wtorek, 5 stycznia 2016

D.Gray-Man – Nocny trening.

Powiedzmy wszyscy hello!
WDP: Hello.
No zero życia w was, po prostu zero -.-”
Yoh: Oj tam, odpuść. Zimno jest, a śniegu nie ma, to jakie ma być w nas życie?
…Coś w tym jest. But anyway! Zapraszam do czytania!
--------------------------------------------
                Kanda był święcie oburzony.
                Czyli nic nowego dla kogokolwiek, kto go zna.
                Z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu obudził się w środku nocy. Gdyby czuł się jeszcze wyspany, to jakoś by przeżył i po prostu poszedłby potrenować.
                No ale nie był wyspany. Co go niemalże doprowadzało do białej gorączki.
                Czemu do diabła obudził się o takiej porze?!
                Ubrał się i wziął ze sobą Mugena, bo Kanda przeczuwał, że i tak już nie zaśnie.
                - Irytujące – mruknął do siebie i wyszedł z pokoju.
                Przechadzał się po pustych korytarzach Czarnego Zakonu, rozkoszując się wszechobecną ciszą. Rzadko kiedy była okazja, żeby Kanda mógł być naprawdę sam. Do swojego pokoju przychodził dopiero wtedy, gdy miał iść spać, a resztę czasu spędzał albo trenując, albo wykonując misje.
                Właśnie miał schodzić na dół, kiedy usłyszał jakiś szept.
                Szept?
                Nie był pewien. Ale wiedział, że musi być to gdzieś niedaleko. Pewnie na ostatnim piętrze.
                Zamiast zejść na dół, zaczął po cichu wspinać się po schodach. Napiął mięśnie, był w każdej chwili przygotowany do konfrontacji.
               
Late at night I could hear the crying
I hear it all trying to fall asleep,
When all the love around you is dying…
~*~
Późną nocą mogę usłyszeć płacz
Słyszę go usiłując zasnąć,
Kiedy dookoła wszelka umiera miłość...

                Kanda miał wrażenie, że słyszy Anioła. Delikatny, cichy śpiew przenikał do jego serca. Głos delikatny, a jednocześnie silny, niepewny i pewny jednocześnie.
                Zmarszczył brwi.
                Miał wrażenie, że zna ten głos…
                Najciszej jak tylko potrafił stawiał kroki na najwyższym piętrze.
                Nie można było tego miejsca nazwać strychem, nie do końca przynajmniej. Nie było tutaj żadnych kartonów czy papierów.
                W zasadzie było tu tylko kilka mebli zakrytych białymi prześcieradłami – teraz raczej już szarymi od kurzu.
                Śpiew się nasilił.
…A fallen angel in the dark
Never thought you'd fall so far
Fallen angel, close your eyes
I won't let you fall tonight
Fallen angel
~*~
...Upadłego anioła pośród ciemności
Nigdy nie myślałem, że upadniesz tak nisko
Upadły aniele zamknij swe oczy
Dziś nie pozwolę ci upaść
Upadły anioł

