poniedziałek, 31 marca 2014

Pokonajcie Demony Grzechów,Yoh,Hao.

Ha!Oto ja.Witajcie drodzy czytacze wszelakich blogów!
Kyuu:Dzisiaj będzie pojedyńcza historia o braciach Asakura.
Naru:Będzie mówiła o dość dużym problemie Yoh.Jakim?O tym przeczytacie!
To też jest takie małe zadośćuczynienie za tak długie nie pojawianie się wcześniejszej notki,dlatego was nie poinformowałam,że takowe coś będzie.
Sasuke:Notkę tą można to ująć jako wersja 2...hmmhmhmh!
Ichigo:Nie zdradzaj tego!Sami się domyślą.
Sasuke:*kiwa głową*
Ichi*puszcza go*
A teraz,zapraszamy na opowieść...
--------------------------------------------
Podczas gdy bliźniacy wspominali sobie na dachu domku Darki,autorka właśnie siedziała sobie na miękkiej kanapie razem z Shunem, w swoim ulubionym czarnym kimono z czerwonymi i złotymi akcentami.Jej wilki,Shiro i Kuro wylegiwały się na czarnym dywanie z niebieskimi i złotymi motylami przed kominkiem.Jej goście rozsiedli się na fotelach i na kanapie i pili herbatę lub jedli ciasto czekoladowe.
-Darka,dobrze wiemy,że wymyśliłaś nową historię o bliźniakach,niezgodna z prawdą i poprzednim one-shotem.
-Opowiedz ją nam.
-I tak tego nie unikniesz,przecież wiesz o tym doskonale.
-PROSIMY!
Darka przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.Ta historia nie miała wyjść na światło dzienne,ale skoro już tak proszą...Po za tym,nie dadzą jej spokoju,jeżeli tego nie zrobi.
-No już dobrze,opowiem ją.
(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)(_)
Właśnie zachodziło słońce nad Izumo,rodzinnym mieście Hao i Yoh,choć długowłosy nie identyfikuje się już z tym miejscem.Ale dzisiaj musiał zrobić wyjątek i przyjechać nad grób matki.Leciał sam na Duchu Ognia.Nie zabrał Opacho,chociaż dziewczynka bardzo chciała towarzyszyć swojemu mistrzowi.To była jednak zbyt osobista sprawa.Nie chciał,by ktokolwiek z nim tu był i widział jego twarz wykrzywioną w bólu na wspomnienie swojej kochanej matki.I na prawdopodobne łzy,do których nigdy by się nie przyznał.Przecież nie może okazać słabości,śmierć jest naturalną sprawą dla śmiertelników.Ale to i tak bolało.Odejście ukochanej osoby przed czasem miała dla Hao katastrofalne skutki.Zaczął zabijać bez skrupułów,mówiąc,że to dla ratowania planety,ale miał w tym swoją osobistą zemstę.Nie potrafił żyć z myślą,że źle zrobił,więc kontynuował to,co zaczął,nawet uwierzył w to,co głosił.Kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą.Tak było i w tym przypadku.
Hao leciał właśnie nad lasem,niedaleko świątyni.Zobaczył tam sporą grupę jakichś osiłków,powoli zbliżających się do kogoś,ale długowłosy już nie mógł dostrzec,do kogo.
,,Pewnie do innego człowieka"-tak pomyślał w pierwszej chwili Hao,dopóki nie poczuł,że nie słyszał myśli tego,kto był w środku okręgu.-,,Oni zbliżają się do jakiegoś szamana.I to potrafiącego chronić myśli"-ale Hao nie miał zamiaru mu pomagać.Nie wiadomo w końcu,kto to jest.Lecz wyczuł charakterystyczną aurę.To był Yoh.Długowłosy tym bardziej mu nie pomoże.Nagle ognistego szamana uderzyły myśli tych gości:
,,Zabijemy go..."
,,Nie ma prawa żyć...''
,,On ma widzieć duchy?To ja jestem królową Anglii"
,,Jest tak samo pokręcony jak reszta jego rodziny.''
Kiedy usłyszał ich myśli,usłyszał też ich głosy:
-Hehe i co teraz,Asakura?Jest nas więcej,ponadto w przeciwieństwie do ciebie,mamy prawdziwą broń-wtedy chłopak,który był pewnie hersztem bandy, wyjął katanę.
,,Co za tchórze.Ludzie są tacy słabi...''(Zgadujcie,kogo to myśli).
-Dzieci takie jak wy,nie powinny się bawić ostrymi przedmiotami,co Hahami?
-Oż ty...Zabiję cię!
-Jeżeli mnie choćby draśniesz,to gratuluję,ale to jest raczej niemożliwe.W końcu,nie potrafisz walczyć taką bronią.
Hao wtedy zauważył,że nie ma przy Yoh Amidamaru.
,,Przecież on sobie bez niego nie poradzi z taką ilością przeciwników!''-tak właśnie myślał,kiedy nagle obok Yoh pojawił się demon.Był cały czarny,czarne rogi,oczy,skóra,paznokcie.Hao nie wiedział,co ma o tym myśleć.Bo Yoh chyba nie podpisał cyrografu?
W tym czasie przerośnięty chłopak ze swoją bandą zaatakował krótkowłosego szamana.Ten jednak nie ruszył się z miejsca,ba,nawet zaczął się śmiać!A śmiał się strasznie.Posiadacz mandarynkowych słuchawek zaczął robić uniki,przez które grupa cały czas się przewracała.
-Zasada numer 1:Nigdy nie wolno niedoceniać swoich przeciwników-powiedział Yoh.
Herszt wyjął katanę,którą uniósł tuż nad głowę Yoh.Ten nie dość,że uniknął tego,to jeszcze walnął chłopaka w brzuch,pozbawiając go przytomności.Reszta ledwo trzymała się na nogach.Yoh westchnął pełnym politowania tonem i pozbawił resztę przytomności.
-Yoh,dlaczego ich nie zabijesz?Przecież oni chcieli to własnie zrobić z tobą,spal ich.
Hao lekko się zdziwił,,To Yoh umie kontrolować ogień?"-przemknęło mu przez myśl.
-Nie,nie zrobię tego,bo nie jestem nimi,ani tobą,Gniewie.
-Nie bądź taki tego pewien,przecież...
Wtedy Yoh pstryknął palcami i demon został zamknięty w bryle lodu.Potem krótkowłosy znowu pstryknął,a Gniew zaczął się palić wewnątrz swojego więzienia.Hao patrzył na to wielkimi oczami.
-Skoro tak bardzo chciałeś,żebym kogoś spalił,to teraz masz.
Kiedy demon się spalił do końca,obok słuchawkowego szamana pojawiła się czarna skrzydlata postać.
-Asakura Yoh,gratuluję ci pozbycia się kolejnego demona,wskazujący na Gniew.Zostały ci jeszcze trzy grzechy do przezwyciężenia:Pycha,Zazdrość i Lenistwo.Powodzenia.
I zniknął.Wtedy Yoh zawołał:
-Hao,wiem,że tam jesteś.Zejdź tu na dół.
Nie wiedział,dlaczego go posłuchał.Chyba dlatego,że ciekawość go węcz zżerała od środka,mimo,że tego nie ukazywał zewnętrznie.Umiał dokładnie ukryć swoje emocje,w końcu miał tysiąc lat,do diaska!Tak czy inaczej,zszedł do Yoh.
-Wiem,że wszystko to widziałeś.Wyczułem cię.Powinieneś lepiej maskować aurę,bo do cholery,szybko cię znajdą ...nieważne.Po co tu jesteś?Byłeś na cmentarzu.
-Nie twoja sprawa.
-Żebyś się nie zdziwił.
Hao zwrócił uwagę na wygląd Yoh.Był blady,oczy miał lekko podgrążone,nie miał swoich rozpoznawanych chyba wszędzie słuchawek ani naszyjnika z trzema kamieniami przypominające pazury.Był ubrany na czarno:czarne spodnie z czarno-metalicznym paskiem,czarny podkoszulek z białym napisem,i czarny płaszcz bez rękawów z wysokim kołnierzem.Na szyi miał czarny naszyjnik z jednym owalnym kamieniem,na środkowym palcu miał pierścień,a na nadgarstku czarną branzoletę.Przypominał teraz z wyglądu tak trochę Fausta.
,,Ciekawe,co go skłoniło do nagłej zmiany stylu.W końcu widzieliśmy się jakoś dwa miesiące temu''
-Nie wiem,po co tu jesteś,nie wiem,po co tu wróciłeś,nie wiem,dlaczego tu jesteś,nie wiem,dlaczego zatrzymałeś się,kiedy zobaczyłeś tych ludzi.Ale wiem,że widziałeś tego demona,który się pojawił i wiem,że chcesz wiedzieć,co to była za uskrzydlona postać.Mam rację,czy też nie?
-Masz.Wytłumacz mi się.
-A muszę?-zapytał cierpiętniczo Yoh.
-Tak.
Yoh przez chwilę zbierał myśli.Zabrało mu to 5 minut.I zaczął opowiadać:
-Zaczęło to się jakieś półtorej miesiąca temu.Zauważyłem,że mogę kontrolować ogień,lód,wiatr i wodę.Nauczyłem się wykorzystywać je do walki.Lecz potem zaczęły się kłopoty.Wokół mnie zaczęły się pojawiać Demony Grzechów Głównych: Pycha , Chciwość, Nieczystość, Zazdrość, Nieumiarkowanie,Gniew i Lenistwo.Musiałem odejść od przyjaciół,żeby nic im się nie stało,żeby te demony ich nie opętały.Oczywiście o niczym nie wiedzą.Te demony męczą mnie od miesiąca.Udało mi się odesłać Chciwość,Nieczystość,Nieumiarkowanie i Gniew.Jak usłyszałeś od Karo,zostały mi Pycha,Zazdrość i Lenistwo.Karo jest jednym z Aniołów Wyroku.Pomagają mi oni w uwolnieniach od demonów i spełniają nad nimi sądy,kiedy zostaną pokonane przez człowieka,którego zaczęły dręczyć.Jest jeden na każdy Grzech.
-A o co chodzi z tym strojem?
-Jest po prostu wygodniejszy do przemieszczania się po ciemku w lesie.Nie sądzisz,że mandarynkowe słuchawki i biała bluzka za bardzo rzucały by się w oczy?Poza tym,nawet mi się one podobają,więc w czym problem?
-Ja nic nie mówiłem,że jest jakiś problem z twoimi ubraniami,po prostu zainteresowało mnie,kiedy styl bycia zmieniłeś.
Przestali się do siebie odzywać,zaczęli patrzeć sobie prosto w oczy.Po dziesięciu minutach zaczął mówić Hao:
-Pomogę ci się ich pozbyć.
Yoh,łagodznie mówiąc,zdziwił się tak bardzo,że oczy mu z orbit wyleciały.
-Co?Dlaczego?
-Nie wiem.Po prostu...-nie mógł dokończyć zdania.
-...Dzień Dobroci dla zwierząt?-uśmiechnął się Yoh.
-Można tak powiedzieć.-odwzajemnił uśmiech Hao.-A jak się nazywają pozostałe anioły,które sprawiały sądy nad demonami?
-Chciwość osądzał Kurogami,Nieczystość sądził Sanabi,Nieumiarkowanie sądził Meguri,a Gniew,jak widziałeś na załączonym obrazku,Karo.Jeszcze nie wiem,kto będzie osądzał pozostałe Grzechy.To się dopiero okaże.Tutaj już żaden z pozostałych demonów się nie pokaże.Zwykle się pojawiają,kiedy mam być wystawiony na próbę.Jeżeli chcę się ich pozbyć,muszę przezwyciężyć pokusę,inaczej się nie da ich odesłać z powrotem do Piekła.Chyba już wiesz wystarczająco dużo,aby móc się im przeciwstawić,ale pamiętaj:oni mogą też ciebie zaatakować.Ale wiem,że ty się łatwo nie dasz...
-To dlaczego nie powiedziałeś o tym swoim przyjaciołom czy rodzinie?Przecież chyba też są w stanie obronić się przed nimi...
-Właśnie,że nie,wbrew pozorom.Ren za często unosi się gniewem,Horohoro ma nieumiarkowanie,Anna,choć nie widać to po niej,jest leniwa,Lyserg ciągle zazdrości innym,mimo że nie powinien.Zazdrości innym,że mają rodzinę.Ryu ma nieczystość,chociaż tego nie ukazuje,Choco jest pyszny,w sensie grzechu,żeby nie było,że kanibalami jesteśmy...nieważne.A Chciwość nosi  w sobie mój dziadek.Nikt by się nie spodziewał,że akurat oni coś takiego w sobie noszą.Na szczęście,nie są to te piekielne grzechy,tylko te bardziej przyziemne,ale gdyby przebywali w towarzystwie Demonów Grzechu,to nie wiem,co by się z nimi stało.Nie chcę ich narażać...
-A co ze mną?Przecież ja też...
-Ale ty to inna sprawa.Nie jesteś jakoś specjalnie słaby psychicznie,czy jednak jesteś?
-Nie,skąd!
-No właśnie.Poza tym,już wszystko widziałeś i sam zaproponowałeś pomoc.I tę pomoc przyjmuję.Nie dam rady załatwić wszystkich sam.To jest nierealne.
-A gdzie się podział Amidamaru?
-Ech...Musiałem go na jakiś czas odesłać,demony zbyt łatwo pozbywają się duchów stróży.Oprócz Duchów Żywiołów.One są na nie odporne,ale Amidamaru to inna sprawa...
I ni stąd ni zowąd znowu pojawia się kolejny Anioł Wyroku:
-Witaj,jestem Hihishio.Miło mi was poznać,Asakura Yoh i Hao.Proszę,to jest następna mapa,gdzie pojawi się kolejny demon.Życzę wam powodzenia.
-Dzięki.-odpowiedział Yoh.
Krótkowłosy posiadacz mandarynkowych słuchawek,których aktualnie nie miał przy sobie chyba się już przyzwyczaił do nagłego wyskakiwania Aniołów,ale nie można tego powiedzieć o Hao.Tak jakby się lekko wystraszył.Ale tylko lekko,troszeczkę,no bo w końcu jak ma się takiego Ducha Stróża jak Spirit of Fire,to się nie ma co dziwić.Szybko jednak się otrząsnał i spojrzał przez ramię Yoh,aby poznać cel wyprawy.
-Stonehenge...Ciekawe.Ale kawał drogi stąd tam.Zwykle miejsca pojawiania się Grzechów były w Japonii.
-Polecimy na Duchu Ognia i po sprawie.Chyba,że masz lęk wysokości.
-Na szczęście,nie mam,inaczej nawet do samolotu bym nie wsiadł.Pospieszmy się.Nie mam zamiaru zbyt długo czekać.
I tak wyruszyli do Anglii.
---------------------------------
-Hej,chcesz zobaczyć hardkorowy lot?
-Już się nie mogę doczekać.Dawaj!
Yoh i Hao lecieli na Duchu Ognia.Jak już wiemy,szykuje się ciekawy lot.Hao dał zielone światło SoF'owi.,,Zobaczymy jak długo wytrzyma mój braciszek, Duchu Ognia.''I wtedy zaczął się,jak to nazwał Hao,,hardkorowy lot''.Duch Ognia robił serpentyny,beczki i inne akrobacje,po których normalny człowiek by zwymiotował już po dziesięciu minutach.Ale bliźniacy Asakura nie byli normalnymi ludźmi.SoF tak się bawił przez godzinę,a Yoh śmiał się,jakby go ktoś opętał.Świetnie się bawił.Hao zresztą też,ale nie rozumie,że krótkowłosy może tak długo wytrzymać,podczas gdy on sam zaczyna wysiadać.Kazał Duchowi Ognia zacząć lecieć normalnie.Już mu wystarczy.Być może i wystarczyłoby mu foryoku do końca podróży,ale woli być w miarę przytomny.A Yoh cały czas się śmiał:
-Hahahaha!To było świetne!Ale teraz brzuch mnie boli.Patrz,już jesteśmy!
Faktycznie,widać było Stonehenge.Tak się okazało,że w Anglii teraz panowała noc.Hao kazał Duchowi Ognia wylądować niedaleko Kręgu Kamieni.Kiedy już zeszli,Yoh znalazł parasol,potem spojrzał w niebo i podszedł do Hao,otwierając przy tym parasol.
-A tobie to po co?-spytał Hao.
I wtedy zaczął lać deszcz.Nic nie mogli zobaczyć.
-No cóż,Anglia jest znana z tego,że to bardzo deszczowy kraj i że często tu leje jak z cebra-uśmiechnął się szeroko Yoh.
-No co ty nie powiesz...
-Wyluzuj,zaraz przestanie.Takie ulewy szybko się kończą.
I jak na zawołanie,deszcz przestał padać.Tylko że był mały problem,a mianowicie to,że po ulewie  trudno było chodzić,skoro ziemia się zamieniła w błoto.Hao jednak szybko ją wysuszył,dzięki pomocy SoF'a.Bliźniacy poszli do Stonehenge.I faktycznie,demon już na nich czekał,a właściwie czekał na Yoh:
-Witaj Yoh,jestem Zazdrość.Widzę,że przyprowadziłeś swojego brata.Nie wiem,czy to dla ciebie właściwy wybór,w końcu on robi to,co chce,a ty,chociaż masz wolną wolę,to za ciebie decydują rodzina i narzeczona,prawda?-od razu demon rozpoczął kusić Asakurę.
-Nie,mówisz o rzeczach,o których nie masz pojęcia,Zazdrość.
-Albo czy nie zazdrościsz tym,którzy mają rodziców cały czas przy sobie?Twoja mama wciąż pracuje i nie widuje się z tobą prawie wcale,a ojciec?Zamiast się tobą zająć,to wyjeżdżał w góry,aby trenować!Albo to,że nie miałeś przyjaciół,bo nikt nie chciał ciebie zaakceptować,bo widzisz duchy!
-Nadal...
-A to,jaki ciężar nałożyli na ciebie dziadkowie?Oni chcą,żebyś zabił Hao!Decydują za ciebie,wybrali ci narzeczoną,kiedy byłeś jeszcze mały...
-Dosyć!Przestań mówić o rzeczach,o których nie masz bladego pojęcia!Nie,nie zazdroszczę innym,nieważne,że mają to,czego ja nie miałem kiedyś!Nie patrzę w przeszłość,nie zerkam w przyszłość,żyję tu i teraz.Nie jestem tobą,Zazdrość,bo to tylko by mnie unieruchomiło i bym cały czas żył przeszłością,co jest bezsensu.Być może nie była wcale tak piękna,jak innych osób,ale nie jestem jedyny,który cierpiał,bo takich jak ja jest tysiące na całym świecie.Zawsze chodzę z głową uniesioną do góry i żyję wśród moich przyjaciół,mimo,że wciąż nieczęsto widuję rodziców.Nie obchodzi mnie to,co przed chwilą powiedziałeś.Bo nie jestem tobą.Jestem sobą.
Wtedy rozpoczęła się burza z piorunami,która,z jakiegoś powodu,omijała Yoh i Hao,ale demona już nie.Zazdrość został porażony piorunem.I wtedy po raz kolejny pojawił się Hihishio:
-Gratuluję Yoh.Pokonałeś kolejny grzech,choć to nie było łatwe.Odnosił się do twojej przeszłości,ale nie wiedział,że już dawno ją przezwyciężyłeś.Zostały ci już tylko dwa demony:Pycha i Lenistwo.Powodzenia.
Hihishio zniknął.Hao wciąż trawił to,co powiedział demon.
-Yoh,czy to,co on powiedział,wiesz,o twojej przeczłości,czy...to prawda?-spytał się cicho długowłosy szaman.
Yoh cicho westchnął.Spodziewał się tego pytania.
-Tak,nie kłamał.Przynajmniej co do przeszłości.Nikt jednak mnie do niczego nie zmusza.Bo to moje wybory,nie ich,doprowadziły mnie tutaj.Ciebie też twoje wybory tutaj doprowadziły.Szczerze mówiąc,ten demon by chyba mnie przekonał do swoich racji,gdyby nie twoja obecność.Dziękuję.-uśmiechnął się lekko.
Hao odwzajemnił uśmiech.Popatrzyli sobie głęboko w oczy,ale szybko odwrócili wzrok.Nie mogą przecież...
Pojawił się kolejny anioł.
-Dobry!Jestem Felix.Tu macie kolejną mapę,aby dojść co kolejnego miejsca.Życzę wam powodzenia chłopaki!
I zniknął.
-Oho,to pierwszy anioł,który nie jest sztywniakiem lub chce być chmurą.Ciekawy gostek.Nie różni się tylko wyglądem od innych.
Wszystkie Anioły wyglądały tak samo,czyli:czarne włosy(różne długości,Feliks ma do ramion,a Hihishio ma już do łopatek),krwisto-czerwone oczy,blada cera,ładna twarz,wszyscy mają po 1,87 m wzrostu,ubrani zaś byli w czarne dżinsy,które często są ozdobione łańcuszkami i srebrnymi krucyfiksami,czarne koszulki,a na to założone długie,oczywiście czarne płaszcze.Jednym słowem,jako obiektywna ocena naszej Autorki do własnych postaci:Piękni.
-Lepiej pokaż,jakie miejsce jest następne.-odezwał się długowłosy szaman.
Asakurowie spojrzeli na mapę.Wskazywała miejsce,którym jest Mount Everest.
-Wiesz,mam wrażenie,że akurat tam będzie siedział Lenistwo.-stwierdził Yoh.
-Czemu akurat on?
-Bo najmniej bym się właśnie jego spodziewał na szczycie góry.Dobra,jeżeli teraz polecimy tam,to wyrobimy się przed obiadem.
I znowu wsiedli na Ducha Ognia i polecieli na Mount Everest.Tym razem odbyło się bez akrobacji,Hao z jakiejś racji kategorycznie się temu sprzeciwiał.Nie rozmawiali na temat przeszłości Yoh.Hao widział,że sprawia mu ból samo wspominanie.Kiedy już byli na szczycie,zobaczyli demona leżącego w leżaku,popijającego drinka,a nad sobą miał lampę imitującą gorące słońce Miami.Tak jak to przewidział Yoh,był to Grzech Lenistwa:
-Cześć,jestem Lenistwo.
-Wylewny jesteś w powitaniu.
-No bo mi się nie chce gadać.Może usiądziecie i wypijecie colę?Po podróży na pewno chcecie odpocząć.
-Nie dzięki,nie skorzystamy.
-Ale dlaczego?Przecież odpoczynek jest bardzo ważny...
-Ależ my odpoczywamy na stojąco.Gdybyśmy usiedli z tobą,to byśmy się lenili.A ja nie chcę stracić formy.-powiedział Hao.
-Być może nie ty,ale co z Yoh?Przecież on nie lubi się przemęczać.Woli spać.
-Mam  pewne powody,żeby spać dłużej niż to ustawa przewiduje.Zresztą nie jestem leniem.Nie jestem tobą.
-I co mnie to obchodzi?Połóżcie się,przecież lenienie się to nie grzech!-uśmiechnął się szeroko Lenistwo.
-Nie,nie zgadzamy się-odpowiedzieli jednocześnie Hao i Yoh.
Wtedy zerwała się burza śnieżna.Dzięki kontroli ducha Hao,bracia nie poddali się żywiołowi,o czym nie można powiedzieć o Lenistwie.Tak mu się nie chciało cokolwiek robić,że nie próbował się nawet bronić.Skończyła się nagła burza śnieżna.I,jak się domyślacie,pojawił się Felix:
-Gratuluję wam!Cieszę się,że nie daliście się Lenistwu.Teraz mogę go na luzie zabrać przed Wysoki Sąd,którego będę przewodniczył.Do zobaczenia i powodzenia z Pychą!
Znikł,a bliźniacy nawet nie próbowali zinterpretować tego,co Felix do nich powiedział.Wtedy pojawił się ostatni z Aniołów Wyroku.
-Jestem Madoc,miło mi was poznać,Hao,Yoh.Pokonajcie jeszcze ostatniego Demona Grzechu,proszę.Tu macie mapę do ostatniego celu,proszę.Do zobaczenia i powodzenia.
Już po raz ostatni Asakurowie spojrzeli na mapę.Ukazywała ona Wanszyngtoński Biały Dom.
-Czemu mnie to nie dziwi?-powiedział Hao.
Bracia Asakura po raz kolejny wsiedli na Ducha Ognia i polecieli do stolicy USA.Po drodze jedli kanapki,bo nawet nie liczyli,że zjedzą normalny obiad w Ameryce Północnej.Dolecieli po trzech godzinach.Yoh spekulował,że jeżeli szybko się uwiną,to będą w Japonii jeszcze wieczorem dnia następnego(ach te strefy czasowe).To dodawało im jako takiego kopa.Szybko doszli do Białego Domu.Tyle,że nie bardzo wejdą w porze dnia,który wszyscy nazywają popołudniem.Myśleli,że będą musieli poczekać do wieczora,kiedy ich problem się sam rozwiązał,mianowicie Pycha stał przed budynkiem.Skinął na Hao i Yoh,a potem poszedł do pobliskiej uliczki,która na miłą nie wyglądała.Poszli tam.
-Jestem Pycha.Bądźcie zaszczyceni tym,że mnie poznajecie,szamani.Nie musicie się przedstawiać.I tak nie zapamiętam.Wystarczy,że ja się przedstawiłem.
Yoh zaczął cicho mówić do Hao:
-Nawet się nie postarał,żeby się dowiedzieć,kim jesteśmy.
-Narcyz.
-W końcu to Pycha.
Wtedy demon zainteresował się przybyszami.
-Ach,przecież mam was namawiać do tego,byście się nawrócili na moją religię!Macie się stać pyszni!
Yoh i Hao nie wiedzą,co powiedzieć:są bardziej zaskoczeni jego głupotą,czy raczej brakiem piątej klepki?
-No,na co czekacie?Nawracajcie się,tak bowiem każę ja!
-Nie,dzięki-odpowiedział zażenowany sytuacją Yoh.
-Nie!Nie sprzeciwiajcie się mojej woli,szamani!Przecież ja...
-Jesteś starym,zakompleksionym demonem,który nie potrafi sobie z czymkolwiek poradzić.To już Lenistwo się bardziej starał.-powiedział Hao.
-I nie,nie obchodzi nas to,kim jesteś.Zostaw nas w spokoju,bez ciebie na karku ten świat będzie widzialny w lepszych barwach.
Hao pstryknął palcami i Pycha został uwięziony w klatce z ognia.
-Nie!Wypuść mnie,jestem zbyt piękny,by być w klatce!
-Zostaw nas w spokoju,idioto!
Wtedy pojawił się Madoc:
-Dobrze,że zamknęliście go w klatce.Nie będę musiał potem go szukać w Sali Rozprawy.Dziękuję za pokonanie ostatniego demona.Żegnajcie.
I zniknął.Hao się cieszył,że to już koniec.Ma dość dużo do przemyślenia.Yoh też się cieszył,ale przeczuwał,że to jeszcze nie koniec.Wsiedli na Ducha Ognia i polecieli w stronę Japonii.
----------------------------------------
Kiedy Hao i Yoh wylądowali w lesie,gdzie się zaczęła ich współpraca,bliźniacy poczuli zapach siarki.A więc instynkt nie zwodził Yoh na manowce.To jeszcze nie koniec,bo właśnie przybył sam Książę Ciemności:Lucyfer.I to rozjuszony do granic wytrzymałości.No bo jak zwykli śmiertelnicy wykiwali jego siedmiu najlepszych,wróć,najgorszych sług?Toż to do jest nie do pomyślenia!
-Jeszcze zobaczymy,czy wygraliście,Asakurowie...-warknął.
Yoh i Hao się przestraszyli.O ile tamte demony nie były jakimś wyzwaniem,to mimo wszystko nie można lekceważyć Złego.Hao zrezygnował z wielkiej kontroli ducha i zamienił SoF'a w miecz.Yoh,pomimo braku Ducha Stróża przy sobie,wyjął Hasuramę.Otoczył katanę ogniem,wodą i wiatrem.Dzięki temu miał jakieś szanse na obronę.Jego myśli nie były zbyt pozytywne,ale wierzył,że jakoś to przetrwa z Hao.Przetrwają.Razem.
Szatan,widząc broń bliźniaków,zaśmiał się przeraźliwie i wyciągnął własny oręż.Był to długi i w cholerę ciężki miecz.
-Skoro mam jeszcze taką okazję...Dziękuję ci Hao,że byłeś przy mnie,gdy szukaliśmy Demonów.Że mnie nie wyśmiałeś,że te demony mnie prześladują.Że nie pytałeś o moją przeszłość.Za to,że w ogóle byłeś.Dziękuję.
Hao się trochę zdziwił.Dawno nikt mu nie dziękował z taką szczerością.
-Ja też muszę ci podziękować,Yoh.Dawno się tak dobrze nie bawiłem.Dziękuję.
Yoh się delikatnie uśmiechnął.Cieszył się,że ma takiego brata,chociaż ten chciał wyciąć w pień całą ludzkość.Po raz ostatni spojrzał na brata i ruszył do ataku.Napierał na miecz Diabła,ale nie mógł nawet go poruszyć na choćby milimetr.W tym czasie,gdy uwaga Lucyfera była odwrócona,Hao zaatakował byłego Anioła Boga od tyłu.Nie udało mu się to,bo Szatan odepchnął od siebie Yoh ,rzucając go przy tym w drzewo,i natychmiast się odwrócił,by przerzucić Hao nad ramieniem prosto w stronę brata.Wylądował na Yoh.Mimo,że ta walka się dopiero zaczęła,bliźniacy mieli już poważne rany.Zbyt poważne,by walczyć dalej.Były to uszkodzenia wewnętrzne,więc nawet nie widać było czegokolwiek na zewnątrz.Hao leżał na Yoh ze zmiażdżonymi żebrami,a krótkowłosy szaman miał otwarte złamanie nogi.Nie mogli się się ruszyć,a co dopiero kontynuować walkę.Czuli,jak ból ich przeszywa.Hao,czując,że to może być ostatnia okazja,zaczął mówić:
-Yoh,przepraszam.-powiedział cicho ognisty szaman.
-Co?Dlaczego?-spytał równie cicho Yoh.
-Chciałem cię zabić,twoich przyjaciół i ludzkość.Nie przyjmowałem żadnych wyjaśnień,że ludzie też mają prawo żyć,bo Bóg stworzył ich do jakiegoś celu.Szamanów też.Dopiero teraz to zrozumiałem.Przepraszam,że nie próbowałem cię poznać wcześniej.Teraz mnie to tak boli.Przepraszam...
-Nie przepraszaj.To nie tylko ty zawiniłeś,tylko ludzie,którzy cię skrzywdzili,bo widziałeś,jak natura cierpi...i ja też zawiniłem.Odrzuciłem swoje zasady,bo wszyscy mi mówili,że nie zasługujesz na życie,i w końcu w to uwierzyłem.
-Nie masz za co przepraszać...braciszku.
-Ty tym bardziej,aniki.
Uśmiechnęli się do siebie lekko patrząc sobie głęboko w oczy,a potem mocno się przytulili,mimo poważnych ran zewnętrznych,jak i wewnętrznych.Wiedzieli,że to już koniec,że Diabeł napawał się tą chwilą przed zabiciem ich obu.Lucyfer już podnosił miecz,by zadać ostateczny cios,gdy nagle pojawiło się Siedmiu Aniołów Wyroku,razem z Bogiem na czele.Wyglądali dość niecodziennie,gdyż każdy z nich miał założone ciemne dżinsy i czerwone bluzy z napisem:Security oraz okulary przeciwsłoneczne typu gangsterki.
-Jakie to wszystko kłopotliwe.-wypowiedział Kurogami.(Ach,słyszę Shikamaru^^)
-Chciałbym być chmurą...-wzniósł swoje śliczne czerwone oczy ku niebu Sanabi.
Wtedy odezwał się Bóg,wyciągając swój miotacz ognia(która,notabene, była jego ulubioną zabawką):
-Nawet nie waż się ich tknąć,Lucyferze!Bo inaczej marny twój los.
A Felix zaraz powiedział:
-Tak się stłuczemy,że cię twoja diabelska matka nie pozna!
-Uważaj,bo coś mi zrobisz...
Wtem Szatan został okrążony przez wszystkie obecne anioły Boga(tak,Felix też poszedł),które mruczały zaklęcie:
Lucyferze,upadły aniele,
Coś Boga zdradził,bo rządzić 
Chciałeś niepodzielnie.

