Nie
chce mi się pisać przedmowy. Mata nowy rozdział, Enjoy XD
Damayagi
był nieco przerażony całym tym incydentem.
Już
dwa tygodnie szukają mistrza Hao, a on przepadł normalnie jak kamień w wodę i
znaleźć się nie chce! I nie, nie ma zamiaru zauważyć ironii, że Hao, w
przeciwieństwie do kamienia, z łatwością mógłby sprawić, że woda by zniknęła po
pstryknięciu palcem. Nie ma mowy.
Dobra,
uspokój się Damayagi, myślał sobie, to jeszcze nie koniec świata, co nie?
Przecież Mistrz Hao nie ma dziesięciu lat, poradzi sobie sam w Tokio, czyż nie?
Gorzej,
że właśnie oni się w tym mieście zgubili.
Delegacja
Drużyny Hao kręciła się po Ikebukuro, nie mając pojęcia, gdzie są, co tu robią
i jakim cudem właściwie znaleźli się w sytuacji, gdzie Damayagi sprzedawał
peruki, a Koshi i Kamashiro robili uliczny koncert życzeń. Taa, to nie był ich
wymarzony dzień pracy jako szamani, ale przynajmniej dwójka z trzyosobowej
grupy miała jakiś ubaw i zarabiała nawet niezłe pieniądze.
Chociaż,
myślał Damayagi, to pewnie przez zwykłą litość, ale jednak zarabiali.
Ale
pomimo tego, że minęło już mnóstwo czasu, odkąd Hao przepadł niczym amen w
pacierzu wieczornym i pomimo tego całego przerażenia, Damayagi cieszył się
chwilami spędzonymi w mieście. Zawsze lubił ruchliwe miasta, zwłaszcza, kiedy
stało się koło piekarni, z której wydobywały się wręcz boskie zapachy!
Nie
mógł też marudzić na widoki, bo już niedługo miało się zacząć Taiiku no hi, czyli Dzień Sportu, przez
co po ulicy kręciło się sporo osób, w tym wiele naprawdę ładnych Japonek.
Damayagi nie miał na co tutaj narzekać.
No,
pomijając zniknięcie mistrza Hao, oczywiście i tę sprzedaż peruk w
akompaniamencie muzyki Koshi’ego i Kamashiro. Ale to były jedynie drobne
niedogodności. Poza tym mistrz Hao w końcu się znajdzie. Jak nie teraz, to za
pięćset lat. Tragedii nie ma, w każdym razie.
Motto
na dziś – zawsze mogło być gorzej.
Damayagi
martwił się w zasadzie tylko o Opacho. Wiedział, jak bardzo dziewczynka była
związana z ich mistrzem. Ba, mógłby nawet zaryzykować stwierdzenie, że mistrz
Hao jest dla niej jak ojciec! Postawiłby na to cały swój skromny dobytek, że
dziewczynka tak właśnie widziała Asakurę.
Firestorm
był nieco skołowany.
Nie
tak dawno temu spokojnie przyjął do wiadomości, że duchy istnieją. Co więcej –
nie czuł się z tym dziwnie, nie czuł żadnego szoku związanego z przyjęciem tej
informacji, zaburzenie równowagi jego małego wszechświata też nie nastąpiło, a
w zasadzie wydawało mu się, że w pewnym sensie jakiś znaczący element całej
układanki wpadł właśnie we właściwe miejsce. Gdyby jeszcze tylko wiedział jaki
kawałek jakiej układanki…
Ponadto
ostatnio coś często opierał się o swój instynkt, kiedy przychodzi o jakieś cuda
niewidy. Faust twierdził, że w jego przypadku to normalne. W końcu stracił
pamięć, nie potrafił oprzeć żadnej akcji, czy jakkolwiek inaczej to Faust
nazwał, o przeszłość, o własne doświadczenie i błędy, dlatego pozostało mu się
opierać na instynkcie.
Mieszkał
z Yoh od jakiegoś czasu.
Musiał
przyznać, że nigdy na nudę się nie zapowiadało. Mimo faktu, że Yoh jest leniem
i ciągle chce mu się spać. Ewentualnie jeść. Shadow miał przynajmniej bogatą
biblioteczkę, nie tylko o mangę, ale też i o książki(ktoś musi w końcu dbać o
jego edukację literacką, jak to ujmował Shiki, sam Shadow sobie z tym nie
poradzi, od tego jestem ja).
Szczerze
mówiąc, to Firestorm był zdziwiony, że Angel był typowym, a w zasadzie wręcz
idealnym wcieleniem humanisty.
A
sprawa wydawałaby się być taka błaha.
Jakiś
tydzień temu to się zaczęło, kiedy Hime i Shiki kłócili się, co ma wyższą rację
bytu – matematyka czy też język japoński.
Hime
argumentowała swoje przekonania tym, że matematyka jest królową nauk, a
dzisiejszy świat głównie o nią się opiera – dzięki niej można budować domy,
odkrywać nowe planety, a bez matematyki nie byłoby mowy o istnieniu komputerów
czy telewizji. A więc i książki by prawdopodobnie nie powstawały ze względu na
ręczne przepisywanie wszystkiego.
Shiki
jednak zaraz przywoływał relatywizm twierdząc, że bez literatury i języka
japońskiego, w którym wszyscy Japończycy piszą, nie dałoby się porozumieć z
owymi matematykami, zanim ustanowiono standardowe znakowanie, że w języku
japońskim odbywają się lekcje w szkołach, że literatura jest ważna w życiu
każdego człowieka, bo inaczej nie potrafiłby wykształcić w sobie żadnej empatii
czy rozwinąć wyobraźni.
Yoh
wtedy rozsądnie milczał jako typowy przedstawiciel bio-chemicznego myślenia.
Shiki dalej nie rozumiał, jak w ogóle można było wybrać tak okropny przedmiot
jakim jest chemia do kontynuowania w szkole. Toż to powinno być zabronione!
Ale
Yoh rozumiał chemię. Lubił ją nawet. Biologię zresztą też.
Ale
żadna literatura, matematyka czy chemia nie zastąpią mu nigdy mandarynek i Soul
Boba. Nigdy.
Ani
nawet tych wszystkich roślin, których trzymał w domu tyle, że aż dziw bierze,
że nie powstała w nim jeszcze gęsta dżungla, która nie przepuszcza nikogo –
nawet swego Stwórcę.
Firestorm
jak zauważył jego pokaźny stos płyt tego artysty leżące tuż obok stosu
mandarynek, był gotowy uczynić znak krzyża, pomimo tego, że z chrześcijaństwem
nie był zbytnio zaznajomiony. Yoh chyba naprawdę był uzależniony od mandarynek,
jakkolwiek to śmiesznie nie brzmiało. Do całego obrazka brakowało Firestormowi
jedynie ołtarzyka z zdjęciem Soul Boba w otoczeniu rysunków mandarynek, no
naprawdę.
W
międzyczasie, kiedy Yoh i reszty nie było w domu, towarzystwa dotrzymywał mu
Faust. Pomijając piorunujące pierwsze
wrażenie, to okazało się, że był to bardzo interesujący rozmówca o bogatej
wiedzy medycznej i nie tylko. Nekromanckiej też.
Tyle
że tak jak Yoh, Faust miał swoją obsesję. A była nią jego dawno zmarła żona. Z
tego, co Firestorm zdążył się zorientować, to Faust jest bardziej w nią zapatrzony
niż Angel w Hime, co było niemalże legendarnie niemożliwym zadaniem. A jednak
mu to się udało. Firestorm nie wiedział, czy w tym wypadku ma Fausta podziwiać
czy być nim przerażonym. Czy też jedno i drugie.
Zasadniczo
to w tej właśnie chwili siedział z Faustem w salonie, on pił herbatę zagryzając
ciastem mandarynkowym, które zrobiła Hime, a Faust nie miał niestety możliwości
go spróbować. Yoh miał rację, jej ciasto mandarynkowe jest boskie.
–
A właściwie to kiedy umarłeś? – Zapytał Hao z czystej, niekłamanej ciekawości,
ale po chwili ugryzł się w język. Może nie powinien się o to pytać?
–
Ach, było to jakiś rok temu. W zasadzie to nie jest długa historia, ani nawet
ciekawa. Po prostu przedawkowałem morfinę, przez przypadek wziąłem dwadzieścia
razy większą dawkę niż zwykle. Kładę się spać, żyłem. Wstaję rano, żeby zabrać
się do pracy i nagle zauważam, że coś jest nie tak. Okazało się, że jestem
duchem, a uświadomiłem to sobie, kiedy jeden z moich pacjentów mnie nie
widział, a potem przeszedł przeze mnie jak przez mgłę. Ale bycie duchem nie
było dla mnie jakąś niedogodnością. Nie byłem zbytnio przywiązany do Niemiec,
to zacząłem podróżować. I jakieś pół roku temu trafiłem do Tokio, gdzie
spotkałem Yoh. I tak jakoś się zasiedziałem. Naprawdę, nic interesującego.
Firestorm
przytaknął, czując małą dozę ulgi, że Faust nie wkurzył się o to pytanie.
Dalej
czuł się nieco niepewnie w tym całym bajzlu z amnezją, dlatego wolał nikogo nie
denerwować swoim zachowaniem, niewyparzonym językiem czy czymkolwiek innym. To
było dalece i wysoce niewskazane. Dużo lepiej i przyjemniej jest mieć dach pod
głową i ciepłe łóżko obok niż spać pod mostem.
Nagle
jednak do mieszkania wpadła Hime i niemal rzuciła się na Hao, a w zasadzie na
miejsce obok niego na kanapie.
–
Uważaj na Angela.
Spojrzał
na nią z zaciekawieniem.
–
Coś się stało?
–
Teraz postanowił się wziąć za twoją edukację literacką i ma zamiar wcisnąć ci
absolutne minimum książek, jakie masz przeczytać.
–
Słucham?
– Przynosi
teraz sporo sztuk Szekspira, jeden dramat Fredro, książkę Kleinbaum, możliwe że
nie znasz, ale książka była fajna, muszę przyznać. Jedną książkę o II Wojnie
Światowej, jakąś o Holocauście, ,,Nędzników” Victora Hugo, a to dopiero
początek*.
Firestorm
zamrugał. Kilka razy.
Miał w
tej chwili ochotę jednocześnie się śmiać i wyskoczyć przez okno mówiąc: ,,I’m
out”. Angel dbający o jego edukację? Sama ta myśl była jednocześnie straszna,
przerażająca i zabawna na tyle, że było to tak dziwnie bardzo prawdopodobne i w
stylu Shiki’ego…
Na
żywioły i wszystko co święte, co on biedny teraz miał zrobić?
–
Stary, wieki cię nie widzieliśmy! Myśleliśmy już, żeś martwy jest! – Nagle
słychać było na korytarzu krzyk Yoh.
Który,
swoją drogą, wszedł chwilę później do mieszkania, prowadząc niemalże na siłę innego
chłopaka do środka, a cały pochód zamykał Angel z dwudziestoma egzemplarzami
książek.
– Tak,
tak, tak, wiem, a ty, jak widzę, bliźniaka się dorobiłeś. No weź mnie już
zostaw! – Wykrzyczał nowoprzybyły, kiedy Shadow zaczął go macać po twarzy, żeby
upewnić się, że jest on prawdziwy.
–
Właśnie! Firestorm, to jest Kira D. Gilan, nazywamy go Mephistofeles. Mephiś,
to jest Firestorm, nieznanego imienia, nazwiska ani pochodzenia.
– Brzmi
jak twoja historia.
– Dajże
skończyć. Nieznanego imienia, nazwiska ani pochodzenia, bo facet ma amnezję.
Firestorm
zaczął z zaciekawieniem spoglądać na Kirę.
Miał on
ciemno niebieskie, niemalże czarne, proste włosy sięgające do linii szczęki i
niebieskie oczy. Miał on nieco zmęczony wyraz twarzy i spojrzenie, ale wyglądał
na sympatyczną osobę.
Ale z
drugiej strony Angel też wygląda sympatycznie, a okazuje się, że jest diabłem w
anielskiej skórze, dlatego Fire nie dawał wiary wyglądowi zewnętrznemu.
– Czemu
akurat Mephiś?
– Bo te
kretyny mnie tak nazwały – Kira spojrzał się na Yoh i Shiki’ego, którzy zaraz
zrobili niewinne minki. Co wyglądało co najmniej uroczo. – Uznali, że moje
przezwisko jest za długie i będą mnie nazywać skrótowo i wyszło jak wyszło –
wzruszył ramionami, już przyzwyczajony do dziwnych wybryków tej dwójki.
A
następnie poszedł do kuchni, po chwili wracając z puszką napoju w dłoni.
– To ja
takie cuda mam w lodówce? – Zapytał zdziwiony Yoh.
Kira
wypluł picie prosto na dywan.
– No
wiesz?! Ja go dopiero dzisiaj rano trzepałem i prałem!
– Było
mi nie mówić, że picie jest prawdopodobnie przeterminowane! Powinieneś częściej
sprzątać w lodówce!
–
Sprzątam raz w tygodniu, jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć. Ostatnio
przeszedłem na zdrową żywność, dlatego się pytam skąd puszkę masz.
Mephisto
zrobił głupią minę i spojrzał się na napój.
– Więc
to nie jest przeterminowane?
–
Prawdopodobnie nie.
Mimo
wszystko Kira i tak sprawdził datę przydatności, po czym odetchnął z ulgą i
rozwalił się na kanapie tuż obok Firestorma.
– Co mi
przypomina! – nagle wykrzyczał Shiki. – Firuś, czas na ciebie – powiedział z
szerokim i nieco przerażającym uśmiechem do Firestorma.
– Jaki
czas?
– Zająć
się twoją edukacją literacką!
Angel
sięgnął do obszernej torby, którą przytachał ze sobą, i zaczął wyjmować po
kolei mnóstwo książek.
– To na
razie jest początek, jak to wszystko przeczytasz, to dam ci następne.
Firestorm
spojrzał na pokaźną stertę książek. Było ich przynajmniej dwadzieścia! Ale z
drugiej strony… Yoh książki dostawał właśnie od Shiki’ego, co nie? A te książki
już przeczytał. No dobra, część z nich, ale były one naprawdę warte
przeczytania. Więc to oznacza, że nie może być aż tak źle, co nie? Angel miał w
końcu pod tym względem dobry gust.
– Nie
martw się, Yoh! Dla ciebie też mam kilka!
Shadow
jęknął głośno, ale nic nie powiedział wiedząc, że nawet jego protest na piśmie
zostanie rozpatrzony za trzy tygodnie i finalnie odrzucony.
– Whatever. Tak czy inaczej idziemy na
lody!
–
Mówiłeś, że przeszedłeś na zdrową żywność?
–
Kłamałem, w pewnym sensie. Tylko w domu jem zdrowo, na mieście jem fast foody i
słodkości. Idziemy, nie będziemy się przecież w domu kisić!
Shadow
i Mephisto siedzieli w salonie tego pierwszego około drugiej w nocy. Było parę
spraw, które mieli do przedyskutowania w cztery oczy, nie przeznaczone w żadnym
wypadku do uszu ich przyjaciół.
–
Dorobiłeś się niezłego lokatora Yoh, wiesz o tym?
– Co
masz na myśli?
Twarz
Kiry z rozluźnionej miny zmieniła się na poważną.
–
Dobrze wiesz, że byłem na Turnieju Szamanów, czyż nie?
–
Oczywiście. Po coś zniknąłeś na te pół roku.
– Wiesz
też, że spotkałem tam wiele osób, niekoniecznie złych i niekoniecznie dobrych,
czyż nie?
–
Mephiś, wykrztuś to z siebie.
–
Przyjąłeś pod swój dach Hao Asakurę, przywódcę Drużyny Gwiazdy i seryjnego
mordercę od trzech żywotów, mający jeden cel – stworzenie Królestwa Szamanów.
*Jednakowoż
jako, że nie chciało mi się sprawdzać lektur japońskich, a co dopiero ich
czytać, to podałam tylko te, które znam stąd. Dramaty Szekspira są spoko,
,,Zemsta” Fredro też jest świetna, ,,Stowarzyszenie Umarłych Poetów” też bardzo
polubiłam, książek o Holocauście z kolei nie przepadam, a ,,Nędzników” to nie
czytałam, ale musical oglądałam z bodajże 2015 roku, już nie pamiętam. Polecam!
Cóż,
sporo mi czasu zajęło napisanie tego… Ups XD
Kyuu:
Krótko coś >.>
No ej,
nie wiń mnie! Niektóre rzeczy są przeznaczone na następny rozdział i muszą być
ładnie rozplanowane, a nie że wszystko wrzucę jakoś bezsensownie do jednego
rozdziału bez ładu i składu <.<
Ale od
razu skoro już tu piszę… Życzymy wam wszystkim Wesołych Świąt Wielkanocnych!
Smacznego jajka, cukrowego baranka, szczęścia bez liku Wesołego Alleluja,
alergiku!
Kyuu:
Co to miało być to ostatnie niby?
Zapomniałam
jak końcówka szła to ją sama wymyśliłam i to było pierwsze, co mi do głowy
przyszło XD
Pozdrawiamy!