                Kanda zaczął czuć rozdrażnienie. Że też musiał wpaść akurat na Kiełka Fasoli…
                Nie widział go, jednak wiedział już doskonale, że to on. W takim razie powinien zarządzić taktyczny odwrót. Tyle że…
                Nie mógł się ruszyć z miejsca. Nie wiedział czemu, jednak nie miał najmniejszej chęci zawrócić. Co było dla niego przynajmniej wkurzające.
                Nie widząc już innego wyjścia, podszedł do mebli i spojrzał przez szpary.
                Allen siedział na parapecie dużego okna, przez które widać było ogromny księżyc w pełni. Z jego ust wydobywał się dym.
                Z ust? Kanda niemal natychmiast się poprawił, ze zdziwieniem stwierdzając, że Walker miał w ustach papierosa.
                ,,No tak, przecież Cross musiał mieć na niego jakiś wpływ, jeżeli chodzi o nałogi…” – pomyślał Kanda, przysłuchując się głosowi Allena.
How do you stay so strong?
How did you hide it all for so long?
How can I take the pain away?
How can I save...
~*~
Skąd w Tobie tyle siły?
Jak zdołałeś tak długo skrywać to wszystko?
Jak mogę uśmierzyć ból?
Jak mogę ocalić....
                -----------------------------------------------------
                Allen powinien już wychodzić. Położyć się spać. I wyspać się na misję.
                Jednak nie mógł. To było dla niego dziwne. Zazwyczaj zasypiał bardzo łatwo, niemal natychmiast po zetknięciu się głowy z poduszką.
                Nie rozumiał tego.
                Siedział tutaj już od kilku godzin, mając złe przeczucia.
                Śpiewał po cichutku, po jakoś nie miał najmniejszej ochoty siedzieć w zupełnej ciszy.
                Nie licząc Timcanpy’ego, siedzącego na jego ramieniu, był tutaj zupełnie sam.
                Z lekkim rozdrażnieniem stwierdził, że repertuar powoli mu się już kończył. A na sen nie miał najmniejszej ochoty.
                Siedział na parapecie, wypalając trzeciego już papierosa.
                To nie było typowe uzależnienie. Palił wtedy, gdy miał już naprawdę złe przeczucia.
                A te aktualne miał złe, bardzo złe.
                Coś nie powiedzie się na misji. Czuł to bardzo, bardzo mocno, kiedy tylko obudził się w pokoju, cały spocony po koszmarze. Do teraz to uczucie panicznego niepokoju nie chciało go opuścić.
…A fallen angel in the dark
Never thought you'd fall so far
Fallen angel, close your eyes
I won't let you fall tonight
Fallen angel
~*~
...Upadłego anioła pośród ciemności
Nigdy nie myślałem, że upadniesz tak nisko
Upadły aniele zamknij swe oczy
Dziś nie pozwolę ci upaść
Upadły anioł
                Śpiewał cicho, cichuteńko. No, przynajmniej na tyle, żeby nikt go nie usłyszał. Tak mu się wydawało.
                Skończył śpiewać, po czym wypuścił dym z ust. Zgniótł papierosa w popielniczce i zapalił kolejnego.
                Powoli nikotyna zaczęła ukajać jego zszargane nerwy, jednak w dalszym ciągu był niespokojny.
                To tego doszło do niego uczucie, że ktoś się na niego patrzy…
                Jednak nie odwrócił się. Wiedział, że i tak nie zobaczy podglądacza przez meble, a specjalnie ustawił je tak, żeby nikt nie mógł przez nie przejść bez przesuwania ich. Chciał być w miarę odizolowany, a przy tym nie być w swoim pokoju. A najwyższe piętro Zakonu wydawało się być idealnym miejscem.
                Pogłaskał Tima, bezwiednie dotykając kolczyka w uchu. Zaczął się nim delikatnie bawić.
                Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie musiał utrzymywać swój oficjalny wizerunek.
                Lubił się uśmiechać.
                Lubił się śmiać.
                Lubił wywoływać u innych uśmiech i śmiech.
                To wszystko prawda.
                Jednak nie był wcale aż tak miły, jak każdemu się wydawało. Przynajmniej nie w takim wymiarze, w jakim ludzie już zdążyli się przyzwyczaić.
                Powoli pokazywał, ze potrafi być złośliwy czy cyniczny. Że nie jest chodzącym ideałem człowieka, że też miał wady.
                A jednak nadal nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby zapalić papierosa przy przyjaciołach. Może kiedyś… Kiedy będzie pewny, że nie uduszą go za to przy pierwszej lepszej okazji.
                Tak, to brzmiało już jak plan. No dobra, jak jego zalążki, ale jednak miał już pewien konkret.
                -----------------------------------------------------
                Kanda przyglądał się Allenowi jeszcze przez chwilkę, kiedy skończył piosenkę. Nic tu po nim.
                Już miał się zbierać, widząc mimochodem, że Allen zapala kolejnego papierosa, kiedy Kiełek nagle zaczął chichotać.
                Kanda stwierdził, że przypomniał sobie coś zabawnego, jednak po chwili wychwycił, że ten chichot w żadnym wypadku nie brzmiał uroczo – pomyślał w ten sposób tylko i wyłącznie dlatego, że nie znalazł innego odpowiedniego słowa.