Przeklęty!Padnij na kolana
Przed Stwórcą,
Lub zostań związany niebiańskimi łańcuchami,
Które cię do  Piekła poprowadzą!
(Twórczość własna)
Po chwili z ich rękawów wyleciały grube niebiesko-złote łańcuchy.Związały one Lucyfera i zaprowadziły z powrotem do Piekła.Został tylko Bóg.
-Nie wiemy,jak ci dziękować.-powiedział Hao,uśmiechając się.
-Nie musicie,moi drodzy.-powiedział Bóg.
Wtedy Władca niebios pstryknął w palce.Wszystkie obrażenia Hao i Yoh momentalnie zniknęły.Bliźniacy wstali i pokłonili się Bogu.Ten się tylko zaśmiał i powiedział:
-Tylko nie zaprzepaście tego,co udało wam się osiągnąć przez te kilka dni!Do zobaczenia!
I Bóg zniknął.
-Nareszcie koniec...mogę wreszcie wrócić do domu.
-Taa,a ja do moich uczniów.
Uśmiechnęli się szeroko do siebie.I nagle uderzyła ich myśl,że się szybko nie zobaczą.
-Będę tęsknił,braciszku.
-Ja też,aniki,ja też...
Ostatni raz podczas tego dnia przytulili się.Wypowiedzieli dwa proste słowa do siebie w tym samym czasie:
-Kocham cię.
Dla nich ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
-------------------------------------
-I taki był koniec ich przygód.
Darka otworzyła oczy i zobaczyła,że Rambo smarka w chusteczkę,Will się wyrywała z pytaniem,,A co było dalej?"Shun próbował ją uspokoić i zatkał jej usta,Samara płakała.Reszta(czyt.Wesoła Drużyna Pierścienia)leżeli na dywanie i patrzyli w sufit,myśląc nad bluzami Security i tekstami aniołów.
-Nie,nie ma ciągu dalszego,Will.-odpowiedziała na nieme pytanie Darka.
Will się uspokoiła i usiadła trochę smutna,bo chciała wiedzieć,co będzie dalej z Hao i Yoh.
-No cóż...Wymyśl sobie jakieś zakończenie.Powiem jedno:przyjaciele Yoh i sprzymierzeńcy Hao szybko się nie przyzwyczają do pogodzonych bliźniaków i często są jakieś katastrofalne wypadki...A bliźniacy?Musieli zacząć kontrolować swoich kompanów bardziej niż zwykle.No,dajmy przykład:Zang-Ching chciał kiedyś ogolić Ryu,ale mu się nie udało,bo udało mu się przeciąć połowę jego elvisowskiej fryzury.Horo z kolei,w ,,akcie zemsty'' za włosy kolegi,postanowił przefarbować Marion ubrania na różowo.Skończyło się to tym,że udało mu się przefarbować tylko bluzkę,a sam Usui trafił na oddział intensywnej terapii poszokowej.A i to nie zmusiło ich do przestania.Koniec końców to Yoh zaczął wymyślać treningi dla kolegów,gorsze niż te zadane przez Annę,a on sam skupił się na pracowaniu nad kendo przy pomocy Amidamaru.Teraz,mając dostateczną ilość informacji,napisz własne zakończenie historii i opublikuj ją w komentarzu lub na blogu,bo jestem ciekawa,co wymyślisz.Dobra,a teraz sio do łóżek!
Wszyscy znajdujący się w salonie wstali i rozeszli się do swoich pokojów,aby udać się zna spoczynek.W końcu było już po trzeciej rano!Potem będą spać do popołudnia.
-A teraz,trzeba lecieć po bliźniaków,też powinni się położyć.
Więc Darka wyszła przed dom i zaczęła wrzeszczeć:
-Hao!Yoh!Do jasnej cholery,wracać mi do domu,już jest po trzeciej rano!Chcecie,żeby Anna was poszatkowała?!
Spotkała sięz niemal natychmiastową odpowiedzią:
-Już idziemy,Darka-san!
Bliźniacy zeszli i wyruszyli do swojego pokoju.Darka,wiedząc,że to już wszystko,co ma do zrobienia,poszła do swojej sypialni z mahoniowymi drzwiali od Saurona i poszła odwiedzić Morfeusza w jego Królestwie Snów.
---------------------------------
Koniec!Ale Will,ja na serio z tą końcówką.Masz ją napisać!
Sasuke:Autorko...*wzdycha*Ech,nieważne.Mamy nadzieję,że się wam podobała ta historia^^.
Yachiru:Darka-chan,masz cukierki?
Za tobą na łóżku stoi cała torba,tylko dla ciebie,kochana.
Yachiru:Yay!!!
Uwielbiam tą małą^^.Jest taka słodka:3
WDP:Wiemy.Też ją lubimy:)
No i bardzo dobrze!Ale nic to!Czas kończyć.Tylko jeszcze jedna sprawa.Weim,że dużo zdjęć wstawiam,ale po prostu nie mogę się powstrzymać^^.Oto Yoh,tak wyglądał,kiedy spotkali się z Hao:

Pozdrawiamy wszystkich czytelników!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

sobota, 29 marca 2014

Gadanie Autorki,czyli ponadprogramowa notka nr 1.

Witajcie,moi drodzy!Jak się czujecie?Czy szkoła was też tak wykańcza?Bo mnie i owszem.Chciałam tylko tu napisać parę słów,których nie napisałabym na początku lub na końcu one-shotów.Mianowicie,chciałabym wam polecić pewną stronę:
http://pottermore.com/
Jest to świetna strona o Harrym Potterze,która zawiera dodatkowe informacje o,których nie było w książkach i filmach.Od koleżanki poznałam tę stronę.Bardzo mi się podoba!Ja sama jestem w Ravenclaw.Moja różczka jest z ostrokrzewu,12 i 1/2 cala,z rdzeniem ze smoczego włókna.Jeżeli będziecie mieć chwilę czasu,zarejestrujcie się na tej stronie i opiszcie mi waszą różczkę i w jakim domu jesteście.Byłabym wam wdzięczna!
Dobra,teraz z innej beczki.Skoro gra polecona,to teraz czas na książki.Oczywiście,skoro obejrzeliście filmy z serii,,Harry Potter",to musicie przeczytać jeszcze książki,jeżeli tego jeszcze nie zrobiliście.W nich znajduje się wiele rzeczy,których nie ma w filmach.Jakie?Sami się dowiedzcie!Polecam wam także książkę pt.,,Wład Palownik.Prawdziwa historia Drakuli"autorstwa C.C.Humphreys'a.Jest to książka o prawdziwej osobie,która żyła naprawdę.Pewnie myślicie,że skoro jest to książka historyczna,to będzie nudna?Otóż mylicie się!To jedna z najciekawszych książek,które czytałam,nie zraźcie się,że to powieść historyczna.A teraz coś dla fanów fantastyki,mam dwie serie,które na pewno was zaciekawią:,,Kroniki Imaginarium Geographica"Jamesa Owena oraz ,,Artemis Fowl" Eoina Colfera.Są to świetne książki,które się czyta z zapartym tchem,są wręcz mistrzowsko napisane,zwłaszcza ,,Artemis''.Zresztą polecam wam także inne książki Colfera,no,może obrócz,,Benny i Omar" oraz,,Benny i Babe".Mnie osobiście te książki sie nie spodobały.Inne książki,które bym wam poleciła,to:Trylogia,,Atramentowy Świat" Corneli Funkie, seria ,,Zwiadowcy'' oraz trylogia,,Drużyna",oba dzieła są Johna Flangana.Oczywiście bym wymieniła wam więcej książek,wartych przeczytania,ale zostawmy je nan astępne tego typu notki.
Jeżeli chodzi o filmy,to serdecznie polecam,,Władcę Pierścieni" oraz ,,Hobbita''.Są to świetne filmy,które powinniście obejrzeć.Świetne efekty specjalne,aktorzy świetnie grający swoją rolę, jednym słowem-cudeńko.Oczywiście Harry'ego Pottera też polecam wam obejrzeć.A jeżeli jesteśmy już w świecie filmów i całej reszty,polecam obejrzenie ,,Top Gear".Oczywiście,angielskie.Można obejrzeć na BBC Knowledge.
Przejdźmy do anime.Coś dla osób,które są załamane i muszą się dużo pośmiać,polecam ,,Hetalia''.Do obejrzenia zachęcam też ,,Pandora Hearts",oczywiśnie ,,Naruto'' , ,,Bleach'' i anime ,,Rainbow''.Niech nie zmyli was tytuł.To nie jest anime o szczęściu jako takim.Przeczytajcie sobie opisy,bo ja wam ich przytaczać nie będę.Myślę ,że się wam spodoba.A jeszcze z innych,polecam,,Fullmetal Alchemist".Pierwsza seria ma właśnie taki tytuł i od pewnego momentu nie jest zgodna z mangą.Jest jeszcze,,Fullmetal Alchemist:Brotherhood'',który już jest zgodny z mangą.
A teraz anime pełnomertażowe,osobiście musicie obejrzeć produkcje Mizaaki'ego-san.Jak na razie oejrzałam tylko ,,Spirited Away'',ale mam zamiar obejrzeć jeszcze inne jego filmy.Z innych proponuję wam obejrzeć filmy z ,,Fullmetal Alchemist''.Przy jednym z nich się popłakałam przy końcu.Nie pamiętam już nazwy,ale film trwał trzy godziny.Po prostu go pokochałam.
Manga.Wszystkie,a przynajmniej większość anime,które opisałam wcześniej są na podstawie mangi.Lae mam jeszcze kilka do polecenia,które jeszcze się nie doczekały adaptacji,lub ich nie oglądałam,czyli,,Ao no Exorcist'', ,,Nurarihion no Mago'' , ,,Shinigami Lover's"(to takie małe,12-rozdziałowe love-story,przepiękna opowieść), ,,The Breaker" i ,,1/2 Prince''.Mam nadzieję,że jeżeli się zdecydujecie któreś przeczytać,to się wam spodoba^^.
Myślę,że na tym zakończę dzisiejszą rozprawę.A więc werdykt:Myślę,że każdy znajdzie coś dla siebie z proponowanych przeze mnie książek,filmów czy anime lub mangi.Pozdrawiam was serdecznie!
Darka3363

Shaman King cz.4-Ten ból jest gorszy od ran cielesnych...To już jest koniec.

Moja waszą witać!
Hao:Nadchodzi kolejna część one-shota.
Kyuu:Mamy nadzieję,że się wam spodoba.
Sasuke:Dziękujemy tym,którzy wytrwali z nami do końca.
I błagam was o wybaczenie,że się nie pojawiało tak długo T.T Gomenasai...
Ichigo:Nieważne.I przestań lamentować, Darka.A teraz,zapraszamy do czytania.
*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*
Yoh już kleiły się oczy.Najwidoczniej już jest zmęczony.
-Jak chcesz,to możemy jutro dokończyć,skoro już prawie zasypiasz.
-Nie,skoro już nas na wspominanie wzięło,to skończmy to dzisiaj.
-Jak tam chcesz...
I znowu się przenieśli do wspomnień...
------------------------------------------
Szli już od jakiegoś czasu.Hoshi latała nad drzewami na nieboskłonie,szukając ewentualnych wrogów.Sierra i Artemis trzymali się blisko Asakurów.Wszyscy wyczuwali napięcie w atmosferze.Jakby za chwilę coś się miało stać.I faktycznie,już godzinę później zaatakowała fala biomechanoidów.Yoh i Hao trzymali swoje sztylety,Artemis,Sierra i Hoshi już stali wokół bliźniaków,chcąc ich chronić za wszelką cenę.Mimo,że Yoh nie mógł mówić,to zdołał przywołać swoją katanę.Hao trochę się zdziwił,ale chwilę później przypomniał mu się list od Yoh.O ile dobrze pamiętał,miał wypowiedzieć dwa słowa...
-Ho,Tsuchi.
I wtedy także jego sztylety zamieniły się w katanę.Była ona czerwono-biała,z białym ostrzem.Hao poczuł,jak furyoku z niego ucieka,toteż zaczął szybko atakować.Zdziwiła go dokładność ataków.Po zastanowieniu doszedł do wniosku,że miecz w jakiś sposób czytał jego myśli,gdzie chce zaatakować i jeśli wierzył,że mu się uda,to się uda na pewno.Zauważył skupienie Yoh.Wyglądał,jakby się połączył ze swoją bronią,jakby się stali jednością.Będzie musiał o to spytać brata.Ale teraz ważniejsza jest obrona i atak.Hao miał za sobą długie lata szermierki,więc szybko się uwinął z przeciwnikami,młodszy szaman zresztą też się uporał ze swoją częścią.Obaj byli powierzchownie ranni.Po odejściu z pola bitwy,Yoh wyciągnął gaziki i wodę utlenioną.Przemył swoje rany,dał nowy gazik Hao i pokroplił wodą,aby on też mógł przetrzeć swoje.Szybko się uwinęli i ruszyli w dalszą drogę,ale już po pół godzinie natrafili na kolejne roboty.Te były trudniejsze do pokonania,ale udało im się je zwyciężyć.Potem zrobili sobie przerwę,a Yoh znów zaczął pisać na dłoni Hao:
~Być może nie jestem asem w szamaństwie,ale nadrabiam swoją wiedzą,która jest dostępna tylko kilku osobom,czy to szamani,czy też ludzie.Co nie oznacza,że nie mam własnych teorii czy opinii na różne tematy.Tak się okazuje,że w posiadłości w Izumo jest pewna dobrze schowana biblioteka.Tam jest spisana spora część tego,co może się faktycznie przydać w życiu,choć nie wszystko.Dużo podróżowałem,żeby znaleźć inne takie biblioteki.Mnóstwo czasu poświęciłem na czytanie.To stąd pochodzi to,co wiem.
Hao uświadomił sobie jedną rzecz:mianowicie,że Yoh nie jest ignorantem w sprawach nauki.On wie już wystarczająco,posiada taką wiedzę,za którą ludzie by się pozabijali.Hao ma przeczucie,że jest pierwszą osobą,której Yoh powiedział i przekazał w pewnym sensie część zaginionej wiedzy.Cieszył się,że brat mu zaufał i powiedział o wszystkim.
~Gdyby wszyscy mieli taką wiedzę,jaką ja mam,ludzi i szamanów czekałaby zagłada.Masz właśnie przykład świata,gdzie ludzie za dużo się dowiedzieli w nieodpowiednim czasie.W naszym świecie,mam nadzieję,że się tak nie stanie.Jak narazie,że tak to ujmę,strażnicy,dobrze wypełniają swoją rolę.Naszym zadaniem jest powolne przekazywanie światu kolejnych informacji.Ale tylko we właściwym czasie,a skąd to wiemy,nie potrafię wytłumaczyć.Po prostu mamy pewne przeczucie.To dlatego nie wykorzystuję swoich zasobów wiedzy,żeby nasz świat nie stał się taki jak ten:pusty,zniszczony i nieżywy.Ten świat już dawno umarł.Mimo,że natura nadal trwa,to ten świat nie żyje.
-I pomyśleć,że chciałem zniszczyć ludzi,a tylko doprowadziłbym do śmierci naszego świata...
~Nie martw się,w końcu o niczym nie wiedziałeś.Ale czas już ruszać,chodźmy.
Hao nie zadawał żadnych pytań,szybko przyswoił to,co powiedział jego bliźniak.
Po czterech godzinach spotkali już po raz kolejny roboty.Było ciężko je pokonać,ale im się udało po raz kolejny to zrobić.Mieli coraz więcej ran,także tych trochę bardziej poważnych.Hao miał długą ranę wzdłuż klatki piersiowej,a Yoh z kolei rana przechodziła wzdłuż pleców.Znowu skorzystali z podręcznej apteczki wyciągnętą z kieszeni Yoh.Zostało im do przejścia jeszcze 75 kilometrów.Sporo,ale jeżeli nie chcą być siłą stąd wyrzucani,to muszą szybko pokonać ten dystans.Kiedy opatrzyli rany i napili się wody,wyruszyli dalej.Po kolejnej godzinie znów spotkali biomechanoidy.Było ich dziesięć,dużo mniej niż wcześniej,bo przychodzili nawet po pięćdziesięciu,ale to były płotki.Nawet te trzy,które przebiły krtań Yoh.Ale te,które przed nimi stoją...to już zupełnie inna liga.Widać to było po kolorze ich oczu,w porównaniu do zieleni zwykłych one były czerwone.Yoh zorientował się,że w Księdze znalazł wzmiankę o tym.Roboty o zielonych oczach-niezbyt mądre,czerwone-inteligentniejsze,ale wciąż niezbyt rozważne,fioletowe-inteligentne,ale nie przystosowane do walki,przynajmniej tej wręcz,walczą zwykle bronią dalekiego zasięgu.No i jeszcze są o czarnych oczach.Te są najgorsze.Inteligente,rozważne,a dotego piekielnie sprawne i obeznane w walce każdego rodzaju.Bracia mają szczęście,że spotkali te robty,,trzeciej klasy''(liczenie od dołu:zielone-czwarta klasa,czerwone-trzecia,fioletowe-druga,czarne-pierwsza klasa biomechanoidów).Ale wracajmy do opowieści.Tym razem nie poszło bliźniakom tak łatwo,jak wcześniej.Czerwonoocy omal nie przebili ramienia Hao i prawie połamali żebra Yoh.No właśnie:prawie.Nie jest w końcu łatwo pokonać kogokolwiek z rodziny Asakura.Ale i tak ledwo zwyciężyli.A to nie koniec,bo nagle obok głowy Hao przeleciał nabój z pistoletu.
-No nie...czy i tutaj X-Laws będą mnie prześladować?
Spojrzenie Yoh mówiło samo za siebie:,,Już wolałbyś,żeby to byli Wyrzutki''.Hao pomyślał o tym w tej samej chwili.W końcu,nie było tutaj nikogo z fanatycznej grupy,która próbuje zabić Hao na miliard różnych sposobów.Przy okazji by zlikwidowali jego popleczników,Yoh i jego przyjaciół,a już najlepiej wszystkich,którzy nie są po ich stronie.Czyli tak na oko połowa świata.Ale to nie ważne.Yoh wyjął swoją snajperkę,przyklęknął i zaczął mierzyć.Strzelił i trafił w jednego mechanoida.Chwilę później zauważył trzech następnych.Powtóżył to,co zrobił z pierwszym.Niewiele brakowało,a by chybił.Został jeszcze jeden,ale wtedy Yoh nie skupiał swojej uwagi na nim,bo strzelał do pozostałych.Fioletowooki strzelił i trafił w ramię Hao(co ja ich ostatnio okaleczam,w głowie się to nie mieści...=.=).Na szczęście kula nie trafiła w kość,tylko przebiła ramię na wylot.To odbierze,nie będzie trzeba jej wyjmować.To by tylko potęgowało ból,jaki teraz odczuwa Hao.Nie krzyczał,tylko trzymał za krwawiące ramię.Wiedział,że nie może rozpraszać Yoh,bo inaczej nie trafi i będą mieli spore kłopoty.Ale nie musiał się o to martwić,bo kiedy pocisk postrzelił długowłosego,Yoh szybko namierzył i zdjął fioletowego.To był,na szczęście,ostatni.Młody szaman szybko podbiegł do brata.Rana krwawi,ale niezbyt obficie.Yoh wyjął ze swojej niezawodnej kieszeni(uwielbiam jego magiczną kieszeń^^)tabletki,morfinę,bandaże i gazę.Wtarł morfinę w ramię,z obu stron przycisnął gaziki i owinął wszystko bandażem.Hao stał spokojnie,ale krzywił się na twarzy z bólu.Yoh podał mu tabletki przeciwbólowe.Na szczęście nie musieli martwić się zakażeniem.Później wzięli trochę owoców z pobliskiego drzewa,wyjęli wodę i zaczęli jeść posiłek.Yoh wziął rękę Hao i zaczął pisać mu na dłoni:
~Mam przeczucie,że spotkamy na swojej drodze jeszcze mechanoidy o czarnych oczach.Skoro ledwo zaczęliśmy sobie radzić z czerwonymi i fioletowymi,to jak będzie z czarnymi?Zaczynam się bać,a co jeśli nie dojdziemy?
-Hej,i gdzie się podziało twoje optymistyczne myślenie?Nie martw się,na pewno razem sobie poradzimy.-uśmiechnął się do brata.
Yoh odwzajemnił uśmiech,ale nadal nie był przekonany.Hao zresztą też,chociaż  starał się znaleść jakieś pozytywne strony,żeby pocieszyć bliźniaka i...dać sobie choć trochę nadziei,że uda im się wydostać z tego świata.Mimo,że do tego celu prowadzi już tylko 20 kilometrów.Ale myśli,że Yoh ma rację.Spotkają jeszcze biomechanoidy.I pokonanie ich będzie większym wyzwaniem niż pokonanie wszystkich X-Laws'ów na raz jednym hitem.Tyle że oni muszą iść.To jest już ustalone,nie mogą się zatrzymywać,bo inaczej wszystko dla nich zniknie,przepadną,a świat zostanie pozbawiony sensu.Nie mogą się zatrzymać w miejscu.To jest już ich przeznaczenie,zawsze będą iść do przodu.Już na  zawsze.
------------------------------
Narrator 1.-osobowy,Hao
Po opatrzeniu ran i posiłku ruszyliśmy w dalszą drogę.Trzymam się już resztek nadziei,która mi jeszcze została.Ale nic nie poradzę na to,że nadal się boję tego,co przyniesie jutro.A czuję,że nie będzie to najpiękniejsza bliska przyszłość.Boję się,ale tego nie okazuję,chowam to,żeby chociaż Yoh nie musiał się martwić.Ma tyle innych spraw na głowie,że nie mógłbym mu dać kolejny pretekst do bania się.Już wystarczą te zmartwienia,jakie teraz ma,nie potrzebne są jeszcze moje.Lecz nie zmienia to faktu,że się boję,ale będę szedł z podniesioną głową.Dla mojego brata,nie zachwiam się.Nie upadnę.Nie poddam się lękowi,który się unosi wokół mnie.
Szliśmy już od godziny.Jak na razie roboty się nie pojawiły.Na wszelki wypadek żaden z nas nie zdezaktywował katan,musimy być przygotowani na atak,mimo,że ta forma zabiera dość sporo furyoku,ale trochę mniej niż moja wielka kontrola ducha,więc nie ma problemu.Okazało się,że nie musieliśmy długo czekać na kolejną potyczkę.Po zaledwie półtorej godziny marszu po raz kolejny spotkaliśmy mechanoidy.Tym razem o czarnych oczach,tak jak się obawialiśmy.Nie wiem,czy damy radę z naszymi ranami,a przynajmniej ja,w końcu nie tak dawno temu zostałem postrzelony.Ale ja nie o tym.Więc(nie zaczyna się zdania on,,więc''.Hao:Oj daj sobie spokój!>.<)musieliśmy stanąć w szranki przeciwko wrogowi.Było ich zaledwie dwóch,ale nie można ich lekceważyć,zwłaszcza,że nie mam tu Ducha Ognia.Każdy z nas wziął po jednym przeciwniku,ale im chyba ani śni walczyć jeden vs. jeden.Zaatakował pierwszy,szarżując prosto na mnie.Skrzyżowaliśmy katany,Yoh obserwował poczynania drugiego i przewidywał,gdzie się pojawi,jak widał dobrze mu to szło,ponieważ słyszałem odgłosy walki.Działo się to szybko,ale dało się słyszeć dziwne dźwięki od drugiego czarnego.Ten,który stał na przeciwko mnie,nic nie mówił ani nie wydawał jakichkolwiek dźwięków.Nagle  poczułem za sobą lekkie uczucie,akurat wtedy,gdy odepchnąłem przeciwnika na drzewo.I zobaczyłem coś,czego nigdy nie zapomnę.Przed moimi oczami widniał obraz Yoh,który został przeszyty kataną drugiego czarnego.Rana była śmiertelna.I bolesna,gdyż przechodziła przez środek brzucha.Drugi robot wyjął katanę z jego ciała,a Yoh osunął się bezwładnie na ziemię.Patrzyłem na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.Przypomniała mi się śmierć matki.Wtedy wpadłem w furię.Wziąłem oręże Yoh i zacząłem atakować.Moje ruchy były chaotyczne,normalny człowiek by przewidział moje ruchy,ale nie roboty,były zupełnie zdezorientowane.Po chwili odciąłem im głowy.Szybko podszedłem do Yoh i wziąłem go na ręce.
-Yoh...
Wtem usłyszałem mocno zachrypnięty głos:
-Hao...*kaszel*...słuchaj,nie...nie możesz się...znowu...poddać nienawiści...inaczej upa...*kaszel*upadniesz i już...nie wstaniesz...proszę...cię...*kaszel,wypluł trochę krwi*
-Yoh,nic nie mów,twoja rana...
-Oboje wiemy,że...tego nie...przeżyję.Przekaż innym,że...to nie ty mnie...trzymaj.Będą wtedy pewni...że jesteś...niewinny...nie chcę...żeby cię...osądzali za coś...czego nie zrobiłeś...
Uśmiechnął się do mnie lekko.Widać już zaczyna mu brakować sił.Mocno go do siebie przytuliłem,a on odwzajemnił uścisk.Umierał na moich rękach.Łzy wpłynęły mi do oczu.Czuję się,jakby to była powtórka sprzed tysiąca lat.Chyba nie zasługuję na nikogo,kto by mi dał szczęście,bo każdy zostaje brutalnie zabity.
-Nie...nie zostawiaj mnie...Yoh...
-Nie zos...*kaszel*zostawię cię.W końcu jesteśmy*kaszel*dwiema...częściami...tej samej...duszy.Tam,gdzie...jest jeden...będzie...też...drugi...
Zamknął oczy.I już ich nie otworzył.
-Yoh...
Jego ciało nagle zaczęło się błyszczeć.Zaczęło powoli znikać.Nie!Nawet jego ciało mi chcecie zabrać?Przecież jakbym musiał,to bym go doniósł nawet do Yomi.Przycisnąłem go jeszcze mocniej w niemym proteście,ale siły wyższe nic sobie z tego nie robiły,chyba śmieją mi się prosto w twarz.Kiedy zniknęło całe ciało,przypomniałem sobie o jednak rzeczy.Zapomniałem oddać bratu jego słuchawek i naszyjnika,które znalazłem po drodze na wyspę.Nie zdążyłem mu ich oddać.Słuchawki założyłem na szyję,a naszyjnik przewiązałem sobie wokół nadgarstka.Wstałem i wziąłem katanę Yoh.Wyczuwam kolejne mechanoidy.Było ich całe mnóstwo,ale to były te zielone.Nie będę kazał im się szukać,sam do nich pójdę.Kiedy do nich doszedłem,rozpocząłem atak.Muszę zakończyć go szybko,bo ubywa mi mnóstwo furyoku.Jedna katana zabiera mniej niż wielka kontrola ducha,ale dwie to już inna historia.Podczas potyczki otrzymałem wiele ran ciętych,ale mnie to nie obchodzi.Ból cielesny jest niczym w porównaniu z bólem straty ważnej dla mnie osoby,mimo,że stała się dla mnie ważna od niedawna.To nic.I tak kocham mojego brata,mimo,że znamy się tak,,naprawdę''od niedawna.To on dawał mi nadzieję,troskę...moi uczniowie też,ale nie takie bezwarunkowe,bo przecież im obiecałem moc i Królestwo Szamanów,bez ludzi.A przecież Yoh i ten świat szybko odwiedli mnie od tej idei.
Nawet się nie zorientowałem,a pokonałem wszystkie roboty.Katany powróciły do dawnej formy,a ja upadłem na kolana.Zaczął padać deszcz.Nie obchodzi mnie to.Nie ważne ,że będę chory.Jego już nie ma.I nie potrafię się z tym pogodzić.Po prosu nie mogę.Ale musiałem iść dalej.Yoh chciał,żebym żył i przekazał wiadomość jego kolegom.Nie wiem,czy mnie choćby wysłuchają.Ale mnie to nie obchodzi.W końcu wypełniam jedną z ostatniej woli mojego zmarłego brata.Przeżyją to,że to ja mam im dostarczyć wiadomość.I wyjaśnić okoliczności śmierci.Ale nie będę się teraz tym martwić.Po co?To jest zupełnie bez sensu.Wstałem i podszedłem do pierwszego lepszego drzewa.Oparłem się o nie i osunąłem się na ziemię.Nawet nie zauważyłem,a zasnąłem.
Obudziły mnie promienie słońca.Czułem na sobie ich ciepło.I zauważyłem dziwną rzecz,a mianowicie naprzeciwko mnie stały shikigami Yoh.Kruk trzymał kopertę,którą mi podał.Była zaadresowana do mnie.
Hao,
Jeżeli czytasz ten list,oznacza to,że nie żyję.Proszę,
Zajmij się moimi shikigami,ale nie używaj ich do złych celów,
Wtedy nie będą się Ciebie nawet słuchać.Wpoiłem im pojęcie
Dobra i zła.Wieże,że podejmiesz właściwe wybory,
Kiedy już wrócisz do naszego świata.
Nie martw się moją śmiercią.Zawsze będę przy Tobie,
Cokolwiek by się działo.W końcu jesteśmy
Dwiema częściami jednej całości.
Żegnaj i nie zapomnij o mnie.
Yoh

Cały Yoh.Musi wszystko wytłumaczyć i mieć ostatnie słowo.Uśmiechnąłem się do shikigami.Nie będę ich zmuszał do robienia złych rzeczy.Już nie chcę popełniać tych błędów,zabijać,nieść cierpienie innym.Muszę to wszystko odpokutować.Postanowiłem,że w tym celu zostanę Królem Szamanów,ale po to,by pomóc ludziom i słabym szamanom,a nie po to,by ich zlikwidować.Wstałem i wróciłem po rzeczy,które zostały w miejscu,gdzie umarł Yoh.Nie chciałem tam wracać,ale musiałem wziąć potrzebne mi rzeczy.Zabrałem poręczną pościel,którą zawsze miałprzy sobie brat i kilka kanapek,które dostałem na wypadek kolejnego rozdzielenia.To wszystko.Ruszyłem w dalszą drogę.
--------------------------------
Narrator 1.-osobowy,Anna
Znowu to samo.Znowu obudziłam się w środku nocy,bez żadnego powodu.A może budzę się,bo czułam,że coś się dzieje z Yoh?Nie wiem.I nie wiem,czy chcę się dowiedzieć.Nie ma już go od sześciu dni.Martwię się,zwłaszcza,że kiedy się obudziłam,poczułam dziwny ból w sercu.Wstałam i poszłam do kuchni,zaparzyć sobie herbatę.Zdziwiłam się,kiedy zobaczyłam w niej wszystkich przyjaciół,oczywiście tego nie okazałam.
-Co wy u robicie?-spytałam lodowatym tonem.
-Chcemy sobie zaparzyć herbatę.Wiemy,że też to poczułaś.Ból w sercu.Wszyscy go poczuli.Nawet krótkomajtek.-powiedział Horo,wykazując,że jednak potrafi pomyśleć,zanim coś palnie.
-Nie odzywaj się,śnieżynko,nie czas na kłótnię.W tej chwili jest to zbędne.Przejdźmy lepiej do jadalni.
-Dobry pomysł.Ryu,przyniesiesz herbatę.
-Tak jest,pani Anno.
Przenieśliśmy się do wyżej wymienionego pomieszczenia.Siedzieliśmy cicho,aż Ryu przyniósł na tacy mnóstwo kubków z herbatą.Wtedy zaczęła się rozmowa.
-Anno,wiemy,że martwisz się o Yoh,tak jak my wszyscy...-zaczął mówić Manta.
-Oprócz mnie.
-Tak,wiemy Ren,masz serce z kamienia-odpowiedział ironicznie Ryu-Ale my nie o tym.Dzieje się coś dziwnego,nie ma mistrza Yoh,Hao gdzieś się ulotnił,X-Laws są jakoś dziwnie cicho,a przecież powinniśmy co jakieś dwa dni usłyszeć plotkę o kolejnym zamachu na Hao.
-Jesteśmy też pewni,że to oni stoją za sprawą ich zniknięcia,nawet jeśli nie okazują tego otwarcie.-powiedziała Jun.
-A wiecie co?Mam pewien pomysł...Naślijmy na nich Hitlera i Stalina.No i Mussoliniego.-rzucił swoje trzy grosze Horo.
-Jest pewien problem,śnieżynko,a mianowicie taki,że oni od dawna NIE ŻYJĄ!
-Ale pomysł był dobry.
-Tak jak twoje istnienie.
-Chcesz się bić krótkomajtku?!
-Dawaj,śnieżynko!
Straciłam już cierpliwość do tej głośnej dwójki.Trzeba ich uciszyć...
-CISZA!Mamy spokojnie rozmawiać,a nie się kłócić,poruszamy ważne sprawy,do cholery!
Wszyscy natychmiast umilkli.No.I to mi się podoba.Błoga cisza...
-Skoro już musicie na kogoś wrzeszczeć to idźcie do Wyrzutków.Na pewno będą zadowoleni.Zwłaszcza Marco.
Chcąc nie chcąc wszyscy sięze mną zgodzili.To był także taki nieumowny znak na wyruszenie.Poszliśmy się przebrać,przecież nie będziemy iść do nich w kimonach,prawda?Poszliśmy.Ale jeszcze nie do X-Laws.Trzeba zorganizować wsparcie...
-Czyś ty oszalała?!Mamy ICH prosić o pomoc?!-oburzył się Horo.
-Tak.Nic mnie nie obchodzą twoje protesty.Też chcą wiedzieć,co zrobili z Hao.To tylko chwilowy sojusz,który ma nas łatwiej i szybciej doprowadzić do celu.I masz nie dyskutować ze mną,tylko iść,bo inaczej...
To mu wystarczyło,nie trzeba już nic dodawać,widać to było w jego wzroku.Zrozumiał niewypowiedzianą groźbę.Już więcej nie marudził.Ale to już nie ważne.Doszliśmy do obozu,gdzie mieszkali uczniowie Hao.Było tu cicho.Jak dla mnie,za cicho,ale może mis się wydawać,w końcu mieszkam z bandą wiecznie wrzeszczących osób,z których najspokojniejsi byli Manta i Yoh...Nie!Nie teraz,trzeba wyciągnąć informacje od X-Laws'ów!
Nie zostało mi nic innego,jak tylko to:
-Jeżeli nie wstaniecie w ciągu pięciu minut,osobiście was poćwiartuję,ale najpierw wbiję na pal(wciągnęłam się w czytanie Włada Palownika^^).
Po dosłownie minucie wszyscy byli na miejscu.No cóż,chyba wiedzą,co mogę zrobić,jeżeli ktoś będzie nieposłuszny,to dobrze.Odezwałam się do pozostałych:
-Też moglibyście tak szybko się zjawiać.
-Pani Anno,proszę,niech pani nie marzy...
-Fakt.Nieważne.-odpowiedziałam Ryu.
-Po*ziewnięcie*co tu przyszliście?W nocy się śpi...-spytał się Zang-Ching(tak to się pisze?Chyba tak...).
-Albo napada się na bazę X-Laws.-powiedział Manta.
Uczniowie Hao natychmiast się ożywili i obudzili.Teraz są już ciekawi,co chcemy zrobić.Jednak mamy szczęście,że nie byli dobudzeni wcześniej,bo mogliby nas zaatakować.
-Co chcecie im zrobić?
-Wjazd na chatę,zabrać Marco,bolesne przesłuchanie,ewentualnie tortury.-streścił nasz cel Horo.
-Wyjątkowo się zgodzę z śnieżynką...dobra,chcemy was prosić o pomoc.
-WY i nasza pomoc?Chyba sobie śnicie!-wykrzyknęła Marion,ale szybko została uciszona,kiedy zobaczyła mój wzrok.
-Tak,my i wasza pomoc.Chcemy być pewni,że Wyrzutki wszystko nam wyśpiewają,a konkretnie Marco.Niech tylko odmówią współpracy...Nie martwcie się,to tylko tymczasowy sojusz.Jak będzie po wszystkim to współpraca się skończy,ale nikt nie może zaatakować któregokolwiek z grup przez następne 24 godziny.Zgadzacie się,czy nie?
Gruoa Hao poszła się naradzić.Nie zajęło im to długo,ale rozmowy były dość...intensywne(Ja:Nie odbyło się bez wrzasku Hanagumi.(Hao:Dlaczego mnie to nie dziwi...Ja:Hao,poszedł sobie,to nie twoja kolej!Hao:Okey...-.-).Po pięciu minutach podali nam twierdzącą odpowiedź.No cóż,nic dziwnego,w końcu chcą się dowiedzieć,co się dzieje z ich mistrzem...Wyruszyliśmy do bazy X-Laws,która była w lesie.Ciekawe,czemu się ulokowali akurat tam(Też się zastanawiam,a podobno to piszę...)?
--------------------------
Narrator 1.-osobowy,Marco
-Aaaa...apsik!
-Na zdrowie.-ktoś mi odpowiedział.
-Dzięki...aaaaa!Co tu robisz?!-wykrzyknąłem.W końcu nie na co dzień ktoś w środku nocy przychodzi do mojego pokoju bez mojej wiedzy.
-To tylko ja,Jonh.
-Co ty tu robisz i czego chcesz?-spytałem ponownie.
-Mam podejrzenia,że pobratymcy Hao i  przyjaciele Yoh zawarli sojusz.
Zacząłem się śmiać.
-Ha!Czy ty słyszysz,o czym ty mówisz?Oni i sojusz?Dobre sobie!Przecież się NIENAWIDZĄ!
-Chyba masz rację...pójdę już do siebie...Dobranoc.-powiedział John,kierując się w stronę wyjścia.
-Dobranoc.
Ponownie wróciłem do łóżka i poszedłem spać.Te grupy i sojusz,śmieszne!A może...Nie,na pewno nie,duma by im nie pozwoliła się sprzymierzyć.
------------------------------
Narrator 3.-osobowy,jesteśmy u Hao.
Szedł już od około jednego dnia z kawałkiem.Obok niego spacerowała Sierra,nad nimi leciała Hoshi.Artemis pełzał niedaleko za nimi,ukrywając wszelkie ślady. Cieszył się,że nie musiał iść sam,inaczej pewnie by zwariował.Poza tym miał coś,co przypomina mu brata.Zatrzymał się na chwilę pod drzewem,żeby odpocząć,ale wtedy przyleciała Hoshi,informując ognistego szamana o niebezpieczeństwie.Były to oczywiście mechanoidy,ale teraz było ich sto.Wcześniej było ich dwudziestu,góra trzydziestu.Ale teraz chcą wyeliminować intruza,który zakłócił ich porządek.Były to wszystkie klasy robtów:zielone,czerwone,fioletowe i czarne.Hao się załamał,zostało mu bowiem tylko pięć kilometrów(też bym się załamała,ale bym najpierw wyraziła swoją wściekłość na osobie,która byłaby pod ręką).Musiał po raz kolejny wyciągnąć sztylety,tym razem cztery i zmienił je w dwie katany,ale...
-Co jest,do cholery...
Powiedział tak,ponieważ katany połączyły sięw niezwykły sposób.Ogień połączył się z wodą,a ziemia z powietrzem.Ognisto-wodna katana miała pomarańczową ostrze,a materiał owijający rękojeść był niebiesko-czerwony.Z kolei druga katana miała złote ostrze,a materiał był błękitno-brązowy.W ten sposób powstały Katany Przeciwieństwa.Dwie te katany były wyjątkowe,gdyż nie każdy użytkownik potrafił w taki sposób(cierpię na brak synonimów...) złączyć sztylety.Hao o tym jednak nie wiedział.Nie wiedział też,że Yoh potrafił złączyć bronie w ten sposób.Ale to jest teraz nieważne.Długowłosy szaman,pomimo swojego ogromnego zdziwienia,rozpoczął atak,mimo że wiedział,że przegra.Ale nie chciał sprzedać swojej skóry tanio.Po pięciu minutach miał wiele ran ciętych i ran postrzałowych.Jednak nie czuł bólu.Nie czuł niczego,teraz dla niego istniała tylko walka,wpadł w szał,niczym berserkerowie na wojnie.Ciął,ciachał,przebijał,odcinał.Noc tylko walczył,nie zważając na rany i krew,która coraz bardziej obficie płynęła z jego ciała.Oprzytomniał dopiero wtedy,gdy został rzucony na drzewo.Zauważył,że liczebność jego przeciwników spadła do liczby dwudziestu pięciu biomechanoidów.I wtedy już zrozumiał,że to już koniec,że nie da rady się już obronić,że umrze...
,,Przynajmniej do ciebie dołączę,bracie...''-pomyślał.
Już czarny mechanoid do niego podszedł,już zaczął unosić swoją broń,która była złotym trójzębem,już miał przebijać pierś Hao...Kiedy nagle coś go zatrzymało.Hao zauważył tylko strzałę,która przebiła na wylot robota.Musiał mieć bardzo delikatne obwody...Ognisty szaman zobaczył,że niedaleko stoi jakaś postać w białym płaszczu z zarzuconym na głowę kapturem,która nie zakrywała jedynie ust i małego brązowego warkoczyka,zakończonego srebrnym pierścieniem.Po sylwetce rozpoznał,że osoba ta jest płci męskiej.Zauważył także pomarańczowy naszyjnik z żółtych kamieni,prawdopodobnie bursztynu.Postać ta trzymała w ręku łuk,a na plecach miała zawieszony kołczan z strzałami.Obok niego stała kolejna osoba,Hao rozpoznał,że to musi być kobieta,i to bardzo wysoka.W dłoni trzymała czarny bat.Była ubrana w podobny płaszcz,co jej towarzysz,ale był on ciemno-zielony.Na głowie także miała zarzucony kaptur,a spod niego wypływały rozpuszczone długie blond włosy.Na szyi miała długi srebrny naszyjnik z ptakiem,który trzymał w dziobie strzałę,a sam ptak był w okręgu.Oboje szybko pozbyli się pozostałych robotów,a następnie podeszli do Hao,który stał pod drzewem,lekko się chwiejąc.Mężczyzna szybko do niego podbiegł,przy okazji przez przypadek strącając kaptur,ale Hao już tego nie zauważył,ze względu na to,że zemdlał z wycieńczenia i przez ból,który nagle poczuł na całym ciele.Zdążył zobaczyć tylko niesamowicie czarne oczy...
-----------------------------
Hao zaczął się powoli budzić.Zaczął poruszać powiekami,ale sprawiało mu to mały ból,spowodowany nadmierną ilością światła.Chciał otworzyć oczy,ale światło zbytnio go raziło.Nagle,jak na zawołanie,światło to zgasło.Wtedy dopiero mógł otworzyć oczy.I kiedy ujrzał postać przed nim stojącą,był już pewien,że umarł.Widział przed sobą bowiem Yoh.Tylko,że pewne szczegóły w jego wyglądzie trochę odbiegały od normy...
-Yoh...?Od kiedy ty masz warkoczyk?
Jego brat cicho się zaśmiał.
-Spodziewałem się wszystkiego,ale nie takiego pytania.I uprzedzam kolejne:nie,nie umarłeś.
-Ale jakim cudem,w końcu straciłem mnóstwo krwi...Chwila-Hao zorientował się,że coś jest nie tak-ty mówisz normalnie!
-Wszystkie twoje rany opatrzyła Lucy,znajdujemy się właśnie w jej domu.
-A może od początku...?
-Zgoda,a więc to się zaczęło od mojego wylądowania w tym domu...
-------------------------------
Przeszłość,narrator 1.-osobowy,Yoh.
Obudziłem się.Czyżbym był już w Królu Duchów?W końcu nie czułem żadnego bólu.Poczułem za to coś innego,a mianowicie to,że coś mi opada po lewej stronie twarzy.Kiedy spojrzałem,zobaczyłem mały warkoczyk zakończony metalowym pierścieniem.Później zorientowałem się,że leżę w łóżku,nawiasem mówiąc bardzo wygodnym.Obok niego stała mała szafka nocna,a koło drzwi stało krzesło z ubraniami.Były tam nowe spodnie,bardzo podobne do tych,które noszę na co dzień i biały płaszcz z kapturem.Na przeciwko łóżka było dość duże okno z szerokim parapetem.Tam właśnie zauważyłem siedzącą postać,która patrzyła się prosto na mnie.Miała na sobie długą białą sukienkę i srebrny łańcuszek z ptakiem.Długie blond włosy spływały jej kaskadą na plecy,a jej oczy miały odcień brązowy z domieszką orzechowego i czarnego.W oczy jednak najbardziej się rzucały uszy,ktre wyglądały,jakby posiadał je elf.W jednym uchu widoczny był kolczyk o kształcie krzyża,a w drugi kolczyk z wizerunkiem słońca i księżyca.
-Nie martw się,możesz mówić,twoje rany zostały uleczone.
-Naprawdę?Ojej!Faktycznie,ale...Kim jesteś?Ja mam na imię Yoh,człowiek,a ty?
Tajemnicza postać uśmiechnęło się lekko.
-Widzę,że znasz się na kulturze.Jestem Lucy,półelf.Jeżeli chcesz wiedzieć,to spałeś przez czternaście godzin,jest już ranek.Mieszkam tu od stu lat,ale jeszcze nigdy w tym czasie nie spotkałam człowieka.
-To ze względu na to,że nie jestem z tego świata,z tego wymiaru.Dostałem się tutaj z bratem,przez przypadek,bo akimś cudem pewna dziewczyna znalazła bramę do tego świata,a także rytuał do jej otwarcia.
-Wiesz o innych wymiarach,czy inni ludzie o nich wiedzą?-spytała się mnie.Wyłapałem lekką nutkę zaniepokojenia.
-Spokojnie,dopiero o tym spekulują,a ja jestem jednym ze strażników.Pilnuję całej wiedzy,o jakiej się dowiedziałem.Przestrzegam dokładnie wszystkich zaleceń i reguł,bo wiem,co się może stać z naszym światem.
-To dobrze.-odpowiedziała mi Lucy z wyrazem ulgi-a teraz zjedz posiłek,a potem się przebierz,zaraz poszukamy twojego brata.I jeszcze jedno,pamiętasz ten komputer,który wam powiedział,gdzie macie iść?
-Pamiętam,a co?
-To,co wam przekazał,to kłamstwo.Nie ma tu żadnego tunelu Yomi.Dał wam fałszywą mapę,jednocześnie poinformował biomechanoidy o waszym przybyciu.To dlatego spotkaliście tyle robotów,a właściwie tak mało,bo normalnie by się poruszały po całym terenie świata.A teraz wyjdę,byś mógł się na spokojnie najeść i przebrać.
Wtedy dziewczyna wyszła,a ja dopiero teraz zauważyłem,że na szafce stoi talerz z jedzeniem.Były to ziemniak,mięso,które wyglądało na pieczonego kurczaka i surówkę z marchewki. Obok talerza stała szklanka z sokiem,po spróbowaniu go okazał się być multiwitaminą(też chcę takie śniadanie...mniam!).Po zjedzeniu tego smacznego i pożywnego posiłku przebrałem się w przyniesione przez Lucy ubrania.Pasowały na mnie idealnie.Zauważyłem też jeszcze coś,a mianowicie to,że pod ubraniami leżał żółty naszyjnik,prawdopodobnie zrobionego z kamieni amber. Poczułem się okropnie,bo nie miałem swojego starego naszyjnika i słuchawek,do których się przyzwyczaiłem.Ale i tak włożyłem naszyjnik.Przełożyłem wszystkie rzeczy ze starych spodni do nowych.Przecież ich nie wyrzucę,skoro mogą się przydać,co nie?(Przenośna magiczna kieszeń^^)Potem wyszedłem z pokoju.Tam czekała na mnie Lucy.I przypomniała mi się pewna rzecz:
-Jak uleczyłaś moją ranę?Przecież była ona śmiertelna, ta na brzuchu.
-To nic takiego,w końcu jestem półelfem,posiadam nie tylko wiedzę ludzi,ale też elfów.Znając ich medycynę,poskładanie cię nie było większym wyzwaniem.No i wyleczyłam ci przecież gardło.
-A tak właściwie,to dlaczego tu mieszkasz?Przecież elfy i ich pobratymcy wypłynęli za Wielkie Morze...
Lucy uśmiechnęła się do mnie.
-Mieszkam tu,po to,aby dać moim krewniakom dogodny moment,aby z powrotem tu powrócić.Wiedz,że elfy tęsknią za dawną ojczyzną i chcą tu ponownie się osiedlić.Minął dopiero wiek,odkąd opuściłam Przystań Nowego Świata.Ale teraz nie mamy na to czasu,w końcu ktoś musi znaleźć twojego brata,prawda?
-Mam jeszcze ostatnie pytanie:dlaczego mi pomagasz?Przecież się nie znamy...
-Ze względu na to,że Stara Księga mówi o dwóch przybyszach,którzy będą znakiem na powrót na te ziemie elfów i zakończy się włada biomechanoidów.
-Rozumiem...a więc chodźmy po mojego brata.
--------------------------------
Narrator 3.-osobowy,teraźniejszość.
-...No i w ten sposób,przeszukaliśmy miejsca,gdzie mógłbyś się znaleźć i udało nam się ciebie odnaleźć,a resztę to już wiesz.
-Przeklęte maszyny...-Hao już się przebrał,wyglądał bardziej standardowo,czyli miał już nową (nieśmiertelną)pelerynkę^^.
-Nie martw się,takich nie ma w naszym świecie,na szczęście.Strażnicy dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków.A teraz, chodź za mną.Musimy w końcu się wydostać z tego świata.
Hao i Yoh wyszli z pokoju i skierowali swe kroki w stronę gabinetu Lucy.Gdzieś w końcu musiała zbierać informacje i je sortować,prawda?Po wejściu do pomieszczenia,pierwsze,co rzucało się w oczy,była kompletna pustka,a na ziemi narysowana była...
-Brama Babilonu.-powiedział Hao.
-Tak,tylko w ten sposób możecie powrócić to swojego świata.Yoh udostępnił mi część swoich wspomnień,abym mogła ją przerysować.Ale już nie pamiętał,jakich słów użyła Jeanne do ich otworzenia.
-Ja pamiętam.
-A dałbyś radę wymówić sekwencję od tyłu?Bo tylko człowiek może otworzyć Bramę Babilonu,ale tutaj musi być wymówiona wspak,żebyście nie przeszli do następnego świata.
-Rozumiem...Chyba dam radę.
Ze względu na to,że długowłosy szaman miał świetną pamięć,wypowiedział słowa wspak i otworzył Bramę.
-Po raz pierwszy,gdy ją widzę,to się cieszę.Nareszcie możemy wrócić do domu...-uśmiechnął się szeroko Yoh.
-Tak...faktycznie,ale co z resztą?Przecież oni nie zaakceptują mnie,wiesz...
-O to się już nie martw.W końcu,w końcu są moimi przyjaciółmi.A co do reszty świata...wszak jestem strażnikiem i mam swoje kontakty.Będzie dobrze.
-No nie wiem...aaaaa!-krzyknął Hao,bo jego braciszek wepchnął go do portalu.
-Do widzenia ,Lucy!-Yoh uśmiechnął się szeroko i śmiejąc się wskoczył do portalu.
-Żegnajcie i powodzenia!-odpowiedziała półelfka.
------------------------------
Co się dzieje u Marco...
No więc,to nie była najprzyjemniejsza noc w życiu Marco.Przede wszystkim:do jego pokoju weszła cała banda niezadowolonych i całkiem silnych narwanych szamanów,oczekujący wyjaśnienia,a na samym czele stała niezawodna Anna...i równie niezadowolona,wręcz wściekła.
-Co wy tu robicie?!Czy już spokojnie w nocy spać nie można?!
Anna zmroziła go samym spojrzeniem.
,,Nic dziwnego,że wszyscy się jej boją...''-pomyślał Marco.
-Nie,nie można,bo się na to nie zgadzam.A teraz oczekuję,że odpowiesz na moje pytania.Gdzie są Yoh i Hao?Odpowiadaj!
Marco zaśmiał się psychopatycznie.
-ONI?!Są uwięzieni w Bramie Babilonu,nigdy stamtąd nie wyjdą!Nigdy!
I nagle,jak grom z jasnego nieba,spadli na niego bliźniacy.Yoh oczywiście się śmiał,ale Hao...
-Dlaczego mnie popchnąłeś?!
-No bo jak zacząłeś się martwić to bałem się,że nie wskoczysz do portalu.Nie mogłem tak tego zostawić...
-Ale mnie wepchnąłeś!
-Oj tam!Nieważne!A ty Marco:nigdy nie mów nigdy.-i,jak to Yoh,uśmiechnął się szeroko.
-Niemożliwe...Jak?!
-Nie wrzeszcz,bo Jeanne obudzisz,nawet jeśli siedzi w tej swojej puszce...
-Jak śmiesz obrażać panienkę Jeanne,ty...
Nie dokończył zdania,bo Hao kopnął go prosto w twarz.
-Zamknij się...Właśnie!Duchu Ognia,jesteś?
Koło długowłosego szamana pojawił się dwumetrowy SoF(Spirit of Fire).
-Jesteś,całe szczęście.
-Amidamaru!
-Tak,Yoh-dono?-odpowiedział automatycznie duch samuraja,ale chwilę potem-Yoh-dono!Wróciłeś!-i duch mocno się przytulił do swojego pana-Tęskniłem za tobą,Yoh-dono(przypomnijcie sobie sytuację z odcinka,kiedy Amidamaru został wysłany ku górze,kiedy jacyś dwaj kolesie na gitarach grali,nie pamiętam jak się nazywali).
-Ja też,Amidamaru,no i za resztą też...ała...
Dlaczego powiedział ,,ała''?Bo nagle wszyscy jego przyjaciele rzucili się na niego,oprócz Anny,która uznała,że nie chce zostać zgnieciona przez tę nierozgarniętą bandę.
-YOH!
Uczniowie Hao nie rzucili się na długowłosego szamana,dlatego otoczyli go tylko kółkiem.
-Mistrzu Hao!Cieszymy się ,że wróciłeś...
Ale Hao ich nie słuchał,był zbyt zajęty patrzeniem,jak przyjaciele Yoh właśnie duszą jego brata.
-Masz przechlapane,braciszku!No i masz za swoje za to,że mnie popchnąłeś.-i zaczął się śmiać.
Wszyscy,oczywiście,weszli w stan osłupienia,albo raczej wyglądali tak,jakby ktoś rzucił na nich Petrificus Totalus(chyba dobrze to napisałam).No bo nikt jeszcze nie słyszał,żeby Hao śmiał się z czegoś bez drwiny itd.,itd.
-Oj tam,daj sobie spokój.Chyba nie będziesz mi tego wypominał.
-Prawie bym zapomniał!Masz tu swoje słuchawki i naszyjnik,znalazłem je po drodze...
Yoh nagle dostał nadprzyrodzonej siły i zepchnął swoich przyjaciół z siebie i z prędkością światła pojawił się przy Hao,który trzymał jego cenne rzeczy.
-Moje słuchawki!-porwał je w swoje ręce i założył na głowę-Od razu lepiej!
Założył także swój naszyjnik,a potem poczuł,jak ktoś się do niego przytula.Była to Anna.
-Długo cię nie było...Okairi(witaj z powrotem).
-...Tadaima(wróciłem).-Yoh przytulił lekko Annę.I akurat wtedy coś mu się przypomniało.
-Hej,Choco!Chcesz wreście zrobić jakiś dobry numer?
-Dawaj!-komik szybko podszedł do słuchawkowego szamana.
-No to...
Wyjaśnił wszystko cicho McDanielsowi,wystarczająco cicho,żeby nikt go nie usłyszał.Zauważyli jednak poszerzający się z każdą chwilą wredny uśmiech na twarzy komika.
-Zgoda,wchodzę w to.
Potem Choco wziął Marco na plecy i tyle go widzieli tego dnia.
-A teraz,oczekujemy wyjaśnień.-powiedział Ren-w końcu nie na co dzień widzi się Hao,który jest MIŁY.
-Mocno podkreśliłeś to słowo...ale chodźmy do naszego domu,tam wam wszystko wyjaśnię.Opowiem to też Choco,żeby nie zawodził,że tylko on jej nie zna.
I tak,wszyscy poszli do mieszkania,które wynajmowali wszyscy przyjaciele.Jakimś cudem,obie grupy zmieściły się w domu drużyny Yoh.Nadal nie wiem,jak to zrobili(magia,drogi narratorze).Bliźniacy opowiedzieli o wszystkim,także o porzuceniu planów Królestwa Szamanów.Oczywiście,przyjaciele Yoh od razu oznajmili,że będą pilnować długowłosego szamana,żeby sięz tego wywiązał.Ale co się dzieje z Choco i Marco?No cóż...Yoh powiedział Choco,żeby tem przywiązał Wyrzutka do słupa,który postawi na środku areny.Tak się okazywało,że Marco miał na sobie różowe pidżamy z Kucykami Pony.Oczywiście podano mu środki nasenne,żeby się szybko nie obudził.Potem Choco zrobił zdjęcie,żeby pokazać je wszystkim napotkanym osobom,które potem natychmiast leciały na stadion,żeby zobaczyć to na własne oczy.McDaniels wrócił do domu ogromnie z siebie zadowolony i pokazał wyniki swojej pracy najpierw Yoh,a potem całej reszcie.Oczywiście nie mogli powstrzymać wybuchu śmiechu,nawet Anna zaczęła się śmiać.No i wszystko skończyło się szczęśliwie,oprócz dla Marco,który stał się pośmiewiskiem w całym Dobie.Nawet ktoś wrzucił jego zdjęcie na Facebooka.Ale cała reszta była szczęśliwa.
--------------------------------
Co w tym czasie u Lucy?No więc,wysłała informację do elfów,że już czas przygotować się na wojnę z robotami.Elfy przybyły całą chmarą,mechanoidy nie miały szans,było ich sześć razy więcej i zostali specjalnie wyszkoleni do walki z robotami.I tak elfy powróciły już na stałe do swojej dawnej ojczyzny,a Lucy stała się ich królową w tym miejscu,ze względu na swoje zasługi wobec elfów i dlatego,że najlepiej znała ten ,,Stary Świat''.Jej lud nazywał ją,,Lucy I Wybranka"ponieważ to właśnie ją wybrano do poznania tej dawnej ojczyzny.Lucy żyła jeszcze przez pięćset lat,a jej poddani żyli szczęśliwie i w urodzaju.Elfy ,,naprawiły" to miejsce i teraz mogli tu żyć spokojnie.Lucy miała dwójkę dzieci,którym lud także nadał przydomki:Nash II Zdobywca i Lucy II Piękna.Zakończyła się era biomechanoidów,rozpoczęła się era elfów.
------------------------------
-Hao!Yoh!Do jasnej cholery,wracać mi do domu,już jest po trzeciej rano!Chcecie,żeby Anna was poszatkowała?!
Bliźniacy oprzytomnieli na wrzask Darki.Yoh spojrzał na zegarek.Fakt,już po trzeciej rano.
-Już idziemy,Darka-san!
Bracia zeszli i poszli do swojego pokoju pójść spać.
KONIEC
----------------------------------
Jest!Napisałam!
Anna:No nareście,długo niczego nie wstawiałaś.
Wiem...Ale wena mi uciekła na jakiś czas...ale już wróciła!
Ichigo:Mamy nadzieję,że saga się wam podobała.
Kenpachi:Darka-san,kiedy będę w końcu mógł coś pociachać?
Idź do Orochimaru,jeszcze dziś go nie torturowałam,a jak Will pozwoli to możesz się pobawić z Karin.Jeszcze raz was przepraszam za długą nieobecność.Wiecie co,wydaje mi się,że to najdłuższa część,jaką napisałam.
WDP:Fakt.
Dobra,kończymy.A,jeszcze coś!Tak wyglądał Yoh po przebraniu się:


Do zobaczenia wkrótce!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia.

sobota, 15 marca 2014

Shaman King cz.3-Nie mogę nic powiedzieć...

Witajcie!Nadchodzi 3.już część o braciach Asakura!Dzisiaj skupimy się na początku głównie na Yoh,ale potem...to się zobaczy.
Hao:Mamy nadzieję,że się wam spodoba.
Yoh;A teraz,zapraszamy do czytania.
--------------------------------------------
Yoh wrócił z powrotem na dach razem z dwoma parującymi kubkami.
-Co przyniosłeś?
-Gorącą czekoladę.Darka-san pozwoliła mi zrobić.Nie powie o tym Annie.
-Mam nadzieję,chcę jeszcze pożyć.
-Powiedziała też,że w razie co nas obroni.Można na nią liczyć,wiesz o tym.
Hao się uśmiechnął,a Yoh z powrotem przykrył się kocem.Bliźniacy,w między czasie pijąc dobrą rozgrzewającą czekoladę,która ma interesujące właściwości,np.wspomaga pamięć i myślenie,zaczęli dalej wspominać...
---------------------------------------------
(Narracja 1.-osobowa,Yoh)
Zdjąłem z pleców snajperkę.Muszę działać szybko,jeżeli nie chcę,żeby mechanoidy odnalazły Hao.Celuję do tego,który stoi najbliżej jego drzewa.Strzelam i zaraz skaczę na następone drzewo.Roboty ledwo zdążyły się obrócić,a straciły już drugiego ze swoich,,ludzi''.Znowu przeskakuję na inne drzewo.I tak co chwilę.Czuję,że oddalam się coraz bardziej od Hao.Bardzo dobrze.Zostawiłem mu list,mapę,kompas i zapasy,które starczą mu na trzy dni do tygodnia,zależy od tego,jak będzie ich używał.Mam nadzieję,że szybko do niego dołączę.Musiałem go zostawić,bo inaczej mogłem go narazić na bolesne przeżycie spotkania z mechanoidami.Wolałem go zostawić,bo wiem,że sobie poradzi.Oby nie spotkał żadnego z robotów.
Tak bardzo skupiłem się na rozmyślaniu,że spadłem z drzewa,a biomechanoidy mnie znalazły.Nie mam wyjścia i muszę użyć sztyletów.
-Mizu!Kaze!
Kiedy zawołałem sztylety ich imionami,połączyłem je ze sobą i zmieniły się w niebiesko-czarną katanę z czarnym ostrzem.Dzięki tej broni mogłem kontrolować wiatr,wodę i lód jednocześnie,ale potrzeba na to wielu treningów,bardzo zresztą wymagających.Nic dziwnego,że non stop spałem podczas treningów dziadka czy Anny.Po prostu byłem wykończony po moich ćwiczeniach z kataną.Ćwiczyłem w nocy,aby nikt mnie nie zauważył.Ale,wracając do tematu:zaatakowałem te roboty,które były na początku.Ściąłem ich głowy szybkim ruchem.Przechodziłem szybko do następnych warstw mechanoidów.Niektóre z nich mnie drasnęły,polała się moja krew na brzuchu.Będą po tym blizny.Ale atakowałem dalej,dopóki ich wszystkich nie zniszczyłem.Dopiero wtedy mogłem odetchnąć z ulgą.Dopiero wtedy zauważyłem,że moja bluzka jest cała w strzępach.Zauważyłem,że gdzieś zgubiłem słuchawki i naszyjnik.Lepiej chyba być nie może(co za ironia Yoh...).Spodnie były całe.Wyjąłem z mojej kieszeni ciemno-zieloną pelerynę,bardzo podobną do tej,którą nosi Hao.Cóż,jak się nie ma tego co lubisz,to lubisz to co masz.Założyłem nowe ubranie i poszedłem w stronę jeziora z wyspą po środku.Zdążyłem zapamiętać całą mapę i rozpoznawać kierunek północny,zanim nadeszły roboty i rozdzieliłem się z Hao.Martwię się o niego.A co jeśli znowu spotka mechanoidy?Mam jednak nadzieję,że to się nie stanie.Przecież nie umie posługiwać się mocą sztyletów,a poza tym,opanowanie ich wymaga tygodni ciężkich treningów.
Opatrzyłem swoje rany i zacząłem iść w kierunku wschodnim,w stronę Jeziora.Jestem oddalony od niego na odległość około pięćdziesięciu kilometrów.Kawał drogi do przejścia,ale moje marudzenie nie skróci drogi,tylko ją jeszcze wydłuży.Trzeba ruszać, czas nagli.Szybko napiłem się wody,zjadłem połowę kanapki i wyruszyłem.Przeczuwam,że nie będzie to spacer po bujnych lasach Dobie...
-----------------------------------------
Idę już od godziny.Jak na razie jest spokojnie,ale w każdej chwili może się to zmienić.Mimo tego,że nie jestem za dobry w szamaństwie,to nauczyłem się używać shikigami.Używałem innych,niż te,które używa dziadek czy tata.Zresztą nawet nie wiem,czy wiedzą,że mam własne shikigami.Jeden z nich jest białym Krukiem,drugi jest czerwonym Wężem,a dokładnie kobrą królewską,a trzeci jest czarnym Wilkiem.Na Kruka wołam Hoshi,na Węża Artemis,a na Wilka Sierra.Nie wiem,skąd wzięły mi się te imiona,ale myślę,że bardzo pasują do moich shikigami.Te zwierzęta były moimi jedynymi przyjaciółmi w dzieciństwie,w końcu byłem odpychany od rówieśników,ze względu na to,że widzę duchy.Ale to już jest przeszłość,a one do dzisiaj mi towarzyszą.To mi dodaje otuchy.Hoshi leci nad drzewami,by obserwować obszar poza mój zasięg wzroku.Artemis pełzał tuż obok mnie,aby zaatakować każdego,kto chciałby mnie choćby zranić.Sierra biegła za nami,zakrywała nasze ślady.Mijają kolejne godziny,ale nadal staram się być czujny.Przeszliśmy już połowę trasy.Coraz bardziej się denerwowałem.Postanowiłem trochę odpocząć,bo mi zaraz nerwy puszczą!Usiadłem spokojnie pod drzewem i wyciągnąłem połowę kanapki,która mi jeszcze została po wcześniejszym posiłku.Po tym,jak ją zjadłem i napiłem się wody,położyłem się pod drzewem.Nawet nie zauważyłem,kiedy zasnąłem...
-----------------------------------------
Obudził mnie potworny ból w krtani.Otworzyłem oczy,a przede mną stały moje shikigami,broniąc mnie przed trzema biomechanoidami.Tylko że jedna senbona trafiła mnie prosto w gardło.Miałem szczęście,bo pół centymerta niżej i już bym zasuwał do Króla Duchów.Ale nie przejmowałem się tym w tej chwili.Wyjąłem katanę i zacząłem szybko atakować.Rach ciach i po sprawie.Wyjąłem z mojej kieszeni lek przeciwbólowy,trochę morfiny,którą dostałem od Fausta,w razie czego,bandaż,wodę utlenioną i gazę.Wziąłem morfinę i tabletki i je pąknąłem.Następnie wziąłem gaziki i wodę utlenioną i zacząłem przeczyszczać ranę.Nie chcę myśleć,jak mnie by bolało to proste zajęcie,gdybym nie wziął spraw znieczulających(cierpię na brak synonimów T.T).Wziąłem nową gazę i przyłożyłem do rany,a potem obwiązałem ją bandażem.Dopiero po tych czynnościach odkryłem pewien problem:nie mogłem wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku.To trochę utrudnia mi sytuację.No bo jak wszystko wyjaśnię Hao,skoro nie mogę mówić?!No cóż,pomartwię się tym później,gdy do niego dojdę.Ponownie wyruszyłem w drogę.Tym razem już się nie zatrzymywałem,ale kiedy doszedłem,to ledwo się na nogach trzymałem,Sierra musiała nawet mnie kawałek nieść.Jakimś cudem dostałem się na wyspę i kazałem Hoshi poszukać Hao.Wróciła po dziesięciu minutach,ja stałem oparty o drzewo,bo nie chcę mieć zakwasów.Pokazałem Krukowi,aby nas zaprowadził do piromana,jak to moi koledzy nazywają Hao.Katana po raz kolejny się zmieniła i znowu była dwoma sztyletami.
------------------------------------------
Około pół godziny wcześniej,narracja 1.-osobowa,Hao
Siedziałem przed ogniskiem już od kilku godzin.Nie miałem na ochoty na cokolwiek.Tylko czekałem na Yoh.Nogi podkuliłem pod brodę i obiąłem je rękami.Nie wiem,czy przywyknę szybko do tego,że uczucia,po raz pierwszy od tak dawna,znów są we mnie.No i że sumienie wróciło.Nie wiem,kiedy zacząłem myśleć,że Królestwo Szamanów to jednak niewypał,ale chyba myślałem o tym od dawna.Już na Turnieju wachałem się nad zabiciem któregoś ze słabych szamanów,nawet do tej pory nie spaliłem wszystkich z X-Laws.Nie wiem dlaczego.Może ze względu na to,że widziałem,jak ludzie witają mojego brata,jak się do niego uśmiechają,jak na niego patrzą...Nazwałem go bratem,po raz pierwszy nie ukazując  przy tym ironii.Naprawdę mi na nim zależy,chociaż nie wiem czemu.Może dlatego,że podświadomie wiem,że mógłby mi pomóc wyjść z tego wszystkiego,że pomógłby mi zacząć wszystko od początku.Zmarnowałem dwa życia na nierealne marzenie.Podczas pobytu tutaj, zauważyłem,jak bardzo świat jest pusty bez ludzi.Być może natura sobie radzi bez nich,ale już nie jest tak piękna,jak wtedy,gdy człowiek żył.Może dlatego,że kiedyś takie miejsca nie naruszone ręką człowieka,są czymś egzotycznym?Czymś wspaniałym?Miejscem,gdzie można by odpocząć po ciężkim dniu?Poza tym,wizja,którą miałem tysiąc lat temu,z tego co wiem,naprawdę się sprawdziła.Było to podczas II Wojny Światowej.Ludzie niszczyli naturę po to,by zniszczyć siebie nawzajem.Ale chyba nie chciałem ich zniszczyć tylko ze względu na naturę,ale też dla osobistej zemsty,za to,że ci głupcy sprzed milenium zabili moją matkę...Mam już tego dosyć.Już nie wiem,co mam myśleć czy czuć!To takie bolesne,być zagubiony.Yoh,bracie,proszę,przyjdź tu szybko,bo ja zaraz tu zwariuję!
Nie musiałem długo czekać.Jakieś dwadzieścia minut później zauważyłem białego kruka.No cóż,w tym świecie nie zdziwiłoby mnie nawet to,że żyją tu dinozaury.Ale po kolejnych dwudziestu minutach zobaczyłem Yoh w otoczeniu trzech zwierząt,a jednym z nich był właśnie biały kruk.Mój brat wyglądał tak,jakby miał zaraz zemdleć.Szybko do niego podszedłem,a gdy byłem już blisko,Yoh uśmiechnął się i zemdlał.Zdązyłem jeszcze go złapać,żeby nie upadł.Zaniosłem go bliżej ognia i położyłem na poduszce,którą zostawił mi razem z zapasami.Kiedy miałem już go przykryć kocem,zauważyłem,że ma na sobie zieloną pelerynę,która lekko się odgięła,pokazując trzy blizny na brzuchu.Wcześniej ich nie miał,bo przecież bym pamiętał.Lecz potem zobaczyłem coś gorszego,a mianowicie to,że Yoh miał bandaż na szyi.Zapytam się go o to,kiedy się obudzi,ale na razie niech odpoczywa.
-------------------------------------------
Yoh śpi już od dziesięciu godzin.Zaczynam się bać,czy się w ogóle jeszcze obudzi,kiedy nagle zauważyłem,że jego powieki sie poruszyły,by za chwilę się otworzyć.Podszedłem do niego i ukucnąłem obok.Yoh wyciągnął rękę i wziął moją.Zaczął na niej pisać:
~Wody.
Wstałem i podszedłem do strumyka,aby dać Yoh pić.Wróciłem i lekko podniosłem jego głowę.Pił powoli,jakby go mocno gardło bolało.Znowu wziął moją rękę i zaczął na niej pisać:
~Przepraszam,ale nie mogłem wcześniej przyjść.
-Nie masz za co przepraszać,ale dlaczego nie mówisz i co ci się stało w gardło?
~Po 4 godzinach marszu zmęczyłem się i położyłem się pod drzewem.Nawet nie zauważyłem,kiedy zasnąłem.Obudziłem się,gdy senbona trafiła mi w krtań.Pół centymetra niżej,a w życiu bym tu nie doszedł.Tylko jest jeden problem:nie mogę mówić.
-A nie moglibyśmy rozmawiać ze sobą poprzez myśli?W końcu mam reishi...
Yoh pokręcił przecząco głową.
~Nie wiemy,czy te roboty mogą usłyszeć nasze myśli,a ja wolę,żeby nie słyszały moich.Ty chyba też nie.Nie możemy,to jest po prostu zbyt ryzykowne.Muszę pisać ci na dłoni.
-Skoro tak myślisz...
Mój brat tylko się uśmiechnął.Odwzajemniłem uśmiech.Poszedłem spać,jestem już zmęczony tym wszystkim.
Gdy się obudziłem,byłem przykryty kocem.Już się przyzwyczaiłem do tego.Nie było nigdzie Yoh,ale nie będę go wołać,bo on i tak mi nie odpowie,ale wiem,że jest gdzieś na wyspie.Niech mnie znowu nie zostawia samego.Nie,kiedy już wszystko sobie uświadomiłem,gdy wiem,że go potrzebuję...I nagle jakaś bariera mnie trzymająca,pękła na miliony kawałków.W oczach zebrały mi się łzy.Nie wiem,co się ze mną dzieje,ale dziwnie się czuję,gdy Yoh nie ma w pobliżu.Czułem się przy nim bezpiecznie.Yoh w tym czasie wrócił i zobaczył,w jakim jestem stanie.Drżałem na całym ciele,siedziałem skulony,a po policzkach biegły łzy.Poczułem,że Yoh mnie przytula,chce mnie jakoś pocieszyć,ale nie może wypowiedzieć nawet słowa.Wtuliłem się w niego,a Yoh głaskał mnie po włosach,jakby mi mówił:,,Już dobrze,jestem''.To mi wystarczyło.Po chwili zacząłem się uspokajać,a kiedy już byłem spokojny,Yoh nadal nie wypuszczał mnie z objęć,a ja się nie wyrywałem.Wiem,że chce poznać przyczynę mojego zachowania,a ja opowiedziałem mu o wszystkim.O matce,o moich przekonaniach,wątpliwościach,o tym,jak się czuję.O wszystkim.A on mnie nie wyśmiał,a byłoby to widać w jego oczach,gdyby to zrobił,nawet w myślach.W oczach miał zrozumienie dla mnie.Po prostu mnie wysłuchał,nadal mnie przytulając,a ja dzięki temu drobnemu gestowi czułem się bezpiecznie i że kogoś w ogóle interesuję.Położyłem głowę na jego ramieniu.Czułem,że od teraz nic więcej mi do szczęścia mi nie potrzeba...
-------------------------------------
Narracja 1.-osobowa,Anna
No martwię się.Mimo wszystko się boję,chociaż tego nie ukazuję pozostałym.Yoh nie ma już od czterech dni,Hao też gdzieś nagle zniknął,a X-Laws są jacyś dziwnie cisi,wręcz czymś zadowoleni...Mam wrażenie,że to oni za wszystkim stoją.Po Dobie krążą różne plotki,np.że Yoh dołączył do swojego brata,albo że Wyrzutki jakimś cudem ich wypędzili z Dobie.Jestem bliska do zrównania Path z ziemią.Ale najpierw zajmę się Jeanne i tymi tępymi fanatykami.Ale muszę jeszcze zadać chłopakom kolejny,nowy trening.I tak niech się cieszą,że mieli dzień odpoczynku.Za to będą trenować jeszcze ciężej.I nawet jeśli będą twierdzić,że nie będą trenować,to i tak ich zmuszę,choćby tym,że powiem,że gdziekolwiek jest teraz Yoh,to na pewno się nie obija.Jestem o tym święcie przekonana.
----------------------------------
(Jesteśmy ponownie u bliźniaków,opowiada nasz kochany narrator^^)
Yoh wszystko opowiedział Hao,a właściwie napisał mu na dłoni.Pisał o tym,że zna język pisany w Księdze,o tym,co się działo,kiedy się rozdzielili.I o tym,że ma przeczucie,że to jeszcze nie koniec,mimo,że zostało tylko 100 kilometrów do Yomi.Że ten świat jeszcze ich zaskoczy.Musieli jeszcze jakiś czas zostać na wyspie,bo Yoh przecież w tym stanie bliskiego wycieńczenia nigdzie nie pójdzie.Energia musi wracać do niego przez dłuższy czas niż tylko te dziesięć godzin.Ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało,wręcz przeciwnie,cieszyli się,że mogli spędzić czas na spokojnych rozmowach.Krótkowłosy szaman dowiedział się w tym czasie z Księgi,że biomechanoidy nie mogą wejść na jakąkolwiek wyspę,każda się broni na swój sposób,choć nie do końca wiadomo,jaki.I to nie było spowodowane obecnością wody .Asakurowie tym bardziej czuli się bezpiecznie.Na wyspie rosło sporo ziół,w tym mięta,więc bliźniacy mogli zaparzyć herbatę.Były też drzewa owocowe,więc mogli urozmaicić posiłki składające się z kanapek z serem i szynką,których Yoh miał niesamowicie dużo(na wypadek,gdyby miała nastać wojna lub armagedon,jak to tłumaczy Yoh).Rana na szyi krótkowłosego szamana szybko się goiła .Yoh wyjął raz ze swojej magicznej kieszeni,w której czołg by się zmieścił największą tabliczkę czekolady,jaką Hao kiedykolwiek widział.A co można z nią zrobić?No zjeść oczywiście!Yoh bardzo się ucieszył,że ją znalazł.Kolejne urozmaicenie ich śniadania,obiadu i kolacji składające się z kanapek.Potem wykombinował dla Hao jakieś ubranie,żeby zmienił swoją pelerynę,a właściwie to,co z niej zostało.Ubranie wyglądało jak typowe ciuchy dla onmyōji .Spędzili na wyspie dwa dni.A potem,po uzupełnieniu zapasów wody,ruszyli w dalszą drogę.
--------------------------------------
No,wystarczy wam na dzisiaj.
Hao:Mamy nadzieję,że się wam podobało.
Yoh:Wytrwajcie z nami jeszcze trochę.
Kyuu:Nie wiemy jeszcze do końca,czy będą jeszcze dwie części,czy już tylko jedna.
Naru:Wyjdzie w praniu.
Anna:Darka-san...
Hmm?
-Te części są coraz to krótsze.
Wiem T.T .Ale po prostu nie mogę się powstrzymać,żeby zakończyć właśnie w takich momentach.Ach,nieważne.Dobra,ferajna,żegnamy się!
-HAI!!!!
Do zobaczenia!!!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia
A!Jeszcze jedno:oto obrazek,jak wyglądał Yoh po ataku mechanoidów:

Śliczny,co nie?Tylko wywalcie naszyjnik,bo go przecież zgubił razem ze słuchawkami.Ale nie martwcie się,załatwię mu nowy,albo...jednak nie powiem wam^^.Tak czy inaczej:będzie miał mandarynkowe słuchawki i naszyjnik.A tak wyglądał Hao,po zmienieniu ubrania:


Też ładny^^ Ale już kończę. Sayo!

czwartek, 13 marca 2014

Shaman King cz.2-Znowu jestem tu sam...

Witam was serdecznie!
Naru:Drużyna wróciła z urlopu!
Kyuu:I nadchodzi kolejna część o braciach Asakura.
Tsuna:Mamy nadzieję,że wam się spodoba!
Zapraszamy do czytania...
_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_***_
Do bliźniaków wspominających czasy,które minęły przyszedł Naru.
-Trzymajcie,Darka-san kazała mi to wam przynieść,bo wszyscy już jedzą,tylko nie wy.
Mówiąc to,dał Yoh i Hao łyżeczki i miseczki z lodami.
-Dzięki Naru^^-odpowiedzieli w tym samym czasie.I nagle usłyszeli jakiś wybuch...
-Do jasnej Anielki,Darka,uważaj,gdzie ty bazuką(nie wiem,jak to się pisze...) strzelasz!
-Oj się uspokój,nikomu nic nie jest,zresztą Rambo sam tego chciał...
-Wracajmy lepiej do domu,bo zimno się robi.
Wtedy Darka zauważyła bliźniaków,weszła do domu,a potem z niego wyszła trzymając koc,który rzuciła bliźniakom.
-Łapajcie,bo mi tu pochorujecie,a tego nie chcę.Nie siedźcie za długo.
Bracia,po przykryciu się kocem,zaczęli wspominać dalej...
_&_&_&_&_&_&_
Kiedy Yoh odłożył Księgę i wziął się za budzenie Hao,a coś mu mówiło,że nie pójdzie to łatwo...
-Hao,wstawaj,musimy stąd iść.
-Nieeee,jeszcze chwilę,chcę spać...
,,A mówią,że to ja jestem śpiochem"-pomyślał Yoh.
-Jeżeli chcesz jeszcze żyć,to wstawaj.
-Mówiłeś,że nie możemy tu umrzeć.
-Być może i nie możemy tu zginąć,ale w naszym świecie już możemy.Jeśli tutaj się rozpocznie proces umierania,to dokończy się w naszym świecie,więc wniosek z tego taki:Jeśli się wykrwawisz tutaj,będziesz wyglądał jak trup,chociaż nim nie jesteś,ale jak ten świat cię wyrzuci do twojego,to umrzesz tam,bo twoje umieranie zaczęło się tutaj.
-Nawet jeśli,to nikt nie chce mnie jeszcze zaatakować,bo inaczej wyczułbym aurę zagrożenia.Daj mi spać.-mówiąc to,Hao odwrócił się plecami do Yoh i poszedł lulu.
,,Czas na radykalne kroki..."
-Hao,jeżeli zaraz nie wstaniesz,to obetnę ci włosy.A wierz mi,mam przy sobie nożyczki.
Ten argument trafił do Hao w zadziwiająco szybkim tempem.Długowłosy szaman szybko wstał,gotowy do dalszej podróży.Yoh resztkami silnej woli powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem.Ach to przyzwyczajenie Hao do jego włosów...Ale to nie jest ważne w chwili aktualnej.Bliźniacy szybko pozbierali ,,obóz"(Hao się zastanawiał,skąd Yoh wytrzasnął koc i jaśka,ale uznał,że wyjął ze swojej magicznej kieszeni,po której byś w życiu nie poznał,że w środku są rzeczy,które w zwykłych kieszeniach by się nie znalazły,ba,nawet nie było widać tego na zewnątrz,bo spodnie wyglądały tak,jakby nie miały w ogóle kieszeni!) i wyruszyli w dalszą drogę.
Parę godzin później...
-Zatrzymajmy się,nie ma po co iść dalej,skoro nawet nie spaliśmy za wiele.
-Jak dla mnie spoko.
Yoh i Hao znowu rozłożyli swój prowizoryczny obóz i rozpalili ognisko.Hao natychmiast zasnął,mówiąc krótkie,,oyasumi''.Yoh zaczął ponownie czytać Księgę:
Ludzie stworzyli najpierw programy o własnej sztucznej inteligencji.
Lecz to im nie wystarczyło.Ludzie postanowili sięgnąć dalej.
Zaczęli budować roboty,w które wpisywali programy IA(Sztuczna Inteligencja).
Lecz te roboty były bez dalekiej przyszłości.
Nauka wymyśliła więc biomechanoidy.
I to był największy błąd człowieka.
I największy upadek ludzkości.
Ludzie już się nie podnieśli,a rasa przestała istnieć.
Zostały tylko biomechanoidy.
Krótkowłosy wiedział,że nie przeżyją tu za długo,jeśli niczego nie wymyśli.A życie jeszcze mu miłe.I chciałby poznać lepiej swojego brata.Yoh przykrył Hao kocem i położył się niedaleko,aby sam mógł pogrążyć się w Krainie Snów...
Minęły cztery godziny...
(Narracja 1.-osobowa,Hao)
Obudziło mnie uporczywie dobijające się do moich oczu światło.Chcąc nie chcąc,musiałem wstać.Poczułem,że jestem przykryty kocem. Yoh musiał mi go dać,kiedy spałem.Ale dlaczego się tak o mnie troszczy?Przecież chciałem zabić jego przyjaciół,rodzinę...i jego samego.Nie rozumiem tego!
Zobaczyłem,że Yoh śpi niedaleko ode mnie.Mandarynkowe słuchawki położył obok siebie,żeby mu nie przeszkadzały w spaniu.Oczy miał lekko podkrążone.Niedaleko leżała Księga,mapa i kompas.Wziąłem mapę,z zamiarem odczytania jej.Kawałek drogi od nas,około kilometr stąd na północ znajdowało się sporej wielkości jezioro,pośrodku którego była wyspa.A dużo dalej znalazłem Yomi,a koło jaskini znajdował się wodospad.Nagle usłyszałem,że Yoh zaczyna się budzić.Miałem jeszcze chwilę czasu.Podszedłem do drzewa,na którym rosły jabłka.Wziąłem kilka i wróciłem na miejsce.Kiedy Yoh się zupełnie obudził,przez przypadek spojrzałem w jego oczy.Malowało się w nich zmęczenie.To normalne,dopiero co wstał.Ale zobaczyłem w nich coś jeszcze,a mianowicie była to smutek, samotność i pewna melancholia.Teraz to mnie dopiero zbiło z tropu.Dlaczego Yoh miał taki smutek w oczach?Przecież był niepoprawnym optymistą,zawsze się uśmiechał,niezależnie od sytuacji,był opanowany,trzymał krótko przy sobie swoje emocje...tak jak ja.Nigdy jakoś specjalnie nie interesowałem się tym,co się dzieje z Yoh. Lecz chyba od jakiegoś czasu wyglądał tak,jakby już ten dawny Yoh...już go po prostu nie było.Zmienił się.Stał się poważniejszy,nie śmieje się już tak często,jak kiedyś.Wyglądał też tak,jakby coś cały czas go trapiło,ale nie chce dać niczego po sobie poznać.On coś wie.Coś ważnego.
Podczas moich rozmyślań Yoh obudził się zupełnie.Przerwałem swój potok myśli pełzających mi po głowie.
-Łap.-zawołałem,rzucając mu jabłko.
Yoh się uśmiechnął,a jego oczy przez chwilę się zaśmiały,jak dawniej.
-Dzięki.
Nie wiem,dlaczego,ale chciałbym,żeby cały czas się uśmiechał,żeby się śmiał,żeby nie był smutny i samotny.Dziwne uczucie.A przecież nie powinienem czuć czegoś takiego.Przecież Yoh nie jest silnym szamanem,musi zginąć,żeby planeta mogła dalej istnieć,nieskażona przez ludzi.Ale coraz gorzej jest mi znieść myśl,że zabiję tyle osób.Czemu mi się nagle sumienie odezwało?!To takie upierdliwe(jakbym słyszała Shikamaru^^).Co się w ogóle ze mną dzieje?Chyba dłuższa obecność Yoh mi szkodzi.Ale nie jest mi wcale źle,nawet...stop!Przecież wiesz,że to niemożliwe,po prostu...
-Hao...HAO!
Poczułem,że ktoś mną trzęsie,ale nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.Zatopiłem się w moich rozmyślaniach,czy to wszystko ma jeszcze jakikolwiek sens...
-***-***-***-***-
(Narracja 1.-osobowa,Yoh)
Zjadłem właśnie jabłko,które rzucił mi Hao.Wtem zauważyłem,że coś jest nie tak.Hao miał nieobecny wzrok.
-Hej,Hao...-zawołałem cicho.
Zero reakcji.Podszedłem do niego.
-Hej Hao,coś się stało?
Powtórka z rozrywki.
-Hao,bo zaraz obetnę ci włosy.
Nic,null,zero.Zacząłem się martwić.Zwykle reagował na taką groźbę.
-Hao...HAO!-zacząłem nim mocno trząść,ale znowu nic.Stał jak sparaliżowany.Stał tak przez kolejne dwie godziny.Wyszedłem na ten czas z obozu,dając mu chwilę na przemyślenie wszystkiego,chociaż martwiłem się jak cholera.Źle się z tym czułem.Kiedy wróciłem,poczułem coś dziwnego.Jego aura powoli zmieniała się na obojętną.Nie!Nie zgadzam się!Jeżeli Hao nie będzie miał woli do tego,by przeżyć,to...nie,nie chcę nawet o tym myśleć!Bo inaczej oszaleję!To jest zbyt bolesne,żeby coś się mu stało...
-Hao,obudź się,proszę...Nie zostawiaj mnie...
Dopiero wtedy Hao wrócił do świata żywych.Chyba nie słyszał do końca,co powiedziałem.Mocno go przytuliłem.
-Hao,stałeś tak od dwóch godzin!Wiesz,jak ja się martwiłem?Nigdy więcej mi tego nie rób.
-----------------------------------------
(Narracja 1.-osobowa,Hao)
Co powiedział?Że się o mnie martwił?Toż to już zupełnie sensu nie miało!Czułem,jak mnie tuli do siebie.Czułem się bezpieczny...tak jak w ramionach Asahony.Czułem ciepło od niego bijące.Czułem to,czego nie miałem od tysiąca lat.To takie miłe uczucie.Nie odwzajemniłem jego uścisku,ale też go nie odepchnąłem.Ale Yoh szybko się opamiętał,pewnie myślał,że się za to na niego obrażę.
-Przepraszam.Ja...tylko tak odruchowo zrobiłem.
-To ja powinienem przeprosić.Przecież to ja...
-No to jesteśmy kwita!-zawołał wtedy Yoh.
Nie chciał żadnych wytłumaczeń.Po prostu się z tym pogodził,jakby chciał tylko,żeby nic mi się nie stało.Nie wierzę,ale po raz pierwszy od dawna czuję się szczęśliwy.Niech Yoh mnie nie zostawia.I broń mnie,Kami-sama,żebym nie powiedział mu o tym,jak się dopiero co poczułem!Razem z Yoh szybko uprzątnęliśmy obóz i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
_***_***_***_***_***_***_***_
(Narracja 3.-osobowa,nasz kochany narrator^^)
-Yoh,stój.
Hao,po kilku godzinach marszu, nagle się zatrzymał,nasłuchując odgłosów lasu.
-Co się dzieje?
-Słuchaj.
Yoh zaczął nasłuchiwać las,jak jego brat.I zrozumiał:coś lub któś oprócz nich tu jest.I to ,,coś'' nie ma pokojowych zamiarów...i jest tego,,czegoś''dużo.Bardzo dużo.
-Wchodzimy na drzewa,szybko!
Hao wykonał polecenie słuchawkowego szamana.Zauważył,że Yoh wszedł na inne drzewo niż on.,,Mniejsze prawdopodobieństwo wykrycia''-tłumaczył sobie Hao.Ale Yoh chodziło po głowie coś kompletnie innego.
I zobaczyli ich.To były biomechanoidy-roboty wyglądające i myślące jak człowiek.Mimo,że oczy Yoh widziały ludzi,to jego umysł widział tylko mechanizację i sztuczną inteligencję bez uczuć,lecz posiadający bardzo wysoki poziom samorozwoju.Krótkowłosy bliźniak nie mógł się ociągać.Zdjął snajperkę z pleców i zaczął celować do biomechanoida,który był najbliżej drzewa Hao.Strzelił.Roboty natychmiast zwróciły oczy w stronę drzewa,na którym przed chwilą siedział Yoh. Krótkowłosy,zanim mechanoidy zdążyły się odwrócić,przeskoczył na inne drzewo i zastrzelił drugiego.I tak dalej,aż oddalił się tak bardzo,że Hao przestał go słyszeć.I wtedy długowłosy zdał sobie z czegoś sprawę:został sam.Oczywiście,miał mapę,kompas,zapasy zostawione przez Yoh...
,,Chwila,kiedy on wyjął to całe jedzenie?''
Po chwili zobaczył kartkę z liścikiem.
Spotkajmy się na wyspie.Tam ci wszystko wyjaśnię.
Staraj się unikać biomechanoidy. Jeżeli jednak ci się nie uda
I będziesz musiał z nimi walczyć,wypowiedz słowa:
,,Ho,Tsuchi"
Ale tylko w ostateczności!I trzymaj wtedy sztylety.
Nie wiem,kiedy wrócę.
Yoh
PS.Zapasów używaj z rozwagą.
,,Ludzie także należą do Natury,
Ale nikt nie widzi,czy o nią dbają,
Dopóki tego nie zobaczą''.
Zdziwił się.Szybki jest,a nie widział,żeby Yoh pisał list.Ale jest coś,co go zasmuciło:
,,Znowu jestem tu sam...''
I choć Yoh tego nie napisał,Hao odczytał to między wierszami:
O ile wrócę...
-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-
Hao wziął mapę i nie mając jakiegokolwiek wyjścia,ruszył w drogę.Nie spotkał po drodze mechanoidów,a przynajmniej takich,które były całe.Yoh pozpył się sporej ich grupy.Musi mieć dobre oko i być szybki,bo przecież poruszał się skacząc na drzewach.Doszedł do miejsca spotkania po czterech godzinach.Jeżeli krótkowłosemu szamanowi dobrze poszło,to powinien być na miejscu.Ale miał przeczucie,że Yoh szybko do niego nie dołączy.Hao szybko przeprawił się przez rzekę(dzięki temu,że opanował pięć punktów Gwiazdy Jedności) i trafił na wyspę.Była dość sporych rozmiarów,rósł w niej centralnie na środku niewielki las.Hao szybko przeszukał wyspę.Nie było na niej,na szczęście, biomechanoidów.Ognisty szaman wszedł w głąb lasu,który na środku miał sporych rozmiarów polanę.Hao szybko rozłożył obóz i rozpalił ognisko.Teraz pozostało mu tylko czekać na brata.
-7-7-7-7-7-7-7-7-7-7--7-7-7-7-7-7--7-7-7-7-7-7-7-7-7-7-7-
A więc to koniec na dzisiaj.
Kyuu:W następnej części przeniesiemy się do Yoh,żeby sprawdzić,co on wyprawiał.
Naru:Mamy nadzieję,że część się wam podobała.
Sasuke:Do zobaczenia!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia