obowiązek zatrzymania tutaj Weny wszystkimi możliwymi działaniami.     - Dlaczego ja?! – Zapytał zaskoczony Lis.
                - Bo na siebie lecicie i dasz radę ją tutaj zatrzymać nie używając łańcuchów.

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                Wigilia.
                Darka i Kyuu od samego rana okupowali kuchnię.
                Tylko oni w połączeniu z przyrządami kuchennymi nie stanowili katastrofy, więc było to wygodne rozwiązanie.
                Naruto i Sasuke niedawno przynieśli choinkę i właśnie ją urządzali jak należy. Potem dziewczyny miały założyć bombki, łańcuchy i świeczki, gdyż Darka zarządziła Święta: w starym stylu.
                A świeczki te będzie zapalał Hao.
                Bliźniacy w zasadzie w tej chwili znosili kartony z ozdobami świątecznymi.
                Artemis, Ren i Shiki też nosili kartony, ale z niezliczoną ilością pierogów lub uszek do barszczu.
                Kenpachi i Ichigo na wszelki wypadek niczego się nie tykali. Już od dawna było wiadome, że stanowią prawdziwą tragedię w urządzaniu domu na Święta, dlatego też siedzieli potulnie na kanapie i obserwowali wysiłki reszty Drużyny.
                Sakuma i Hiroto z kolei nakrywali stół. Niby nic takiego, ale oni nadawali się do tego najlepiej, gdyż w razie co, to umieją złapać masę talerzy zanim spadną na ziemię…
                I tak im minął w zasadzie cały dzień. A to znoszenie ciast na stół pański, a to trzeba było jeszcze gdzieś odkurzyć, a to tutaj warto powiesić jeszcze lampki, żeby zrobiło się bardziej klimatycznie.
                I w końcu nadszedł wieczór.
                A skoro tak, to czas na życzenia.
                Wesoła Drużyna Pierścienia swoim czytelnikom serdecznie życzy:
                Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, żeby minęły Wam w rodzinnej atmosferze,
                Aby Mikołaj urządził Wam prezenty na bogato
                Żeby w nadchodzącym nowym roku spotkało was jak najmniej nieszczęść (a najlepiej żeby ich w ogóle nie było)
                No i oczywiście żebyście się pierogami najedli! Pierogów nigdy za wiele!
                Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!


                *Kilka godzin później, WDP razem ze strażakami stoją przed domem*
                Darka: Przypomnijcie mi za rok, żebym sama te świeczki na choince zapaliła, a nie dawać tej roboty Hao i Kyuu.
                Hao: Hej! To nie moja wina, że ktoś nagle wyciągnął TO zdjęcie Marco, przez co oślepłem!
                Kyuu: Mnie też to rozproszyło! Tak się po prostu nie robi!
                Yoh: A w zasadzie kto to zrobił?
                *Świerszcze*
                Ren: Głucha cisza.
                Darka: Nikt do domu mi nie wlazł, już ja zadbałam o bezpieczeństwo.

                Anna: Niech no ja znajdę tego dowcipnisia…*mroczna aura, przez co Yoh się odsuwa od Anny*

sobota, 19 grudnia 2015

No.6 – Everything’s Alright.

                Witam was w ten sobotni wieczór!
                Kyuu: W końcu żeś się doczekała…
                A żebyś wiedział. Musiałam siebie powstrzymywać: ,,Nie, opublikujesz w sobotę, nie ma żadnej możliwości, żebyś zrobiła to wcześniej” i wytrwałam w tym postanowieniu XD
                Hao: Jednak już niepotrzebnie nie przedłużając dłużej, zapraszamy do czytania!
                ---------------------------------------------
                Od dwóch lat Nezumi przebywał w No.6.
                Może nie byłoby to dla niego dziwne jeszcze – zdaje się – nie tak dawno temu, jednak latami podróżował po, wydawałoby się, nudnej pustyni.
                Do teraz jednak pamiętał zaciesz Shiona, kiedy tylko się pokazał. Chłopak ani trochę się nie zmienił. No dobrze, podrósł trochę. I miał nieco dłuższe włosy. Ale tak to pozostał w stanie, można by rzec, nienaruszonym.
                Nezumi właśnie siedział w kuchni, pijąc herbatę.
                Od dwóch lat był w No.6 i mieszkał z Shionem.
                To nie tak, że się za nim wtedy stęsknił. Wcale. Po prostu na początku nie miał się gdzie podziać. A potem się tak jakby zasiedział u Shiona…
                Bóg mu świadkiem, że chciał się wyprowadzić! Przez jakieś dwa pierwsze miesiące. Ale chciał. Nikt temu nie zaprzeczy.
                A że ten plan się nie powiódł, to zwalał na Shiona. W końcu to on opóźniał całą tę przeprowadzkę.
                Samą swoją obecnością mu w tym przeszkadzał. Ot co. No i koniec końców się nie wyniósł.
                Zresztą i tak już Shion przywykł do jego towarzystwa. I vice versa.
                Och, o wilku mowa, przylazł wężowy chłopiec. Nezumi przyjrzał mu się uważnie i zdziwił się niezmiernie, kiedy zobaczył, że Shion ma zaczerwienione oczy od płaczu (kilka łez nadal spływało po policzkach), a po chwili wydmuchał nos w chusteczkę.
                - Shion?
                - Nie przeszkadzaj sobie, ja tu tylko na chwilkę.
                - Nie to mam na myśli. Czemu płaczesz?
                Shion spojrzał się na niego przeciągle, westchnął i odpowiedział:
                - Właśnie przeszedłem To the moon.
                - No i co w związku z tym? Nie mów mi, że rozbeczałeś się przez jakąś głupią grę. – Przewrócił oczami. To było co najmniej głupie i nie poważne.
                - Głupią, mówisz? – Shionowi wcale nie było do śmiechu. – Sam sobie w nią zagraj, zobaczymy co powiesz.
                - Na pewno się nie popłaczę jak dziewczyna po pierwszym pocałunku.
                Shion wyszedł obrażony, jednak po chwili wrócił i rzucił w Nezumi’ego poduszką.
                - Co to ma być, zamach stanu?! Ja ci dam!
                Nezumi odrzucił Shionowi poduszkę, jednak nie trafił. A w zasadzie trafiłby, gdyby nie fakt, że Shion zdążył się uchylić przez morderczą kupą pierza.
                A chwilę potem zaczął gonić Shiona po mieszkaniu, obiecując mu krwawą wendettę. A krwią będzie całe to pierze, które wyleci z poduszek.
                ---------------------------------------------
                Tydzień później…
                - Cześć gołąbeczki! – Wykrzyknął Inukashi na powitanie, kiedy tylko bez pukania wszedł do mieszkania Shiona i zabrał ze stołu kawałek czekolady.
                - Cześć Inukashi – mruknął Shion.
                - She said ,,I’m sad” somehow without any words…
                - A temu co odbiło? – Inukashi zmarszczył brwi.
                - Dałem mu pograć w To the moon. – Shion usiadł ciężko na fotelu, a gość rozwalił się na kanapie, podgryzając czekoladę.
                - No i?
                - Od tygodnia śpiewa wciąż to samo. Mówię ci, oszaleć można – Shion zaczął wyjaśniać swoje żale. – Nie mówię, że nieładnie śpiewa, jak najbardziej ładnie no ale… Jeżeli w przeciągu następnego tygodnia nie przestanie to chyba go zastrzelę!
                W tym momencie oberwał w potylicę od swojego współlokatora.
                - No wiesz?!
                - Nie, nie wiem. – Odpowiedział Nezumi zadziornie. – Czego się znowu mnie czepiasz, do cholery? To przecież ty mnie siłą przed kompem posadziłeś i tę grę dałeś.
                - Gdybym wiedział, jak to się skończy, nigdy bym nie pozwolił ci na nią choćby spojrzeć.
                Ponownie dostał w głowę, jednak tym razem poduszką.
                Cóż, poduszek w całym mieszkaniu było sporo, aż proszące się o używanie na przeprowadzenie poduszkowej wojny.
                Nezumi po chwili przeskoczył przez kanapę i usiadł na nodze Inukashi.
                - Złaź ze mnie, padalcu! Ciężki jesteś! – Próbował go kopnąć, jednak Nezumi’emu udało się uniknąć tego zamachu na własne życie.
                - Ojej, piesek się zdenerwował? – Odpowiedział przesłodzonym głosem. – Jakże mi przykro. Chcesz dostać kość na pocieszenie?
                - Zaraz cię dopadnę, cholerny szczurze!
                Nezumi chwycił jednak kolejną poduszkę i cisnął nią w Inukashi, samemu uciekając. Inukashi po chwili ruszył za nim w pościg, a po mieszkaniu dało się słyszeć głośny śmiech i warczenie.
                Shion tylko siedział i patrzył się tępo w ścianę.
                Może chociaż przez chwilę będzie miał święty spokój, bo na słowa Everything’s Alright zaczyna dostawać drgawek. I ataku histerycznego śmiechu.
                Zadrżał.
                Nigdy więcej nie da Nezumi’emu gier komputerowych.
                Chyba że Shion będzie chciał skończyć w psychiatryku.
                ---------------------------------------------
                Ach, gra To the moon. Toż ja na tym się popłakałam jak Shion ;-;
                Gra-geniusz!
                Kyuu: Everything’s Alright to bardzo w porządku piosenka.
                Ano. Nawet mam jej polską wersję na playerze aktualnie ^^ Uważam, że i oryginał i cover są genialne *.*
                Tsuna: Nie musisz nam tego mówić.
                Naru: Zwłaszcza, że powtarzasz to już ponad setkę razy.
                No bo całokształt tej gry, rozgrywka i soundtrack a także fabuła są genialne. Trzeba przynajmniej obejrzeć, jak ktoś gra w To the moon! A samemu przejść dwa mini-epizody, które do tej pory wyszły ^^ Zajmują góra pół godziny, ale jest jedno zastrzeżenie: mini-epizody są dostępne wyłącznie w angielskiej wersji językowej. Ale co tam XD
                Yoh: Teraz tylko czekać na wydanie Finding Paradise.
                Mam nadzieję, że niedługo zostanie wydany *.* Pragnę tej gry tak bardzo TT.TT
                Ale za to zaczęłam śledzić Freebird Games, dzięki czemu widziałam parę screenów z gry. Mają już menu główne *.*
                *Nagle cały obraz znika a na jego miejsce pojawia się Shiki w garniturze siedzący za biurkiem redaktora naczelnego*
                Shiki: Przepraszamy za przerwanie programu, jednak Darka-san mogłaby gadać w tym tonie przez kilka godzin, podając przy okazji swoje teorie spiskowe. A więc i spojlery co do TTM, więc aby tego uniknąć, wywaliliśmy Darkę-san z anteny. Jeszcze raz przepraszamy i życzymy miłego wieczoru.
                Pozdrawiamy:
                Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia
                *Kilka godzin później…*
                Darka:…Teoria może i dzika, ale jakiś tam sens w sobie ma. CO o tym sądzicie?
                WDP: Zzz… Że szo?
                Darka: Nie słuchali mnie nawet ;-;

                Yoh: Darka-san, my to znamy na pamięć już. Co do słowa. Więc przestań nas już tym męczyć!

niedziela, 13 grudnia 2015

Różne momenty z życia Wesołej Drużyny Pierścienia.

Nocna przekąska.

                Kyuu się obudził i spojrzał na zegarek. Wskazywał on godzinę 3.33. Zastanawiając się, jakim cudem obudził się o tej nieludzkiej, wręcz potwornej i nie istniejącej dla niego porze, wstał z łóżka wiedząc, że już nie zaśnie. Wyszedł z pokoju, paradując z gołą klatą w nieświadomym celu zabicia płci pięknej idealną rzeźbą. Kiedy schodził do kuchni, usłyszał huk w holu. Nie namyślając się ani trochę, teleportował się na miejsce, przyjmując postawę bojową, jednak okazało się to niepotrzebne, albowiem na samym środku w dziwnym kręgu stała Darka.
                Kyuu: Darka-san? A co ty tu robisz?
                Darka: Przeprowadzam próby badawcze, ale jak na razie nic mi nie wychodzi ;-;
                Kyuu: A czego te próby dotyczą *odsunął się na bezpieczną odległość, ażeby w razie co móc zwiać*
                Darka: Chcę stworzyć czekoladę z niczego, ale to mi nie wychodzi! TT.TT

                Kyuu:…I właśnie w ten sposób Darka-san zaczęła i zakończyła zarazem swoją przygodę z alchemią. *kiwa głową, zakładając ręce na tors*
                Darka: Zobaczysz Kyuu, ja jeszcze odkryję sposób na stworzenie czekolady z niczego! To będzie moja profesura i praca życia!

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                                      Impreza Pod Drużyną Yoh.

                Yoh, Hao, Anna, Ren i Shiki przebywali sami w salonie, albowiem reszta WDP gdzieś wybyła, także w domu było niespodziewanie cicho. Siedzieli razem na kanapie wokół Yoh, który trzymał album z ich wspólnymi zdjęciami z okresu Turnieju Szamanów. W zasadzie były to głównie zdjęcia Drużyny Yoh aniżeli Hao, ale zdarzało się, że on również bywał na fotografiach.
                Hao: A to kiedy zrobiliście?
                Yoh: Nie pamiętam…*patrzy na Annę*
                Anna: Nie patrz tak na mnie, nie wiem wszystkiego.
                Shiki: Kto mógł zrobić takie zdjęcie…
                Ren: A może Will-san? Przecież ona ma domek letniskowy w Dobie tylko po to, żeby podglądać bliźniaków.
                Anna: Wątpię, bo robiłaby z nimi zdjęcia, aniżeli takie grupowe. *pokazuje palcem na Yoh i Hao*
                Spojrzeli po sobie i popatrzyli jeszcze raz na fotografię.
                W pokoju był istny syf. Yoh spał oparty o kanapę, a o niego oparta była Anna. Ryu przytulał mu się do nogi, a obok niego spał spokojnie Lyserg. Na kanapie spali Trey, Ren i Choco przebrany za zakonnicę. Pilika spała na parapecie przy otwartym oknie, a Tamara zwinęła się w kłębek pod stołem. Z kolei Manta zasnął na tymże stoliku, przytulony do swojego laptopa. Jednak to nie był koniec…
                Yoh: Dobra ludzie. To, że Hao i Drużyna Gwiazdy tu jest, to się nie dziwię, bo wiem, skąd się tam wzięli. Ale co tam robiła część X-Laws? I jakim cudem ciebie podczas snu nie zabili, Hao?       
                Hao: Mnie nie pytaj, zacznijmy od tego, że ja sam nie pamiętam, jak do was trafiłem…
                Hao i Jeannie spali obok siebie, opierając się plecami, a Marco tulił się do nóg jego ukochanej pani. Mennie i John również leżeli obok siebie z splecionymi dłońmi. Drużyna Gwiazdy leżała w jednej kupie obok drzwi, oprócz Opacho, która spała w ramionach Hao. Na miejscu był również Shiki śpiący w kącie przytulony do swoich skrzypiec.
                WDP: Wróciliśmy~!
                Szamani: Taa…
                Darka: A wam co jest? Burzę mózgów macie? *zagląda do albumu*
                Yoh: Może ty wiesz, skąd to zdjęcie?
                Ren: To było głupie pytanie, Yoh, przecież Darki-san tam nie było. *kręci głową z zażenowaniem*
                Darka: A tak się składa, że wiem *pokazuje Renowi język*. Shun je zrobił, kiedy Will wysłała go z misją zrobienia zdjęć bliźniaków. Akurat zrobiła to wtedy, kiedy wy urządziliście sobie imprezę. Z moich źródeł wiem, że Hao pojawił się tam wtedy, gdy ktoś dla żartu postanowił przenieść ich obóz do Drużyny Yoh. W zasadzie wam to nie przeszkadzało, z tego, co mówił Ryu wpuściliście ich. Potem głośna muzyka i tak dalej…Aż w końcu doszli Jeannie, Marco, Mennie i John. Jednak uznaliście wspólnie, że nie ma co marnować dobrej zabawy przez jakieś kłótnie i wspólnie zaimprezowaliście. A jak to się skończyło, to sami wiecie.
                Anna: Udało się ocalić dom przez spopieleniem, na szczęście… Ledwo bo ledwo, ale jednak.
                Hao: No co?! To nie moja wina, że Marco się na mnie rzucił!
                Anna: Mogłeś nie witać go wyzwiskami na dzień dobry.
                Yoh: Ani wylewać na niego szklanki wrzącej wody.
                Ren: Ani nie podpalać końca jego płaszcza.
                Shiki: Ani…
                Hao: Wystarczy już, zrozumiałem.

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Być albo nie być.

                Arty: *Czyta Hamleta*
                Wena: Cześć misiek!
                Arty: Nie nazywaj mnie tak.
                Wena: A to czemu?
                Arty: BO nie mam cech gatunkowych niedźwiedzia.
                Wena:…*Facepalm*
                Arty: *Wraca do czytania*
                Wena: Och, Hamlet? Brat kiedyś czytał, a potem kazał wystawić sztukę. Tyle że naprawdę otruli jakiegoś gościa i skombinowali jeszcze jego ducha… Podczas prób ciężko było go potem poskładać do kupy, ale jakoś dało radę.
                Arty:…W tym szaleństwie jest metoda.
                Wena: Jak chcesz to możemy odwiedzić Piekło, braciszek na pewno gdzieś ma jeszcze tych aktorów, poznasz prawdziwych mistrzów swojej dziedziny!
                Arty: Nie!
                Wena: Ale czemu?
                Arty: Wystarczył mi ten tygodniowy pobyt u Lucifera, to było okropne. Nie wrócę tam więcej!
                Wena: Ale przecież tylko moja kuzynka cię tuliła…
                Arty: Prawie zadusiła na śmierć.
                Wena: Braciszek pokazał Grace…
                Arty: Która prawie mnie zjadła. Teraz mam awersję do rosiczek i innych mięsożernych roślin.
                Wena: Mamusia karmiła…
                Arty: Wmuszała we mnie jedzenie, które było polane lawą!
                Wena: Tatuś uczył cię strzelectwa…
                Arty: Mało brakowało a skończyłbym jako holenderska tama z sera szwedzkiego.
                Wena: Wiesz co? Nie umiesz się bawić.
                Arty: A do tego widziałem ich wszystkie życia. Nie dziw się, że mam ich serdecznie dość. Poza tym to nie tak, że nie umiem się bawić, tylko mam jeszcze jakiś instynkt samozachowawczy…

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zaszczytny Order Znicza.

                Naru: *Czyta jakieś opowiadanie*
                Sasuke: Dobry Naru *ziewa i siada obok Naruto*
                Naru: Siemaneczko…
                Sasuke: Czy ja dobrze widzę? Ty czytasz?! Chyba potrzebuję jakiś okularów, bo chyba przez Sharingana zacząłem tracić wzrok…
                Naru: Ha ha, bardzo śmieszne. Zaraz ode mnie dostaniesz Order Znicza.
                Sasuke: *marszczy brwi*Przecież nie ma takiego odznaczenia w Konosze.
                Naru: Bo to jest bardziej cywilne. Order Znicza: kiedy twoje poczucie humoru wydaje się być martwe.
                Sasuke: Hej!
                Naru: Ja nie gej!
                Sasuke: Moje poczucie humoru martwe nie jest!
                Naru: Ach tak? Zapytaj się reszty. Oprócz Sakury, ona potrafi się śmiać z byle czego.
                Sasuke: *Bierze poduszkę i ciska ją w Naruto*
                Naru: *Oddaje mu z podwójną mocą i wieje, zostawiając opowiadanie*
                Sasuke: *Zanim zaczyna gonić Naru, zagląda do opowiadania* Był sobie raz głęboki staw, gdzie Sasuke utopił się wraz… Naruto, nie żyjesz!

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bombs everywhere!

                Nastał kolejny piękny dzień w domu Wesołej Drużyny Pierścienia. Większość domowników przyjemnie sobie spała, do czasu…
                Arty: Ach, kurczę pieczone! *wychodzi z Laboratorium wraz z Darką, krztusząc się dymem, który wyleciał za nimi*
                Darka: Powiedz mi, co mnie pokusiło, żeby dodać do kwasu solnego wodę i 20 cząsteczek wodoru?
                Arty: Pojęcia nie mam, ale właśnie otrzymaliśmy nową bombę.
                Kyuu: *przychodzi i patrzy się na Arty’ego i Darkę w szoku* Bombę? Darka-san, co ty, chcesz dołączyć do Państwa Islamskiego?!
                Darka: Zwariowałeś?!
                WDP: *dochodzą do Kyuu* Państwo Islamskie? Bomby? Wariaci?
                Tsuna: Darka, nie dołączaj do tamtej organizacji!
                Anna: Zwariowałaś już doszczętnie?!
                Hao: Nie odchodź!
                Yoh: Nie idź w stronę światła!
                Shiki: Jakiego światła, pogwizdało cię? Od kiedy tamta organizacja jest światłem?!
                Yoh: Nie wiem, ale fajnie się akurat złożyło i nie mogłem się powstrzymać *uśmiecha się i drapie po potylicy*
                Darka: *Facepalm* Przez głupotę Kyuu czeka mnie piękny dzień, nie ma co…

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Walka z terroryzmem.

         Darka:*Siedzi w fotelu i czyta książkę*
                Hiroto: Darka-san!
                Darka:*Popija herbatę* Hmm?
                Hiroto: Czemu pod naszym domem stoją antyterroryści?
                Darka: Że co proszę? *Odkłada książkę i kubek i podchodzi do okna* Faktycznie… Jest tu ich z setka!
                Antyterrorysta 1: Prosimy o wyjście z domu z uniesionymi rękoma do góry!
                Darka: A nakaz macie?!
                Antyterrorysta 2: Mamy!
                Darka: …No to mi pokażcie ten świstek!
                Antyterrorysta 2: *Podaje*
                Darka: *Czyta* A no faktycznie… Chcę gadać z waszym szefem!
                Kapitan antyterrorystów: Cześć Darka.
                Darka: Siemasz Stanley. Mogę poznać zarzuty?
                Stanley: Państwo Islamskie, kojarzysz może?
                Darka:*Mroczna aura* Kyuu… Zabiję cię kiedyś za ten twój długi jęzor…

                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Odwiedziny Isshina.

                Icchy: Wróciłem.
                Sakuma: Siemaneczko, stary. Jak tam życie?
                Icchy: Jak zwykle, kilkunastu Pustych wróciło do Huenco Mundo, trochę dusz zostało odesłanych do SS, Kenpachi znowu próbował mnie zabić na zmianę z ojcem… Nic ciekawego.
                Arty: Właśnie słyszę… Jak możesz tak łatwo mówić, że ktoś próbuje cię zabić? Nie ogarniam tego.
                Icchy: Kwestia przyzwyczajenia, to raz. Dwa, Kenpachi’emu zawsze daję radę zwiać. A mój ojciec to idiota, nie da rady mnie od tak zabić*pstryka palcami*.
                Isshin: Iiii~Chiii~Gooo~!*wpada przez okno i atakuje Ichigo*
                Icchy: *Uchyla się i Isshin leci na ścianę*
                Isshin: Ha! Jeszcze nie skończyłem! *Wyciąga kij bejsbolowy i leci na syna*
                Icchy: *Odsuwa się i podsuwa nogę, przez co Isshin się potknął i wrócił wyjściem którym wlazł*
                Isshin: *Słabo słyszalnie, co jakiś czas pojękując z bólu* Zaprawdę jesteś moim synem…
                Icchy: Widzisz, Arty? O tym właśnie mówiłem. Nawet zaatakować mnie porządnie nie umie. *Czochra włosy wmurowanego Artemisa i idzie do kuchni*
                Arty:…Że niby co?
                Sakuma: Jemu chodziło o to, że bycie idiotą nie jest rodzinne.


                ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Darka: A więc na teraz to tyle. Ale niedługo opublikuję kolejny shocik z No.6, więc się cieszcie XD
Hao: Mamy nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu się wam podobała notka.
Sakuma: Bo nie wiemy, co będzie następne.
Darka: Nawet nie wiemy kiedy to nastąpi XD Ale na razie trzymajcie się cieplutko!
Pozdrawiamy~!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia ^^

piątek, 4 grudnia 2015

Shaman King, cz.6 – Z grawitacją tym razem nie wygrasz.

Darka: Cześć wam!
                Ren: Powracamy w wielkim stylu…
                Yoh: Aby podzielić się z wami…
                Tsuna: Ostatnią częścią SK!
                Darka: Za to, że musieliście tyle czekać, ta część ma nieco ponad dwanaście stron w Wordzie. Ciesz się, ludu wybrany XD
                Hao: A teraz nie przedłużając – zapraszamy do czytania!
                ------------------------------------------
                Kiedy Hao wrócił ze spotkania z iście marsową miną, od razu usiadł na tronie ze skrzyżowanymi rękoma na torsie i zarzuconymi jedna noga na drugą. W tej chwili próbował się uspokoić po burzliwym spotkaniu, ale złość nie chciała nawet trochę zelżeć.
                Mugen widząc tę sytuację, postanowiła zapytać się delikatnie, jak bardzo źle poszło:
                - No to kiedy mamy się szykować na Apokalipsę? – tak, mistrzyni delikatności.
                - Nie będzie Apokalipsy. – burknął. –  Ale oni są psychiczni! A ja myślałem, że Marco to to nikt nie przebije! – wrzasnął w odpowiedzi. – A do tego ich kłótnie, Boże Święty… - złapał się za głowę.
                - Masz to szczęście w takim razie, że już więcej się z nimi nie spotkasz.
                - Masz rację. A tak w ogóle, to gdzie jest Yoh?
                Mugen uśmiechnęła się tajemniczo i już wiedział, że coś jest nie tak. A przynajmniej nie tak, jak być powinno.
                Yoh często wybywał z Sanktuarium włócząc się po świecie, penetrując go w poszukiwaniu informacji a także zachowując kontakt z Atlantydą. Według Króla Duchów, jeżeliby tego nie robił, to Wszechświat, kolokwialnie mówiąc, rypnąłby w posadzkach.
                To jest również jedna z niewielkiego zbioru zasad, które Cienie przestrzegały bez słowa protestu. Każdy Cień miał tę cechę – miłość do podróżowania.
                Do tego zabawnie było odwiedzać Atlantydę, podczas gdy wielcy tego świata wciąż szukają jej w złym miejscu.
                - On wciąż tutaj jest – powiedziała cicho Cień.
                I nagle głowa jego brata pojawiła się tuż przed Hao odwrócona do góry nogami. Szczerzył się jak zawsze, ale Hao przez to odruchowo prawie podpalił brata.
                - Musisz tak straszyć?! Jestem teraz nadwyrężony psychicznie, prawie cię podpaliłem!
                - Oj, nie gniewaj się, to część treningu – spojrzał na niego z miną niesłusznie zbitego psa.
                - Jak mam się nie gniewać, skoro omal cię nie podałem na grill… Jakiego treningu?
                - Nadrabiamy jego braki w nauce. Każdy Cień przechodzi trening, ale że Keiko powstrzymała go przed dostaniem kulką w łeb te kilkanaście lat temu to teraz musi przechodzić przyspieszony podstawowy trening Cieni.
                - To dlatego tak często znikasz…
                - Acham. Mam nieco napięty harmonogram, choć i tak posiadam wystarczająco dużo czasu, żeby grać z tobą w karty – wyszczerzył się w odpowiedzi.
                W tym momencie postanowił wejść Hikaru. Nadal był rozczochrany, a ubrania miał pomiętolone i pozostały wory pod oczami, ale przynajmniej wyglądał znośnie i jego cera nie była aż tak blada. Co nie oznacza, że nie wyglądał źle. Nadal tak było, ale jednak już trochę lepiej.
                W tej chwili jego twarz była uosobieniem chwilowej amnezji typu: ,,Co ja tu w ogóle robię?”
                - Cześć, Hikaru-sama.
                - To twój rekord, bracie, przespałeś pięć dni.
                - Czemu dodałaś środek nasenny do kawy? – zapytał spokojnie tylko dlatego, że nadal był nieogarnięty.
                - Dajże spokój, tak się martwiłeś że załapałeś się do kryterium pod tytułem: bezsenność. Potrzebujesz odpoczynku, nawet jeśli masz swoją duchową formę – machnęła na to ręką, jakby nic złego nie zrobiła. W pewnym sensie tak było, w końcu troszczyła się o swojego brata, ale żeby od razu środki nasenne dawać? Nie lepiej było zamknąć go w pokoju pozbawionym klamek, kawy, napojów energetycznych, mający w środku jedynie łóżko, tygodniowy zapas jedzenia a do popicia mleko i wodę?
                Chyba jednak środki nasenne były bardziej humanitarne.
                Hikaru usiadł na szczycie oparcia tronu i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Hao. Zmarszczył brwi widząc, że ewidentnie coś mu nie pasuje.
                - Hao? Czemu ubrałeś się tak, a nie inaczej?
                - Miałem spotkanie mediacyjne między psychopatami – odpowiedział na tyle spokojnie, na ile mógł się aktualnie zdobyć. A ciężko było, oj ciężko…
                - Spotkanie z psychopatami… X-Laws?
                - O dziwo nie.
                - Grupa Yoh?
                - Hikaru-sama! Moi przyjaciele nie są psychopatami!
                - Dawni Królowie? – ciągnął, widząc kręcącego głową Hao i nie zwracając uwagi na krzyk Yoh.
                - Pudło.
                Pierwszy podrapał się w potylicę i wysilił szare komórki, które nie były używane w celu myślenia przez ostatnie pięć dni. X-Laws nie, grupa Yoh nie, Królowie też nie… Została mu już tylko jedna opcja.
                - Jak idą przygotowania na Apokalipsę?
                - No wiecie co?! Tak nie wierzyć w moje możliwości polityczne! – wkurzył się trochę Hao.
                - Hao, nie denerwuj się, zazwyczaj przecież denerwujące jednostki paliłeś, dlatego nie bardzo ludzie wierzą, że powstrzymasz Apokalipsę, a wręcz ją przyspieszysz – odpowiedział Yoh, siadając na podłokietniku.
                - A więc nie ma Apokalipsy? No to dobrze – rozciągnął się, przypadkiem kopiąc Hao w głowę. – Sorki.
                Hao mruknął coś pod nosem na takie przeprosiny, jednak nikt tego nie usłyszał. Chyba nawet lepiej, bo jeszcze Yoh walnął by go w głowę za słownictwo.
                -----------------------------------------
                Minął dość spokojny miesiąc. Keiko kilkukrotnie zdążyła już odwiedzić swoich synów i raczyć im przypomnieć, że coraz większymi krokami zbliża się dzień narodzin ich siostry – został tylko miesiąc. Yoh za każdym razem niemal dostawał ataków serca, zwłaszcza, kiedy matka zapowiadała, że będzie często wpadać razem z Kirami – bo tak właśnie będzie się nazywała nowa dziedziczka rodu Asakurów.
                Oczywiście z odwiedzinami wpadali także Jeannie oraz Shiki. Hao na oczy nie widział jeszcze bardziej zakochanej w sobie pary, choć Yoh próbował polemizować z tym stwierdzeniem. Uznawał, że są zakochani w sobie w równym stopniu, co Faust i Eliza, co samo w sobie było wyczynem godnym zapisania w Księdze Guinnessa.
                Swoją drogą, dlaczego Faust i Eliza jeszcze się w niej nie znaleźli? Być tak w siebie zapatrzonym tyle lat po ślubie… Nie mówiąc, że panna młoda w zasadzie nie żyje… Albo może lepiej niech nie będą tam wpisywani bo jeszcze ktoś się zorientuje, że jest coś jednak nie tak.
                Jeżeli chodzi o X-Laws, to stali się oni podejrzanie spokojni. Śmierć oczywiście przekazywali informacje o ich ćwiczeniach, ale były to głównie treningi fizyczne. No i oczywiście nadal ,,werbowali” ludność szamańską, co może niekoniecznie jej to się podobało.
                Oczywiście oni sami nie próżnowali. Anna i Ren przygotowali ogromne pole obronne – jak miny dymne (przeciwpiechotne zostały odłożone do specjalnego składziku Anny na tak zwane ,,ciężkie czasy”) połączy się z armatkami wodnymi (Ren chciał, żeby to były prawdziwe armaty z kulami, ale Yoh się nie zgodził, ponieważ, jak uznał, kalek już jest wystarczająco dużo na świecie) oraz rozżarzonymi niemal do czerwoności węglami wokół Sanktuarium (tutaj Yoh już nie miał nic do gadania – wszak istnieją ludzie, którzy po czymś takim przejść potrafią), to wychodzi całkiem ciekawy efekt porównywalny do chodzenia podczas ulewy na dziwnie gorącym podłożu we mgle.
                No ale przecież jakoś bronić się muszą, prawda?
                Do tego Jeannie razem z Kino obłożyły miejsce wieloma barierami ochronnymi. Wiadomo – żeby jednak linia obronna Rena i Anny nie weszła za szybko w życie. Może jeszcze się uda przekonać X-Laws, że ta wojna to jednak głupi pomysł?
                Hao tutaj nie miał żadnych wątpliwości, mówiąc: ,,Prędzej abdykuję, niż Marco pomyśli o czymś takim”.
                I trzeba powiedzieć, że Yoh z tym konkretnym zdaniem się zgadzał wyjątkowo żarliwie.
                Tak samo jak grupa Yoh, Drużyna Gwiazdy, Dawni Królowie, Asakurowie, Cienie, a nawet sam Król Duchów.
                Ale Jeannie i tak swojego zdania nie zmieni.
                ------------------------------------------------
                Tron zachwiał się w posadzkach, kiedy tylko X-Laws postanowili zaatakować.
                A w zasadzie to wpaść w pierwszą linię obrony.
                Dowództwo wysłało oddział piechoty, próbując przepuścić szybki szturm, a skoro się to nie udało, to teraz atakowali wszyscy za pomocą duchów.
                Cóż, w zasadzie to oprócz tego małego dodatku wszystko było jak należy.
                Hao siedział na aktualnie chwiejącym się tronie, starając się nie stracić równowagi, Yoh ćwiczył z Mugen doprowadzanie Hao do coraz to nowych faz przeżywania zawału serca na kilka sposobów, Hikaru namiętnie pił kawę, Anna uspokajała Rena, Choco i Trey’a zbiorem ćwiczeń numer 09, a żeńska część grupy piła herbatę i wymieniała się plotkami, Ryu jak zawsze zachwalał mądrość swojego protegowanego, a Shiki rozmawiał z Śmiercią na temat najgorszych sposobów umierania, Król Duchów się lenił…
                Wszystko jak należy.
                ------------------------------------------------
                Kolejny dzień nawalanki X-Laws.
                Ósmy z kolei, trzeba dodać.
                Przebijali coraz więcej barier.
                Jak zwykle im się nie udaje tego dokonać ostatecznie.
                A co na to nasz grupa?
                Nic a nic. Jak zwykle robili to, co zawsze.
                - A mogłaby tak ich jakaś ogromna burza zaskoczyć. Ale taka porządna, deszcz żeby lał jak z cebra podczas burzy tropikalnej – wymamrotał Yoh, zdenerwowany już nieco nieustającym hałasem.
                Zresztą, nie tylko młodszego Asakurę denerwował ten stan rzeczy.
                Anna też najchętniej wysłałaby X-Laws do domu, ale niestety! Marco nie posiada instynktu samozachowawczego, ale za to otacza się oddziałem stu zbrojnych – nawet ta drobna blondynka nie dałaby rady przebić się przez nich za jednym zamachem.
                A przynajmniej jej się aktualnie tego robić nie chciało.
                Pierwszy zmarszczył brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając, po czym niemal dało radę dostrzec świecącą się żarówkę nad jego głową.
                - Yoh-kun! Jesteś genialny! – zawołał Hikaru, wybiegając z Sanktuarium.
                Yoh na to stwierdzenie spojrzał na brata z uniesioną brwią i powiedział:
                - Dla niego nie ma już żadnej nadziei. Oszalał przez ten hałas.
                - Nie przesadzaj, przecież głupi nie jesteś – zaśmiał się Hao.
                - Może i nie, ale od razu geniuszem? Mugen-sensei powinna w końcu go zapisać do dobrego psychiatry, bo jego mózg zaczyna ulegać autodestrukcji. A w zasadzie to gdzie on poleciał?
                - Odwiedzić Duchy Żywiołów – odpowiedział Król Duchów, który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Wpadł na pewien pomysł. X-Laws będzie to kosztować sporo połamanych kończyn.
                - Chętnie popatrzę – mruknął Hao, za co dostał w potylicę od Yoh. – Ała! Za co?!
                - To było niegrzeczne. Licz się trochę bardziej z ludzkim cierpieniem.
                Długowłosy masował się po bolącej głowie, patrząc spode łba na swojego bliźniaka. Ten tylko uśmiechnął się niewinnie, na co Hao pokręcił głową ze zrezygnowaniem. To jest Yoh, jego tak łatwo nie ogarniesz.
                Zwłaszcza, kiedy jesteś jego bliźniakiem.
                - Nie powinieneś być taki miękki, w końcu to wrogowie – burknął Król.
                - Lecz nie wszyscy są nimi z własnej woli.
                - Niestety.
                Rozsiadł się wygodniej na tronie ze znudzeniem na twarzy. Owszem, w każdym czasie, w którym się urodził, miał grupę swoich przeciwników, ale żadna z nich nie była choćby w połowie tak bardzo porywcza i uparta jak X-Laws. Byli również od nich bardziej cywilizowani, etyczni i, co trzeba podkreślić, humanitarni w swoich dążeniach do wyeliminowania go. I właśnie za to ich szanował.
                A Wyrzutki nie dość, że non stop na jego oczach robią z siebie głupców, to jeszcze nie byli honorowi, nieważne, co próbowali wszystkim wmówić.
                Nagle poczuł gwałtowną i silną potrzebę podpalenia czegoś.
                ------------------------------------------------
                Następny dzień…
                Kiedy w końcu temperament Hao postanowił się uspokoić po miesiącach aktywności, Ognisty Szaman zauważył pewną zasadę.
                X-Laws i ich grupa terrorystyczna zawsze na sam początek wysyła szamanów, którzy zajmowali się szukaniem pułapek i tego typu rzeczy. Tak jakby myśleli, że w ciągu nocy cokolwiek udałoby im się zrobić, ale nieważne. Następnie główna grupa wysyła swoje arcy-duchy, by rozwalić bariery ustawione wokół Sanktuarium tak gęsto, jakby ktoś uszył z nich szalik o grubości trzech metrów owinięty dwadzieścia razy. Potem zazwyczaj się cofają zauważając brak jakichkolwiek większych postępów.
                Hao musiał jednak przyznać pewną rzecz. Był niewiarygodnie wręcz znudzony siedzeniem i patrzeniem, jak X-Laws próbują się dostać do środka.
                No ale cóż poradzić? Anna i Król Duchów zagrozili, że przywiążą go do tronu grubym łańcuchem owiniętym wokół niego trzydzieści trzy razy, zatkną w ten łańcuch czternaście ogromnych kłódek (Yoh nie wiedział, jak to jest możliwe, ale również wiedział, że słowo ,,niemożliwe” nie istnieje w słowniku Anny) i zapieczętują tak, że na milion procent się nie ruszy. Więc siedział.
                I się nudził niemiłosiernie.
                Ach, gdyby mógł podpalić chociaż Marco, byłby w miarę usatysfakcjonowany. Albo nie, podgrzałby podłogę do czerwoności żeby patrzeć, jak Marco próbuje jakkolwiek uciec przed gorącem. A może by tak…
                - Hao, znowu odpłynąłeś – Yoh zaczął machać łapką przed jego twarzą.
                - Co? Ach, tak…
                - Trzeba ci znaleźć jakieś zajęcie, bo nam marniejesz w oczach – uznał Shiki.
                - Bo mi się nudzi a wy mi nie pozwalacie dorwać Marco.
                A może by go zamknąć w płomiennej klatce?
                - Hao, ogarnij się!
                Ognisty szaman zarzucił ramiona na torsie.
                - Się nie odzywam, bo robię coś, czego większa wasza część nie potrafi: myślę. – odparł nieco naburmuszony.
                - Oczywiście – zaśmiała się Mugen. – Ja już dobrze wiem, o czym. – Hao ponaglił ją wzrokiem. – Zastanawiasz się, jak by Marco na rożnie wyglądał.
                - Do tego jeszcze nie doszedłem, ale faktycznie, w tych okolicach…
                - Ha! Wiedziałam, że nie tylko ja mam ochotę to zrobić! – popatrzyli na nią jak na wariatkę. – No co? Gość jest wkurzający. Głowa mnie boli przez to nieustające nawalanie w drzwi nasze, a to jest jego wina.
                Większość spojrzała na nią z zażenowaniem i jakże charakterystyczną kropelką.
                - Cokolwiek powiesz.
                --------------------------------------------------------
                Kiedy Hao był już na granicy swojej cierpliwości (jeszcze kilka dni, a poszedłby do tej armii i spalił ją, nawet pomimo gróźb Anny i Króla Duchów), X-Laws przebili się przez ostatnią osłonę bariery.
                - A jednak nie zmądrzeli… - mruknęła melodyjnie Jeannie.
                - Nie wątpiłem w to od samego początku – odpowiedzieli jej Asakurowie.
                - Jeannie, ja wiem, że lubisz w różne rzeczy wierzyć, ale w tym przypadku nieco przesadziłaś – powiedział delikatnie Shiki. – W końcu Marco nadal chowa w sercu silne pragnienie zemsty na Hao. A kiedy się dowiedział, że mu pomagamy, chce nas wyeliminować.
                Żelazna Dziewica nieco się zasmuciła, ale dzięki Shiki’emu po chwili znowu wróciła do dawnej normy. A Hao zaczął już układać diabelski plan w głowie.
                - No no, X-Laws, przykro mi, ale to nie ten Mordor – uśmiechnął się złowróżbnie i potarł dłonie z zadowoleniem, a Yoh dla pewności się od niego nieco odsunął.
                - Jesteś przerażający, jak tak się uśmiechasz, wiesz o tym?
                - Doskonale. Wielu już mi to mówiło, zapewniam cię.
                - Wiesz co? To ja może pójdę przygotować z Mugen-sensei resztę Cieni – bo nie ma to jak doskonały plan szybkiego odwrotu.
                Hao kiwnął jedynie głową, nadal mając cudowną wizję w głowie spadającego Marco z klifu jako żywa pochodnia.
                Cóż, miał wystarczająco dużo czasu żeby się zastanowić, co z nim ostatecznie zrobi.
                Po chwili zdał sobie sprawę, że coś go ominęło.
                No bo dlaczego włosy Rena zaczęły się świecić niczym dziwny czubek na choinkę…?
                - Choco, właśnie spisałeś na siebie wyrok długiej i okropnej śmierci w męczarniach… - powiedział wolno Tao i powoli zaczął wyjmować zza pasa Guan-Dao.
                -------------------------------------------------------
                Mugen i Yoh weszli do okrągłego, zielonego pomieszczenia, w którym stało sporo osób ubranych w całości na czarno. Czarny podkoszulek, czarne bojówki i czarne martensy – ubiór bojowy Cieni.
                - Hej wam! – krzyknęła May-Lin.
                Była to niska kobieta o płomienno-rudych włosach związanych w luźny kok i intensywnie zielonych oczach. Na jej twarzy widać było kilka piegów, które dodawały jej uroku. Jej rysy twarzy wręcz krzyczały, że ma coś wspólnego z Chinami.
                - Cześć, May-Lin – odpowiedziała spokojnie Mugen.
                - Coś się stało, że do nas zawitaliście? – zapytał dwukrotnie wyższy od May-Lin gość.
                Był on Cieniem Kima Tao. Był szeroki w barach i mocno umięśniony, jednak ciemne piwne oczy spoglądały na ludzi ciepło. Miał krótko przystrzyżone blond włosy, a w jednym uchu można było dostrzec kolczyk.
                - X-Laws w końcu się dobili – odpowiedział Yoh.
                - No nareszcie! – Wykrzyknęła May-Lin. – Myślałam, że w końcu umrę tu z nudów!
                - Ty nigdy nie cierpisz na nudę.
                - Emm, no niby nie, ale jak się czeka na jatkę to człowiek się napala i chce iść na bitkę, że o niczym innym nie myśli.
                - Kolejna… - mruknął cicho Yoh, przewracając oczami. – Tak czy inaczej, to tylko kwestia czasu, zanim się nie przebiją przez linię obrony Rena i Anny, więc cóż, jestem zmuszony prosić was o pomoc.
                - Hurra! – Przynajmniej połowa Cieni była do tego pomysłu optymistycznie nastawiona, aż Yoh jęknął w duchu. Dlaczego oni tak bardzo lubią walczyć?
                - Wyluzuj trochę, Yoh-kun. Oni po prostu już tutaj tak długo siedzą, że czasem in na łby siada. – Powiedziała Mugen. – Chcą się od czasu do czasu trochę zabawić. Za dwa tysiące lat też tak będziesz miał.
                - Polemizowałbym.
                - May-Lin powiedziała mi to samo, a jednak teraz aż się wyrywa na jakąś akcję. W życiu by ludzie nie pomyśleli, że to ona, w końcu była zatwardziałą pacyfistką.
                - To jakim cudem ona brała udział w Turnieju?
                - Nie każdy brał w nim udział. W jej przypadku prawdopodobnie chodziło o to, że jej narzeczony brał w nim udział i zażyczył sobie od Jogurtowatej mości, żeby mógł zabrać ze sobą May-Lin. Jak widzisz, zgodził się. Hikaru się za nimi wstawił.
                W tym czasie pozostałe Cienie szykowały bronie: szable polskie, katany, miecze, Guan-Dao w wypadku May-Lin, łuki, kusze, kastety, a nawet proce. Dało się niemalże namacalnie wyczuć podekscytowanie Cieni na myśl o bitwie.
                I pomimo dość sporej dysproporcji w rozeznaniu siły liczebnej, byli pewni, że wygrają.
                Są w końcu elitą wśród elity!
                Bo przecież liczba przeciwników to tylko matematyczny paradoks, samą liczebnością wojska nie zawsze wygrywa się wojny.
                Tylko dobrą strategią.
                -------------------------------------------------------
                Kiedy tylko Yoh i Mugen wrócili z przeglądu Cieni, zastali ciekawą scenę w Sali tronowej.
                Z jakiejś racji Choco wisiał powieszony za sznurówki jego butów do sufitu, a Ren ze związanymi oczami próbował walnąć go Guan-Dao, Anna i reszta dziewczyn pilnowała, żeby jednak do żadnych mordów nie doszło, a Hao spał z uśmiechem na ustach.
                - Co ta wojna robi z ludźmi – Yoh przywalił sobie otwartą dłonią w czoło.
                Hikaru, który nagle zmaterializował się obok młodego Asakury zaśmiał się tylko i poczochrał mu włosy.
                - Daj im się trochę zabawić, zanim ruszą do walki.
                - Ale nie uważasz, że jest to już szczyt? Ja nie mówię, że nie mogą się bawić, ale żeby od razu Choco mordować?
                - No wiesz Yoh – zaczęła Anna. – Choco zrobił z włosów Rena czubek na choinkę. Widzisz? Dalej się świeci.
                - Faktycznie… - dopiero teraz zauważył, że włosy jego kumpla świecą własnym, ukrytym blaskiem.
                Aż się zdziwił, że nie zauważył tego wcześniej.
                - A Ren dobrze się tobą zajmuje? – zapytał.
                - Jakbym potrzebowała czyjejś opieki. – Przewróciła Kyoyama oczami, zarzucając ręce na piersi.
                - Wiesz, chcę wiedzieć, w jaki sposób mam go wykopać, jeżeli cię skrzywdzi. – Odpowiedział spokojnie.
                Anna była jedną z niewielu osób, które wiedziały, jakie przeznaczenie czeka Yoh. Cała sprawa z narzeczeństwem była więc bujdą od samiuśkiego początku.
                W zasadzie to traktowali siebie jak rodzeństwo. Anna była jego kochaną przyszywaną siostrzyczką, której nikt nie ma prawa choćby tknąć palcem, jeżeli chciałby ją ktoś skrzywdzić.
                W końcu raczej nikt nie chce mieć do czynienia ze wściekłym ochroniarzem Króla Szamanów. A znając tego, również wspomnianego Króla prawdopodobnie wciągnąłby w system pozbycia się… Nieodpowiedniego delikwenta dla Anny.
                Yoh wcale nie był przewrażliwiony na jej punkcie. Absolutnie.
                Nie to, że Anna potrzebowałaby kiedykolwiek tego typu pomocy, sama zemściłaby się w swoim imieniu równie dobrze. Tylko że Yoh wolałby jednak mieć pewność, że na pewno to się nigdy więcej nie powtórzy.
                - Nie martw się, Ren jest w porządku – odpowiedziała, lekko się uśmiechając.
                - Powinnaś częściej się uśmiechać. Ślicznie wtedy wyglądasz.
                - Dziękuję. Yoh?
                - Hmm?
                - Nie groź mojemu chłopakowi, bo inaczej to ja będę się zastanawiać, w jaki sposób ci dokopać.
                -------------------------------------------------------
                Kilka godzin później…
                Yoh spokojnie spał sobie w łóżku, śniąc o cheeseburgerach, kiedy nagle Król Duchów wbił do jego pokoju i ściągnął z niego kołdrę.
                - Ka De, czego ty tutaj chcesz o tej porze, zlituj się i daj ludziom spać… - odburknął i wyjął spod łóżka kolejną kołdrę.
                - Wstawaj! – Odkrzyknął Król Duchów, zabierając mu kolejną kołdrę, na co Yoh tylko machnął ręką i sięgnął po sznurek wiszący bezpośrednio nad jego głową. Pociągnął go i kolejna kołdra spadła na niego, cieplutko utulając młodego szamana.
                Nie z Yoh te numery z wyrywaniem kołdry, doświadczenie nauczyło go chowania pościeli w taki sposób, żeby przeżyć ponad dwadzieścia fal odbierania jego ciepłej i miękkiej własności.
                Jednak Król Duchów postanowił zrobić coś zupełnie innego niż odbieranie mu kołdry.
                - No weź!
                Zamiast tego wylał na jego twarz szklankę wody.
                - Czy ty wiesz, że nawet z tak głupio małą ilością wody możesz człowieka utopić?!
                - Nie utopiłbyś się, bo już jesteś martwy.
                - …Nie lubię cię.
                - A to ci nowość – przewrócił oczami. – Zbieraj się, X-Laws już praktycznie pukają do drzwi.
                - To nie można było tak od razu?! – Krzyknął Yoh, natychmiast się rozbudzając. – W takich warunkach to ja wstaję od razu! – Warknął na Króla Duchów i złapał już w pełni ubrany katanę i Szkarłatne Ostrze. – Nic dziwnego, że Mugen-sensei non stop na ciebie marudzi.
                - Jak zwykle się nią zasłaniasz.
                - Jak zwykle ty nie potrafisz od razu powiedzieć o co chodzi i zasuwasz dookoła. – Odpowiedział i wyszedł z pokoju, kierując się do sali tronowej.
                Minął całe hordy Cieni i Królów przeciskających się przez korytarze, niektórzy w źle założonych zbrojach, niektórzy jeszcze nieogarnięci z zaistniałą sytuacją, a niektórzy w pełnej gotowości bojowej. Przecisnął się przez korek zalegający na wejściu i podszedł do Hao, który siedział spokojnie na tronie.
                - Niezłe zamieszanie, co? – Powiedział na przywitanie młodszy Asakura siadając na poręczy tronu.
                - Ach tak? Nie zauważyłem – odparł sarkastycznie ognisty szaman.
                - Bez sarkazmu proszę, mamy wyjątkową sytuację. – Powiedział Hikaru.
                - Cześć Pierwszy.
                - Witaj, Yoh-kun. Przepraszam, że cię tak Król Duchów obudził w środku nocy. Wiem, jak bardzo lubisz spać – spojrzał na niego przepraszająco.
                - W porządku, nie na co dzień w końcu X-Laws dobija się z armią do drzwi.
                - To prawda. – Odpowiedział i zaraz poleciał w inną stronę, aby wypowiedzieć do kogoś mowę motywującą do działania.
                Nawet jeśli ona najpotrzebniejsza w tym momencie nie była.
                - Od bardzo dawna biją w dzwony?
                - Jakieś dwadzieścia minut.
                - Królu Duchów… - nad Yoh zebrały się czarne chmury.
                - Daj teraz spokój, nie masz czasu na wkurzanie się na niego.
                - No cóż, masz rację.
                - Oczywiście, że mam. Jak mogłeś w to wątpić?
                - No choćby dlatego, że robiłeś trochę błędów, kiedy trójkrotnie próbowałeś przejąć władzę sabotując cały Turniej…
                - Cicho.
                Yoh uśmiechnął się wrednie, ale zamilkł. Tę potyczkę wygrał.
                Ale następna już pewnie nie będzie tak łatwa do zwyciężenia.
                Usłyszeli po chwili na zewnątrz trzask błyskawic i bicie gradu. Aż tutaj było również słychać pojękiwania wojaków X-Laws.
                - Co jest…?
                - Pomysł Hikaru – odpowiedział Hao bratu. – Wpadł na to podczas twojego przebłysku geniuszu. W końcu Duchy Żywiołów są nie od parady, co nie? A więc uznał, że najlepiej załatwić jakąś ich część gradobiciem.
                - To nie jest burza tropikalna, ale też się nadaje.
                - Hao!
                Z tłumu wyłoniła się postać Mugen.
                - Cześć, Mugen-sensei.
                - Nie mamy na to czasu! Potrzebujemy akcji, dynamitu… Gorącej czekolady? – Zapytała, kiedy Hikaru wpakował jej w dłoń kubek z owym napojem.
                - Ewentualnie Egzekutorów można by wezwać. – Szepnął konspiracyjnie Pierwszy.
                - Że co?
                - Zrób to, Hao. – Wymruczał Yoh do ucha Króla. Głos miał tak zimny, że aż starszy bliźniak się wzdrygnął. – W końcu również nim jestem. – Mówił dalej, nie zważając na odruch bezwarunkowy długowłosego. – Egzekutorem Króla Szamanów.
                - Yoh, przerażasz.
                - Wiem – uśmiechnął się szeroko. – To był żart. Mugen-sensei mnie specjalnie tego nauczyła, żeby cię nastraszyć. – Za co teraz dostał po głowie od brata.
                - Nie rób tak więcej!
                - Ale czemu? – Przybrał minę niesłusznie zbitego psiaka. – Twoja mina była bardzo zabawna.
                - Yoh, jakbyś nie zauważył, mamy aktualnie wojnę. Masz być ze mną, a nie przeciwko mnie!
                - Oj no dobrze, już dobrze. Nie zrobię tego więcej w czasie wytężonych wysiłków wojennych – specjalnie nie dodał, że w innych warunkach obietnica nie obowiązuje.
                - Dobra… O co chodziło z tymi Egzekutorami?
                - O nic. Wszyscy chcieliśmy cię nabrać – uśmiechnął się szeroko Hikaru, a Hao uderzył się dłonią w czoło, dając upust swojej frustracji. – Spokojnie Hao, może i nie mamy żadnych egzekutorów do dyspozycji, ale mamy również Cienie, dawnych Królów, ekipę Yoh, Drużynę Gwiazdy, która gdzieś tu się kręci i kilkoro znajomych Shiki’ego.  No i jeszcze trochę luda Yoh zebrał.
                Ten nagle nabrał parszywego humoru.
                - Totalna porażka, nie udało mi się namówić Atlantydy do sojuszu wojennego, nawet jeśli powiedziałem, że jak Marco przejmie rządy to nie dość że tyranem będzie to do końca świata doprowadzi z niewiarygodną łatwością.
                - Nie przesadzasz aby czasem?
                - Zgadzam się z jego opinią – ożywił się Hao.
                - Ty się nie liczysz. Zawsze miałeś z nimi na pieńku, więc oczywistym będzie fakt, że będziesz źle o nich mówił – dopowiedział widząc minę starszego bliźniaka.
                - Niech ci będzie – burknął.
                - Halo, wy tu gadu-gadu a wojna puka nam do drzwi! – Wykrzyczała Mugen, po czym upiła trochę czekolady. – Jak już mówiłam, przydałby się dynamit.
                - Mowy nie ma. Już wystarczy kalek i martwych na świecie, nie musimy ich dorabiać – powiedział Yoh.
                - I tak jakaś część żołnierzy nie ma najlepszej pozycji, bo część ma połamane kończyny, a część uszkodzone zdrowie psychiczne.
                - To nie jest fabryka do robienia niepełnosprawnych, już wystarczą ci, którzy zostali przez nas skrzywdzeni. Przypominam, że nie wszyscy są tam z własnej woli.
                - Niech ci już będzie, nie wykorzystam dynamitu – mruknęła pochmurnie Mugen. – Ale i tak musimy w końcu się ruszyć. Słyszycie? Nie ma już zamieszania, bo wszyscy stoją na pozycjach obronnych.
                Dopiero teraz zauważyli, że w Sanktuarium jest pusto.
                - To co my tu jeszcze robimy?
                - Nie wiem, ale radziłabym się spieszyć, jeżeli chcesz iść na bitkę.
                Hao niemal od razu zerwał się z miejsca, zawołał Króla Duchów i wyszedł na zewnątrz w akompaniamencie cichych chichotów współpracowników, którzy również po chwili ruszyli za nim.
                ------------------------------------------------
                Starszy Asakura niemal wybiegł na zewnątrz z szerokim uśmiechem na ustach, ciesząc się, że w końcu będzie się mógł wyżyć.
                Niestety dla niego, los miał zupełnie inne plany.
                Kiedy był już na zewnątrz zobaczył:
                1. Związanego i zakneblowanego Marco, a także sześć innych osób,
                2. Żołnierzy rzucających broń,
                3. Shiki’ego tulącego się do Jeannie na samym środku jego widoku, jednak wystarczająco daleko od niego, aby nie przesłaniać go całego.
                Momentalnie szczęka mu opadła. Uderzyła gromko o ziemię, a Yoh, który stał już tuż za nim, poklepał go tylko po plecach i powiedział:
                - Nie wszyscy będą na ciebie czekać, stary.
                Hao nic nie odpowiedział, gdyż właśnie próbował pozbierać wciąż opadającą szczękę. Siły grawitacji wyjątkowo nie były po jego stronie.
                Podszedł do nich właśnie gość z drugiej strony barykady (pomińmy fakt, że żadnej barykady nie było, po prostu to ładnie brzmi). Prawdopodobnie był nieoficjalnym wodzem drugiej strony mocy.
                Wyglądał… Przeciętnie. Tak bardzo, że aż było to przerażające.
                Krótkie czarne włosy, czarne oczy, średnia wysokość, średnia budowa ciała. Idealne ucieleśnienie statystyki dla wschodnio-azjatyckiej części świata.
                Był ubrany, rzecz jasna, na biało. Innymi słowy – na modłę X-Laws. A może na modę X-Laws? Pal licho nazwy.
                - Hao-san – ukłonił się lekko przed Asakurą. – Jestem Kirigami. Będę mówił w imieniu tych oto ludzi – w tym momencie ,,objął” ich jednym ruchem ramienia.
                - Mów – powiedział Yoh, gdyż Hao nadal nie mógł otrząść się z szoku, że nawet nie miał okazji pogruchotać kilku kości przeciwnikom.
                - Powiem prosto z mostu: Nie chcemy walki. Zostaliśmy zmuszeni do całego tego precedensu, gdyż dawniej grupa X-Laws miała dużo większą ilość popleczników. Teraz zostali tylko ci, którzy zostali związani – pokazał kciukiem za swoimi plecami. – Proszę się nie obrazić, Hao-san, ale nikt cię specjalnie nie lubił od czasów Turnieju.
                - Zauważyłem – odpowiedział cicho starszy Asakura, będąc wciąż w ciężkim szoku, jednakże szczęka wróciła na swoje miejsce.
                - Chcemy również przeprosić za całą tę szopkę z wojną.
                - Taa…
                - Hao-san? Czy wszystko w porządku?
                - Co? Ach, tak, w jak najlepszym… Czy mogę sobie zachować Marco?
                Yoh zdzielił brata przez głowę, jednak Kirigami uśmiechnął się z pobłażaniem, pokręcił głową i powiedział:
                - Ze wszystkich ludzi pytasz się akurat mnie, Hao-san? Przecież jesteś Królem.
                Hao nie odpowiedział.
                Za niego zrobił to Yoh:
                - Ach, musisz mu wybaczyć, miał ostatnio bardzo ciężki okres. Wbrew wszelkim pozorom jego praca jest dość…stresująca.
                - Jak otaczają mnie sami debile to czego się dziwić… - nad Hao zebrały się czarne chmury.
                Yoh poklepał go po plecach, chwycił za kołnierz Marco i przekazał go w ręce swojej oświeconej mentorki.
                Ta z radością wypisaną na twarzy wrzuciła go do lochów i została z nim do końca dnia. Ach, gniew kobiety z bólem głowy…
                Chwilę przed zabraniem blondyna jednak Choco zdążył narazić się Trey’owi. Po raz kolejny. Tym razem jednak nie dennym żartem, a przypadkowym zrzuceniem wielorybiego tłuszczu na głowę Marco. Szaman z Hokkaido, goniąc niedoszłego komika wrzeszczał, że było to niezwykle haniebne ze strony Choco, że wyrzucił niezwykle pyszne jedzenie w ,,błoto”.
                Biedny Choco.
                Chociaż komik i tak uważał, że było warto.
                Anna z kolei po raz kolejny popisała się umiejętnością porwania tłumów do pracy. W ciągu zaledwie kilku godzin całe pole, które zostało zniszczone przez armię X-Laws zostało uprzątnięte i przywrócone do starego porządku. Kyoyama była zadowolona z posłusznych jej woli niewol… Służą… Szamanów (poprawność polityczna być zachowana musi).
                Oczywiście miała w tym czasie również czas dla Rena, który był z tego faktu niezmiernie zadowolony, chociaż nie pokazywał tego po minie. Jednak aura z niego bijąca mówiła sama za siebie.
                Król Duchów z kolei zaczął się kłócić ze wszystkimi Cieniami na raz. Cóż, w końcu bycie uczniem Mugen do czegoś zobowiązuje, prawda?
                Drużyna Gwiazdy w tym przypadku pozostała niewidzialna. Jak szybko się pojawili, tak również znikli, zresztą podobnie było w przypadku sojuszników Yoh.
                Gdzieś w oddali dało się przyuważyć Ryu rozmawiającego z Kuroshi. Wyglądali na bardzo zadowolonych ze swojego towarzystwa.
                Z kolei Shiroshi siedział przygnębiony na kamieniu.
                Yoh podszedł do niego, bo kiedy tak patrzył na jego minkę to aż serce się krajało i rozpadało na drobne kawałeczki.
                - Shiro, co się stało, stary?
                - Kurosia zaczęła się umawiać…
                - Naprawdę? Z kim? – Yoh był bardzo zaciekawiony tym faktem. Zazwyczaj to Kuroshi była tą dziewczyną bez serca, nie okazującą uczuć a tu takie cuda się dzieją?
                - Nie widać? – odparł, jęcząc rozpaczliwie, bo mimo wszystko był bardzo mocno przywiązany do swojej siostry. Można by powiedzieć, że łańcuchami. Wyglądał przez to trochę nieswojo…. – Z Ryu!
                Yoh spojrzał na niego zszokowany, po czym jednak po chwili szeroki uśmiech wkradł się na jego usta.
                W końcu sobie Ryu kogoś znalazł i nie będzie marudził, że nie ma swojej królowej!
Koniec

                Darka: Jak ja się cieszę, że w końcu mogłam zakończyć serię!
                Kyuu: Trochę się ona dłużyła w czasie, za co przepraszamy.
                Hao: Brak Weny swoje zrobił…
                Darka: A także liceum. Zwłaszcza na początku roku. Tak to jest, kiedy ma się cztery rozszerzenia… Ale ja tam nie marudzę! Daję sobie całkiem nieźle radę ^^ W zasadzie to już nie mam o czym mówić, oprócz tego, że jestem zmęczona tym tygodniem… Kawa stała się moim przyjacielem XD
                Pozdrawiamy!

                Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia
PS: Jak pewnie zauważyliście, zniknęła Wiza Tamary. Wywaliłam ją, bo i tak w zasadzie zapominałam aktualizować, więc... XD