In the daylight,
I’m your sweetheart,
You’re goody-two-shoes prude is a work of art.
But you don’t know me,
And soon you won’t forget,
Bad as can be, yeah you know I’m not so innocent
~*~
W świetle dziennym
Jestem twoim kochaniem
Twoja wirtuozja jest sztuką,
Ale nie znasz mnie
I wkrótce nie zapomnisz
Jak zła mogę być, tak, wiesz, że nie jestem taka niewinna
                Cóż, to zachowanie Allena zaczęło być co najmniej niepokojące. Miał zdecydowanie za szeroki uśmiech, oczy były rozszerzone niemal do granic. Wyglądał jak rasowy psychopata.
                Cóż, a co go to obchodziło w zasadzie? Kanda nie miał też komu o tym mówić. Noah? Samo w sobie to było głupie. Nie powie tym bardziej Zakonowi. W końcu nienawiść do niego była w Kandzie większa niż nienawiść do Akum i Milenijnego.
                Poza tym Allena też nie lubił. Przeklęty chłopak, pełen idealizmu… Kanda aż się wzdrygnął. Nie cierpiał go.
Welcome to the nightmare in my head,
(Oh god!)
Say hello to something scary,
The monster in your bed,
(Oh god!)
Just give in and you won’t be sorry,
Welcome to my other side,
Hello it’s Mz. Hyde!
~*~
Witaj w koszmarze w mojej głowie
(O Boże!)
Przywitaj się z czymś strasznym
Potworem w twoim łóżku
(O Boże!)
Tylko się poddaj i nie będziesz żałować
Witaj po mojej drugiej stronie
Hej, tu pani Hyde!
                Ale całkowicie niepokojący był fakt, że Allen zaczął rzucać nożami w meble, a potem otworzył okno na oździerz, stanął na parapecie, niebezpiecznie mocno wychylił się za okno, trzymając się jedynie ścian.
                Nie lubił Kiełka. Ale to nie znaczy od razu, że pozwoli mu spaść. Jeszcze go posądzą o morderstwo z premedytacją.
                Ale z drugiej strony Tim kręcił się dookoła niego. A w zasadzie to teraz siedział na środku podłogi i obserwował Allena. Ten golem chyba nie pozwoliłby, żeby temu durniowi coś się stało, prawda?
                Tylko że co zwykły golem mógłby zrobić?
                Jednak po dłuższym zastanowieniu Kanda musiał niechętnie przyznać, że jeżeli ktokolwiek miałby przeżyć skok z tej wysokości, byłby to Allen, choćby dlatego, że jego balans ciała był co najmniej niesamowity.
                Kanda słyszał, że Walker sporą część swojego życia spędzał w cyrku, doskonaląc rzemiosło klaunów.
                Musiał przyznać, że bycie klaunem Allenowi wychodzi nawet bez tych sztuczek.
                - Tim.
                Kanda nawet nie zauważył, kiedy Moyashi skończył śpiewać.
                Cholera.
                Powinien być czujniejszy.
                - Ja to jednak jestem szalony, co? – Allen pogłaskał swojego golema. – I na cholerę ja to wszystko robię? Narażanie życia… Ten, kto wymyślił coś takiego powinien być zgładzony w tej chwili.
                Kanda, choć o tym nie wiedział, w głębi przyznawał rację Allenowi.
                - Co za ponury absurd… Aż ma się ochotę tak… Zabić każdego z osobna i wszystkich razem, wysadzić w powietrze każdego Noah, każdą Akumę, każdego Egzorcystę… Czyż nie, Tim~can~py? – zapytał melodyjnym głosem.
                Kanda zmarszczył brwi.
                ,,Co jest, do cholery? Moyashi tak się nie zachowuje.” – pomyślał.
                - Say hello to something scary!
                ,,Pieprzyć to, nie mam zamiaru siedzieć tutaj dłużej niż to konieczne.” – postanowił i najciszej, jak tylko potrafił wyszedł z pomieszczenia.
                Jednak sumiennie sobie postanowił, że zacznie uważniej przyglądać się Allenowi. Takie zachowanie z pewnością nie jest normalne dla kogokolwiek, kto jest naiwny i patrzy na świat wyidealizowanym obrazem.
                Ale w międzyczasie chyba poćwiczy rzucanie nożami. Nie ma mowy, żeby Kiełek miał w tym przewagę od niego, gdyby wywiązała się pomiędzy nimi walka.
                W końcu Kanda nie miał zamiaru umrzeć w tak głupi sposób!
---------------------------------------------
Pierwsza piosenka: Three Days Grace – Fallen Angel
Druga piosenka: Halestorm – Mz. Hyde
Kolejna z moich notek piosenkowych. Tak jakoś mi przyszło do głowy, żeby ją napisać po posłuchaniu pierwszej piosenki ^^”
Kyuu: Zamiast starać się napisać coś dłuższego…*kręci głową*
Co ja ci poradzę, że nawet kiedy mam wolne to nie mam ochoty na nic? Ale dobre i tyle, czyż nie^^?
Hao: Chyba tak…
A w razie co to jeszcze siedzę na innym blogu. Chyba nie dałam tutaj jeszcze kredytów, co nie?
WDP: Chyba nie.
No to zapraszam na bloga upadli-bogowie.blogspot.com
Jak mnie tutaj nie ma, to prawie na pewno siedzę właśnie tam, a jak nie tam, to na Akademii Niezwykłości XD (ci-niezwykli.blogspot.com)
Ach, nie ma to jak spamować własnych czytelników do zaglądania na inne blogi…
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz