Darka:
Cześć wam!
Ren: Powracamy w wielkim stylu…
Yoh: Aby podzielić się z wami…
Tsuna: Ostatnią częścią SK!
Darka: Za to, że musieliście
tyle czekać, ta część ma nieco ponad dwanaście stron w Wordzie. Ciesz się, ludu
wybrany XD
Hao: A teraz nie przedłużając –
zapraszamy do czytania!
------------------------------------------
Kiedy Hao wrócił ze spotkania z
iście marsową miną, od razu usiadł na tronie ze skrzyżowanymi rękoma na torsie
i zarzuconymi jedna noga na drugą. W tej chwili próbował się uspokoić po burzliwym
spotkaniu, ale złość nie chciała nawet trochę zelżeć.
Mugen widząc tę sytuację,
postanowiła zapytać się delikatnie, jak bardzo źle poszło:
- No to kiedy mamy się szykować
na Apokalipsę? – tak, mistrzyni delikatności.
- Nie będzie Apokalipsy. – burknął.
– Ale oni są psychiczni! A ja myślałem,
że Marco to to nikt nie przebije! – wrzasnął w odpowiedzi. – A do tego ich
kłótnie, Boże Święty… - złapał się za głowę.
- Masz to szczęście w takim
razie, że już więcej się z nimi nie spotkasz.
- Masz rację. A tak w ogóle, to
gdzie jest Yoh?
Mugen uśmiechnęła się tajemniczo
i już wiedział, że coś jest nie tak. A przynajmniej nie tak, jak być powinno.
Yoh często wybywał z Sanktuarium
włócząc się po świecie, penetrując go w poszukiwaniu informacji a także zachowując
kontakt z Atlantydą. Według Króla Duchów, jeżeliby tego nie robił, to
Wszechświat, kolokwialnie mówiąc, rypnąłby w posadzkach.
To jest również jedna z
niewielkiego zbioru zasad, które Cienie przestrzegały bez słowa protestu. Każdy
Cień miał tę cechę – miłość do podróżowania.
Do tego zabawnie było odwiedzać
Atlantydę, podczas gdy wielcy tego świata wciąż szukają jej w złym miejscu.
- On wciąż tutaj jest –
powiedziała cicho Cień.
I nagle głowa jego brata
pojawiła się tuż przed Hao odwrócona do góry nogami. Szczerzył się jak zawsze,
ale Hao przez to odruchowo prawie podpalił brata.
- Musisz tak straszyć?! Jestem
teraz nadwyrężony psychicznie, prawie cię podpaliłem!
- Oj, nie gniewaj się, to część
treningu – spojrzał na niego z miną niesłusznie zbitego psa.
- Jak mam się nie gniewać, skoro
omal cię nie podałem na grill… Jakiego treningu?
- Nadrabiamy jego braki w nauce.
Każdy Cień przechodzi trening, ale że Keiko powstrzymała go przed dostaniem
kulką w łeb te kilkanaście lat temu to teraz musi przechodzić przyspieszony
podstawowy trening Cieni.
- To dlatego tak często znikasz…
- Acham. Mam nieco napięty
harmonogram, choć i tak posiadam wystarczająco dużo czasu, żeby grać z tobą w
karty – wyszczerzył się w odpowiedzi.
W tym momencie postanowił wejść
Hikaru. Nadal był rozczochrany, a ubrania miał pomiętolone i pozostały wory pod
oczami, ale przynajmniej wyglądał znośnie i jego cera nie była aż tak blada. Co
nie oznacza, że nie wyglądał źle. Nadal tak było, ale jednak już trochę lepiej.
W tej chwili jego twarz była
uosobieniem chwilowej amnezji typu: ,,Co ja tu w ogóle robię?”
- Cześć, Hikaru-sama.
- To twój rekord, bracie,
przespałeś pięć dni.
- Czemu dodałaś środek nasenny
do kawy? – zapytał spokojnie tylko dlatego, że nadal był nieogarnięty.
- Dajże spokój, tak się
martwiłeś że załapałeś się do kryterium pod tytułem: bezsenność. Potrzebujesz
odpoczynku, nawet jeśli masz swoją duchową formę – machnęła na to ręką, jakby
nic złego nie zrobiła. W pewnym sensie tak było, w końcu troszczyła się o swojego
brata, ale żeby od razu środki nasenne dawać? Nie lepiej było zamknąć go w
pokoju pozbawionym klamek, kawy, napojów energetycznych, mający w środku
jedynie łóżko, tygodniowy zapas jedzenia a do popicia mleko i wodę?
Chyba jednak środki nasenne były
bardziej humanitarne.
Hikaru usiadł na szczycie
oparcia tronu i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Hao. Zmarszczył brwi widząc,
że ewidentnie coś mu nie pasuje.
- Hao? Czemu ubrałeś się tak, a
nie inaczej?
- Miałem spotkanie mediacyjne
między psychopatami – odpowiedział na tyle spokojnie, na ile mógł się aktualnie
zdobyć. A ciężko było, oj ciężko…
- Spotkanie z psychopatami…
X-Laws?
- O dziwo nie.
- Grupa Yoh?
- Hikaru-sama! Moi przyjaciele
nie są psychopatami!
- Dawni Królowie? – ciągnął,
widząc kręcącego głową Hao i nie zwracając uwagi na krzyk Yoh.
- Pudło.
Pierwszy podrapał się w potylicę
i wysilił szare komórki, które nie były używane w celu myślenia przez ostatnie
pięć dni. X-Laws nie, grupa Yoh nie, Królowie też nie… Została mu już tylko
jedna opcja.
- Jak idą przygotowania na
Apokalipsę?
- No wiecie co?! Tak nie wierzyć
w moje możliwości polityczne! – wkurzył się trochę Hao.
- Hao, nie denerwuj się,
zazwyczaj przecież denerwujące jednostki paliłeś, dlatego nie bardzo ludzie
wierzą, że powstrzymasz Apokalipsę, a wręcz ją przyspieszysz – odpowiedział
Yoh, siadając na podłokietniku.
- A więc nie ma Apokalipsy? No
to dobrze – rozciągnął się, przypadkiem kopiąc Hao w głowę. – Sorki.
Hao mruknął coś pod nosem na
takie przeprosiny, jednak nikt tego nie usłyszał. Chyba nawet lepiej, bo
jeszcze Yoh walnął by go w głowę za słownictwo.
-----------------------------------------
Minął dość spokojny miesiąc.
Keiko kilkukrotnie zdążyła już odwiedzić swoich synów i raczyć im przypomnieć,
że coraz większymi krokami zbliża się dzień narodzin ich siostry – został tylko
miesiąc. Yoh za każdym razem niemal dostawał ataków serca, zwłaszcza, kiedy
matka zapowiadała, że będzie często wpadać razem z Kirami – bo tak właśnie
będzie się nazywała nowa dziedziczka rodu Asakurów.
Oczywiście z odwiedzinami
wpadali także Jeannie oraz Shiki. Hao na oczy nie widział jeszcze bardziej
zakochanej w sobie pary, choć Yoh próbował polemizować z tym stwierdzeniem. Uznawał,
że są zakochani w sobie w równym stopniu, co Faust i Eliza, co samo w sobie
było wyczynem godnym zapisania w Księdze Guinnessa.
Swoją drogą, dlaczego Faust i
Eliza jeszcze się w niej nie znaleźli? Być tak w siebie zapatrzonym tyle lat po
ślubie… Nie mówiąc, że panna młoda w zasadzie nie żyje… Albo może lepiej niech
nie będą tam wpisywani bo jeszcze ktoś się zorientuje, że jest coś jednak nie
tak.
Jeżeli chodzi o X-Laws, to stali
się oni podejrzanie spokojni. Śmierć oczywiście przekazywali informacje o ich
ćwiczeniach, ale były to głównie treningi fizyczne. No i oczywiście nadal
,,werbowali” ludność szamańską, co może niekoniecznie jej to się podobało.
Oczywiście oni sami nie
próżnowali. Anna i Ren przygotowali ogromne pole obronne – jak miny dymne
(przeciwpiechotne zostały odłożone do specjalnego składziku Anny na tak zwane
,,ciężkie czasy”) połączy się z armatkami wodnymi (Ren chciał, żeby to były
prawdziwe armaty z kulami, ale Yoh się nie zgodził, ponieważ, jak uznał, kalek
już jest wystarczająco dużo na świecie) oraz rozżarzonymi niemal do czerwoności
węglami wokół Sanktuarium (tutaj Yoh już nie miał nic do gadania – wszak
istnieją ludzie, którzy po czymś takim przejść potrafią), to wychodzi całkiem
ciekawy efekt porównywalny do chodzenia podczas ulewy na dziwnie gorącym
podłożu we mgle.
No ale przecież jakoś bronić się
muszą, prawda?
Do tego Jeannie razem z Kino
obłożyły miejsce wieloma barierami ochronnymi. Wiadomo – żeby jednak linia
obronna Rena i Anny nie weszła za szybko w życie. Może jeszcze się uda
przekonać X-Laws, że ta wojna to jednak głupi pomysł?
Hao tutaj nie miał żadnych
wątpliwości, mówiąc: ,,Prędzej abdykuję, niż Marco pomyśli o czymś takim”.
I trzeba powiedzieć, że Yoh z
tym konkretnym zdaniem się zgadzał wyjątkowo żarliwie.
Tak samo jak grupa Yoh, Drużyna
Gwiazdy, Dawni Królowie, Asakurowie, Cienie, a nawet sam Król Duchów.
Ale Jeannie i tak swojego zdania
nie zmieni.
------------------------------------------------
Tron zachwiał się w posadzkach,
kiedy tylko X-Laws postanowili zaatakować.
A w zasadzie to wpaść w pierwszą
linię obrony.
Dowództwo wysłało oddział
piechoty, próbując przepuścić szybki szturm, a skoro się to nie udało, to teraz
atakowali wszyscy za pomocą duchów.
Cóż, w zasadzie to oprócz tego
małego dodatku wszystko było jak należy.
Hao siedział na aktualnie
chwiejącym się tronie, starając się nie stracić równowagi, Yoh ćwiczył z Mugen
doprowadzanie Hao do coraz to nowych faz przeżywania zawału serca na kilka
sposobów, Hikaru namiętnie pił kawę, Anna uspokajała Rena, Choco i Trey’a
zbiorem ćwiczeń numer 09, a żeńska część grupy piła herbatę i wymieniała się
plotkami, Ryu jak zawsze zachwalał mądrość swojego protegowanego, a Shiki
rozmawiał z Śmiercią na temat najgorszych sposobów umierania, Król Duchów się
lenił…
Wszystko jak należy.
------------------------------------------------
Kolejny dzień nawalanki X-Laws.
Ósmy z kolei, trzeba dodać.
Przebijali coraz więcej barier.
Jak zwykle im się nie udaje tego
dokonać ostatecznie.
A co na to nasz grupa?
Nic a nic. Jak zwykle robili to,
co zawsze.
- A mogłaby tak ich jakaś
ogromna burza zaskoczyć. Ale taka porządna, deszcz żeby lał jak z cebra podczas
burzy tropikalnej – wymamrotał Yoh, zdenerwowany już nieco nieustającym
hałasem.
Zresztą, nie tylko młodszego
Asakurę denerwował ten stan rzeczy.
Anna też najchętniej wysłałaby
X-Laws do domu, ale niestety! Marco nie posiada instynktu samozachowawczego,
ale za to otacza się oddziałem stu zbrojnych – nawet ta drobna blondynka nie
dałaby rady przebić się przez nich za jednym zamachem.
A przynajmniej jej się aktualnie
tego robić nie chciało.
Pierwszy zmarszczył brwi,
intensywnie się nad czymś zastanawiając, po czym niemal dało radę dostrzec
świecącą się żarówkę nad jego głową.
- Yoh-kun! Jesteś genialny! –
zawołał Hikaru, wybiegając z Sanktuarium.
Yoh na to stwierdzenie spojrzał
na brata z uniesioną brwią i powiedział:
- Dla niego nie ma już żadnej
nadziei. Oszalał przez ten hałas.
- Nie przesadzaj, przecież głupi
nie jesteś – zaśmiał się Hao.
- Może i nie, ale od razu
geniuszem? Mugen-sensei powinna w końcu go zapisać do dobrego psychiatry, bo
jego mózg zaczyna ulegać autodestrukcji. A w zasadzie to gdzie on poleciał?
- Odwiedzić Duchy Żywiołów –
odpowiedział Król Duchów, który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Wpadł na
pewien pomysł. X-Laws będzie to kosztować sporo połamanych kończyn.
- Chętnie popatrzę – mruknął
Hao, za co dostał w potylicę od Yoh. – Ała! Za co?!
- To było niegrzeczne. Licz się
trochę bardziej z ludzkim cierpieniem.
Długowłosy masował się po
bolącej głowie, patrząc spode łba na swojego bliźniaka. Ten tylko uśmiechnął
się niewinnie, na co Hao pokręcił głową ze zrezygnowaniem. To jest Yoh, jego tak
łatwo nie ogarniesz.
Zwłaszcza, kiedy jesteś jego
bliźniakiem.
- Nie powinieneś być taki
miękki, w końcu to wrogowie – burknął Król.
- Lecz nie wszyscy są nimi z
własnej woli.
- Niestety.
Rozsiadł się wygodniej na tronie
ze znudzeniem na twarzy. Owszem, w każdym czasie, w którym się urodził, miał
grupę swoich przeciwników, ale żadna z nich nie była choćby w połowie tak bardzo porywcza i uparta jak
X-Laws. Byli również od nich bardziej cywilizowani, etyczni i, co trzeba
podkreślić, humanitarni w swoich dążeniach do wyeliminowania go. I właśnie za
to ich szanował.
A Wyrzutki nie dość, że non stop
na jego oczach robią z siebie głupców, to jeszcze nie byli honorowi, nieważne,
co próbowali wszystkim wmówić.
Nagle poczuł gwałtowną i silną potrzebę podpalenia czegoś.
------------------------------------------------
Następny dzień…
Kiedy w końcu temperament Hao
postanowił się uspokoić po miesiącach aktywności, Ognisty Szaman zauważył pewną
zasadę.
X-Laws i ich grupa
terrorystyczna zawsze na sam początek wysyła szamanów, którzy zajmowali się szukaniem
pułapek i tego typu rzeczy. Tak jakby myśleli, że w ciągu nocy cokolwiek
udałoby im się zrobić, ale nieważne. Następnie główna grupa wysyła swoje
arcy-duchy, by rozwalić bariery ustawione wokół Sanktuarium tak gęsto, jakby
ktoś uszył z nich szalik o grubości trzech metrów owinięty dwadzieścia razy.
Potem zazwyczaj się cofają zauważając brak jakichkolwiek większych postępów.
Hao musiał jednak przyznać pewną
rzecz. Był niewiarygodnie wręcz
znudzony siedzeniem i patrzeniem, jak X-Laws próbują się dostać do środka.
No ale cóż poradzić? Anna i Król
Duchów zagrozili, że przywiążą go do tronu grubym łańcuchem owiniętym wokół
niego trzydzieści trzy razy, zatkną w ten łańcuch czternaście ogromnych kłódek
(Yoh nie wiedział, jak to jest możliwe, ale również wiedział, że słowo
,,niemożliwe” nie istnieje w słowniku Anny) i zapieczętują tak, że na milion
procent się nie ruszy. Więc siedział.
I się nudził niemiłosiernie.
Ach, gdyby mógł podpalić chociaż
Marco, byłby w miarę usatysfakcjonowany. Albo nie, podgrzałby podłogę do
czerwoności żeby patrzeć, jak Marco próbuje jakkolwiek uciec przed gorącem. A
może by tak…
- Hao, znowu odpłynąłeś – Yoh
zaczął machać łapką przed jego twarzą.
- Co? Ach, tak…
- Trzeba ci znaleźć jakieś
zajęcie, bo nam marniejesz w oczach – uznał Shiki.
- Bo mi się nudzi a wy mi nie pozwalacie dorwać Marco.
A może by go zamknąć w
płomiennej klatce?
- Hao, ogarnij się!
Ognisty szaman zarzucił ramiona
na torsie.
- Się nie odzywam, bo robię coś,
czego większa wasza część nie potrafi: myślę. – odparł nieco naburmuszony.
- Oczywiście – zaśmiała się
Mugen. – Ja już dobrze wiem, o czym. – Hao ponaglił ją wzrokiem. – Zastanawiasz
się, jak by Marco na rożnie wyglądał.
- Do tego jeszcze nie doszedłem,
ale faktycznie, w tych okolicach…
- Ha! Wiedziałam, że nie tylko
ja mam ochotę to zrobić! – popatrzyli na nią jak na wariatkę. – No co? Gość
jest wkurzający. Głowa mnie boli przez to nieustające nawalanie w drzwi nasze,
a to jest jego wina.
Większość spojrzała na nią z
zażenowaniem i jakże charakterystyczną kropelką.
- Cokolwiek powiesz.
--------------------------------------------------------
Kiedy Hao był już na granicy
swojej cierpliwości (jeszcze kilka dni, a poszedłby do tej armii i spalił ją,
nawet pomimo gróźb Anny i Króla Duchów), X-Laws przebili się przez ostatnią
osłonę bariery.
- A jednak nie zmądrzeli… -
mruknęła melodyjnie Jeannie.
- Nie wątpiłem w to od samego
początku – odpowiedzieli jej Asakurowie.
- Jeannie, ja wiem, że lubisz w
różne rzeczy wierzyć, ale w tym przypadku nieco przesadziłaś – powiedział
delikatnie Shiki. – W końcu Marco nadal chowa w sercu silne pragnienie zemsty
na Hao. A kiedy się dowiedział, że mu pomagamy, chce nas wyeliminować.
Żelazna Dziewica nieco się
zasmuciła, ale dzięki Shiki’emu po chwili znowu wróciła do dawnej normy. A Hao
zaczął już układać diabelski plan w głowie.
- No no, X-Laws, przykro mi, ale
to nie ten Mordor – uśmiechnął się złowróżbnie i potarł dłonie z zadowoleniem,
a Yoh dla pewności się od niego nieco odsunął.
- Jesteś przerażający, jak tak
się uśmiechasz, wiesz o tym?
- Doskonale. Wielu już mi to
mówiło, zapewniam cię.
- Wiesz co? To ja może pójdę
przygotować z Mugen-sensei resztę Cieni – bo nie ma to jak doskonały plan
szybkiego odwrotu.
Hao kiwnął jedynie głową, nadal
mając cudowną wizję w głowie spadającego Marco z klifu jako żywa pochodnia.
Cóż, miał wystarczająco dużo
czasu żeby się zastanowić, co z nim ostatecznie zrobi.
Po chwili zdał sobie sprawę, że
coś go ominęło.
No bo dlaczego włosy Rena
zaczęły się świecić niczym dziwny czubek na choinkę…?
- Choco, właśnie spisałeś na
siebie wyrok długiej i okropnej śmierci w męczarniach… - powiedział wolno Tao i
powoli zaczął wyjmować zza pasa Guan-Dao.
-------------------------------------------------------
Mugen i Yoh weszli do okrągłego,
zielonego pomieszczenia, w którym stało sporo osób ubranych w całości na
czarno. Czarny podkoszulek, czarne bojówki i czarne martensy – ubiór bojowy
Cieni.
- Hej wam! – krzyknęła May-Lin.
Była to niska kobieta o
płomienno-rudych włosach związanych w luźny kok i intensywnie zielonych oczach.
Na jej twarzy widać było kilka piegów, które dodawały jej uroku. Jej rysy
twarzy wręcz krzyczały, że ma coś wspólnego z Chinami.
- Cześć, May-Lin – odpowiedziała
spokojnie Mugen.
- Coś się stało, że do nas
zawitaliście? – zapytał dwukrotnie wyższy od May-Lin gość.
Był on Cieniem Kima Tao. Był
szeroki w barach i mocno umięśniony, jednak ciemne piwne oczy spoglądały na
ludzi ciepło. Miał krótko przystrzyżone blond włosy, a w jednym uchu można było
dostrzec kolczyk.
- X-Laws w końcu się dobili –
odpowiedział Yoh.
- No nareszcie! – Wykrzyknęła
May-Lin. – Myślałam, że w końcu umrę tu z nudów!
- Ty nigdy nie cierpisz na nudę.
- Emm, no niby nie, ale jak się
czeka na jatkę to człowiek się napala i chce iść na bitkę, że o niczym innym
nie myśli.
- Kolejna… - mruknął cicho Yoh,
przewracając oczami. – Tak czy inaczej, to tylko kwestia czasu, zanim się nie
przebiją przez linię obrony Rena i Anny, więc cóż, jestem zmuszony prosić was o
pomoc.
- Hurra! – Przynajmniej połowa
Cieni była do tego pomysłu optymistycznie nastawiona, aż Yoh jęknął w duchu.
Dlaczego oni tak bardzo lubią walczyć?
- Wyluzuj trochę, Yoh-kun. Oni
po prostu już tutaj tak długo siedzą, że czasem in na łby siada. – Powiedziała
Mugen. – Chcą się od czasu do czasu trochę zabawić. Za dwa tysiące lat też tak
będziesz miał.
- Polemizowałbym.
- May-Lin powiedziała mi to
samo, a jednak teraz aż się wyrywa na jakąś akcję. W życiu by ludzie nie
pomyśleli, że to ona, w końcu była zatwardziałą pacyfistką.
- To jakim cudem ona brała
udział w Turnieju?
- Nie każdy brał w nim udział. W
jej przypadku prawdopodobnie chodziło o to, że jej narzeczony brał w nim udział
i zażyczył sobie od Jogurtowatej mości, żeby mógł zabrać ze sobą May-Lin. Jak
widzisz, zgodził się. Hikaru się za nimi wstawił.
W tym czasie pozostałe Cienie
szykowały bronie: szable polskie, katany, miecze, Guan-Dao w wypadku May-Lin,
łuki, kusze, kastety, a nawet proce. Dało się niemalże namacalnie wyczuć
podekscytowanie Cieni na myśl o bitwie.
I pomimo dość sporej
dysproporcji w rozeznaniu siły liczebnej, byli pewni, że wygrają.
Są w końcu elitą wśród elity!
Bo przecież liczba przeciwników
to tylko matematyczny paradoks, samą liczebnością wojska nie zawsze wygrywa się
wojny.
Tylko dobrą strategią.
-------------------------------------------------------
Kiedy tylko Yoh i Mugen wrócili
z przeglądu Cieni, zastali ciekawą scenę w Sali tronowej.
Z jakiejś racji Choco wisiał
powieszony za sznurówki jego butów do sufitu, a Ren ze związanymi oczami
próbował walnąć go Guan-Dao, Anna i reszta dziewczyn pilnowała, żeby jednak do
żadnych mordów nie doszło, a Hao spał z uśmiechem na ustach.
- Co ta wojna robi z ludźmi –
Yoh przywalił sobie otwartą dłonią w czoło.
Hikaru, który nagle
zmaterializował się obok młodego Asakury zaśmiał się tylko i poczochrał mu
włosy.
- Daj im się trochę zabawić,
zanim ruszą do walki.
- Ale nie uważasz, że jest to
już szczyt? Ja nie mówię, że nie mogą się bawić, ale żeby od razu Choco
mordować?
- No wiesz Yoh – zaczęła Anna. –
Choco zrobił z włosów Rena czubek na choinkę. Widzisz? Dalej się świeci.
- Faktycznie… - dopiero teraz zauważył,
że włosy jego kumpla świecą własnym, ukrytym blaskiem.
Aż się zdziwił, że nie zauważył
tego wcześniej.
- A Ren dobrze się tobą zajmuje?
– zapytał.
- Jakbym potrzebowała czyjejś
opieki. – Przewróciła Kyoyama oczami, zarzucając ręce na piersi.
- Wiesz, chcę wiedzieć, w jaki
sposób mam go wykopać, jeżeli cię skrzywdzi. – Odpowiedział spokojnie.
Anna była jedną z niewielu osób,
które wiedziały, jakie przeznaczenie czeka Yoh. Cała sprawa z narzeczeństwem
była więc bujdą od samiuśkiego początku.
W zasadzie to traktowali siebie
jak rodzeństwo. Anna była jego kochaną przyszywaną siostrzyczką, której nikt
nie ma prawa choćby tknąć palcem, jeżeli chciałby ją ktoś skrzywdzić.
W końcu raczej nikt nie chce
mieć do czynienia ze wściekłym ochroniarzem Króla Szamanów. A znając tego,
również wspomnianego Króla prawdopodobnie wciągnąłby w system pozbycia się…
Nieodpowiedniego delikwenta dla Anny.
Yoh wcale nie był
przewrażliwiony na jej punkcie. Absolutnie.
Nie to, że Anna potrzebowałaby
kiedykolwiek tego typu pomocy, sama zemściłaby się w swoim imieniu równie
dobrze. Tylko że Yoh wolałby jednak mieć pewność, że na pewno to się nigdy
więcej nie powtórzy.
- Nie martw się, Ren jest w
porządku – odpowiedziała, lekko się uśmiechając.
- Powinnaś częściej się uśmiechać.
Ślicznie wtedy wyglądasz.
- Dziękuję. Yoh?
- Hmm?
- Nie groź mojemu chłopakowi, bo
inaczej to ja będę się zastanawiać, w jaki sposób ci dokopać.
-------------------------------------------------------
Kilka godzin później…
Yoh spokojnie spał sobie w
łóżku, śniąc o cheeseburgerach, kiedy nagle Król Duchów wbił do jego pokoju i
ściągnął z niego kołdrę.
- Ka De, czego ty tutaj chcesz o
tej porze, zlituj się i daj ludziom spać… - odburknął i wyjął spod łóżka
kolejną kołdrę.
- Wstawaj! – Odkrzyknął Król
Duchów, zabierając mu kolejną kołdrę, na co Yoh tylko machnął ręką i sięgnął po
sznurek wiszący bezpośrednio nad jego głową. Pociągnął go i kolejna kołdra
spadła na niego, cieplutko utulając młodego szamana.
Nie z Yoh te numery z wyrywaniem
kołdry, doświadczenie nauczyło go chowania pościeli w taki sposób, żeby przeżyć
ponad dwadzieścia fal odbierania jego ciepłej i miękkiej własności.
Jednak Król Duchów postanowił
zrobić coś zupełnie innego niż odbieranie mu kołdry.
- No weź!
Zamiast tego wylał na jego twarz
szklankę wody.
- Czy ty wiesz, że nawet z tak
głupio małą ilością wody możesz człowieka utopić?!
- Nie utopiłbyś się, bo już
jesteś martwy.
- …Nie lubię cię.
- A to ci nowość – przewrócił
oczami. – Zbieraj się, X-Laws już praktycznie pukają do drzwi.
- To nie można było tak od
razu?! – Krzyknął Yoh, natychmiast się rozbudzając. – W takich warunkach to ja
wstaję od razu! – Warknął na Króla Duchów i złapał już w pełni ubrany katanę i
Szkarłatne Ostrze. – Nic dziwnego, że Mugen-sensei non stop na ciebie marudzi.
- Jak zwykle się nią zasłaniasz.
- Jak zwykle ty nie potrafisz od
razu powiedzieć o co chodzi i zasuwasz dookoła. – Odpowiedział i wyszedł z
pokoju, kierując się do sali tronowej.
Minął całe hordy Cieni i Królów
przeciskających się przez korytarze, niektórzy w źle założonych zbrojach,
niektórzy jeszcze nieogarnięci z zaistniałą sytuacją, a niektórzy w pełnej
gotowości bojowej. Przecisnął się przez korek zalegający na wejściu i podszedł
do Hao, który siedział spokojnie na tronie.
- Niezłe zamieszanie, co? –
Powiedział na przywitanie młodszy Asakura siadając na poręczy tronu.
- Ach tak? Nie zauważyłem –
odparł sarkastycznie ognisty szaman.
- Bez sarkazmu proszę, mamy
wyjątkową sytuację. – Powiedział Hikaru.
- Cześć Pierwszy.
- Witaj, Yoh-kun. Przepraszam,
że cię tak Król Duchów obudził w środku nocy. Wiem, jak bardzo lubisz spać –
spojrzał na niego przepraszająco.
- W porządku, nie na co dzień w
końcu X-Laws dobija się z armią do drzwi.
- To prawda. – Odpowiedział i
zaraz poleciał w inną stronę, aby wypowiedzieć do kogoś mowę motywującą do
działania.
Nawet jeśli ona
najpotrzebniejsza w tym momencie nie była.
- Od bardzo dawna biją w dzwony?
- Jakieś dwadzieścia minut.
- Królu Duchów… - nad Yoh
zebrały się czarne chmury.
- Daj teraz spokój, nie masz
czasu na wkurzanie się na niego.
- No cóż, masz rację.
- Oczywiście, że mam. Jak mogłeś
w to wątpić?
- No choćby dlatego, że robiłeś
trochę błędów, kiedy trójkrotnie próbowałeś przejąć władzę sabotując cały
Turniej…
- Cicho.
Yoh uśmiechnął się wrednie, ale
zamilkł. Tę potyczkę wygrał.
Ale następna już pewnie nie
będzie tak łatwa do zwyciężenia.
Usłyszeli po chwili na zewnątrz
trzask błyskawic i bicie gradu. Aż tutaj było również słychać pojękiwania
wojaków X-Laws.
- Co jest…?
- Pomysł Hikaru – odpowiedział
Hao bratu. – Wpadł na to podczas twojego przebłysku geniuszu. W końcu Duchy
Żywiołów są nie od parady, co nie? A więc uznał, że najlepiej załatwić jakąś
ich część gradobiciem.
- To nie jest burza tropikalna,
ale też się nadaje.
- Hao!
Z tłumu wyłoniła się postać
Mugen.
- Cześć, Mugen-sensei.
- Nie mamy na to czasu!
Potrzebujemy akcji, dynamitu… Gorącej czekolady? – Zapytała, kiedy Hikaru
wpakował jej w dłoń kubek z owym napojem.
- Ewentualnie Egzekutorów można
by wezwać. – Szepnął konspiracyjnie Pierwszy.
- Że co?
- Zrób to, Hao. – Wymruczał Yoh
do ucha Króla. Głos miał tak zimny, że aż starszy bliźniak się wzdrygnął. – W
końcu również nim jestem. – Mówił dalej, nie zważając na odruch bezwarunkowy
długowłosego. – Egzekutorem Króla Szamanów.
- Yoh, przerażasz.
- Wiem – uśmiechnął się szeroko.
– To był żart. Mugen-sensei mnie specjalnie tego nauczyła, żeby cię nastraszyć.
– Za co teraz dostał po głowie od brata.
- Nie rób tak więcej!
- Ale czemu? – Przybrał minę niesłusznie
zbitego psiaka. – Twoja mina była bardzo zabawna.
- Yoh, jakbyś nie zauważył, mamy
aktualnie wojnę. Masz być ze mną, a nie przeciwko mnie!
- Oj no dobrze, już dobrze. Nie
zrobię tego więcej w czasie wytężonych wysiłków wojennych – specjalnie nie
dodał, że w innych warunkach obietnica nie obowiązuje.
- Dobra… O co chodziło z tymi
Egzekutorami?
- O nic. Wszyscy chcieliśmy cię
nabrać – uśmiechnął się szeroko Hikaru, a Hao uderzył się dłonią w czoło, dając
upust swojej frustracji. – Spokojnie Hao, może i nie mamy żadnych egzekutorów
do dyspozycji, ale mamy również Cienie, dawnych Królów, ekipę Yoh, Drużynę
Gwiazdy, która gdzieś tu się kręci i kilkoro znajomych Shiki’ego. No i jeszcze trochę luda Yoh zebrał.
Ten nagle nabrał parszywego
humoru.
- Totalna porażka, nie udało mi
się namówić Atlantydy do sojuszu wojennego, nawet jeśli powiedziałem, że jak
Marco przejmie rządy to nie dość że tyranem będzie to do końca świata
doprowadzi z niewiarygodną łatwością.
- Nie przesadzasz aby czasem?
- Zgadzam się z jego opinią –
ożywił się Hao.
- Ty się nie liczysz. Zawsze
miałeś z nimi na pieńku, więc oczywistym będzie fakt, że będziesz źle o nich
mówił – dopowiedział widząc minę starszego bliźniaka.
- Niech ci będzie – burknął.
- Halo, wy tu gadu-gadu a wojna
puka nam do drzwi! – Wykrzyczała Mugen, po czym upiła trochę czekolady. – Jak
już mówiłam, przydałby się dynamit.
- Mowy nie ma. Już wystarczy
kalek i martwych na świecie, nie musimy ich dorabiać – powiedział Yoh.
- I tak jakaś część żołnierzy
nie ma najlepszej pozycji, bo część ma połamane kończyny, a część uszkodzone
zdrowie psychiczne.
- To nie jest fabryka do
robienia niepełnosprawnych, już wystarczą ci, którzy zostali przez nas
skrzywdzeni. Przypominam, że nie wszyscy są tam z własnej woli.
- Niech ci już będzie, nie
wykorzystam dynamitu – mruknęła pochmurnie Mugen. – Ale i tak musimy w końcu
się ruszyć. Słyszycie? Nie ma już zamieszania, bo wszyscy stoją na pozycjach
obronnych.
Dopiero teraz zauważyli, że w
Sanktuarium jest pusto.
- To co my tu jeszcze robimy?
- Nie wiem, ale radziłabym się
spieszyć, jeżeli chcesz iść na bitkę.
Hao niemal od razu zerwał się z
miejsca, zawołał Króla Duchów i wyszedł na zewnątrz w akompaniamencie cichych
chichotów współpracowników, którzy również po chwili ruszyli za nim.
------------------------------------------------
Starszy Asakura niemal wybiegł
na zewnątrz z szerokim uśmiechem na ustach, ciesząc się, że w końcu będzie się
mógł wyżyć.
Niestety dla niego, los miał
zupełnie inne plany.
Kiedy był już na zewnątrz
zobaczył:
1. Związanego i zakneblowanego
Marco, a także sześć innych osób,
2.
Żołnierzy rzucających broń,
3.
Shiki’ego tulącego się do Jeannie na samym środku jego widoku, jednak
wystarczająco daleko od niego, aby nie przesłaniać go całego.
Momentalnie
szczęka mu opadła. Uderzyła gromko o ziemię, a Yoh, który stał już tuż za nim,
poklepał go tylko po plecach i powiedział:
- Nie
wszyscy będą na ciebie czekać, stary.
Hao nic
nie odpowiedział, gdyż właśnie próbował pozbierać wciąż opadającą szczękę. Siły
grawitacji wyjątkowo nie były po jego stronie.
Podszedł
do nich właśnie gość z drugiej strony barykady (pomińmy fakt, że żadnej
barykady nie było, po prostu to ładnie brzmi). Prawdopodobnie był nieoficjalnym
wodzem drugiej strony mocy.
Wyglądał…
Przeciętnie. Tak bardzo, że aż było to przerażające.
Krótkie
czarne włosy, czarne oczy, średnia wysokość, średnia budowa ciała. Idealne
ucieleśnienie statystyki dla wschodnio-azjatyckiej części świata.
Był
ubrany, rzecz jasna, na biało. Innymi słowy – na modłę X-Laws. A może na modę
X-Laws? Pal licho nazwy.
-
Hao-san – ukłonił się lekko przed Asakurą. – Jestem Kirigami. Będę mówił w
imieniu tych oto ludzi – w tym momencie ,,objął” ich jednym ruchem ramienia.
- Mów –
powiedział Yoh, gdyż Hao nadal nie mógł otrząść się z szoku, że nawet nie miał
okazji pogruchotać kilku kości przeciwnikom.
-
Powiem prosto z mostu: Nie chcemy walki. Zostaliśmy zmuszeni do całego tego
precedensu, gdyż dawniej grupa X-Laws miała dużo większą ilość popleczników.
Teraz zostali tylko ci, którzy zostali związani – pokazał kciukiem za swoimi
plecami. – Proszę się nie obrazić, Hao-san, ale nikt cię specjalnie nie lubił
od czasów Turnieju.
-
Zauważyłem – odpowiedział cicho starszy Asakura, będąc wciąż w ciężkim szoku,
jednakże szczęka wróciła na swoje miejsce.
-
Chcemy również przeprosić za całą tę szopkę z wojną.
- Taa…
-
Hao-san? Czy wszystko w porządku?
- Co?
Ach, tak, w jak najlepszym… Czy mogę sobie zachować Marco?
Yoh
zdzielił brata przez głowę, jednak Kirigami uśmiechnął się z pobłażaniem,
pokręcił głową i powiedział:
- Ze
wszystkich ludzi pytasz się akurat mnie, Hao-san? Przecież jesteś Królem.
Hao nie
odpowiedział.
Za
niego zrobił to Yoh:
- Ach,
musisz mu wybaczyć, miał ostatnio bardzo ciężki
okres. Wbrew wszelkim pozorom jego praca jest dość…stresująca.
- Jak
otaczają mnie sami debile to czego się dziwić… - nad Hao zebrały się czarne
chmury.
Yoh
poklepał go po plecach, chwycił za kołnierz Marco i przekazał go w ręce swojej
oświeconej mentorki.
Ta z
radością wypisaną na twarzy wrzuciła go do lochów i została z nim do końca
dnia. Ach, gniew kobiety z bólem głowy…
Chwilę
przed zabraniem blondyna jednak Choco zdążył narazić się Trey’owi. Po raz
kolejny. Tym razem jednak nie dennym żartem, a przypadkowym zrzuceniem wielorybiego
tłuszczu na głowę Marco. Szaman z Hokkaido, goniąc niedoszłego komika
wrzeszczał, że było to niezwykle haniebne ze strony Choco, że wyrzucił
niezwykle pyszne jedzenie w ,,błoto”.
Biedny
Choco.
Chociaż
komik i tak uważał, że było warto.
Anna z
kolei po raz kolejny popisała się umiejętnością porwania tłumów do pracy. W
ciągu zaledwie kilku godzin całe pole, które zostało zniszczone przez armię
X-Laws zostało uprzątnięte i przywrócone do starego porządku. Kyoyama była
zadowolona z posłusznych jej woli niewol… Służą… Szamanów (poprawność
polityczna być zachowana musi).
Oczywiście
miała w tym czasie również czas dla Rena, który był z tego faktu niezmiernie
zadowolony, chociaż nie pokazywał tego po minie. Jednak aura z niego bijąca
mówiła sama za siebie.
Król
Duchów z kolei zaczął się kłócić ze wszystkimi Cieniami na raz. Cóż, w końcu
bycie uczniem Mugen do czegoś zobowiązuje, prawda?
Drużyna
Gwiazdy w tym przypadku pozostała niewidzialna. Jak szybko się pojawili, tak
również znikli, zresztą podobnie było w przypadku sojuszników Yoh.
Gdzieś
w oddali dało się przyuważyć Ryu rozmawiającego z Kuroshi. Wyglądali na bardzo
zadowolonych ze swojego towarzystwa.
Z kolei
Shiroshi siedział przygnębiony na kamieniu.
Yoh
podszedł do niego, bo kiedy tak patrzył na jego minkę to aż serce się krajało i
rozpadało na drobne kawałeczki.
-
Shiro, co się stało, stary?
-
Kurosia zaczęła się umawiać…
-
Naprawdę? Z kim? – Yoh był bardzo zaciekawiony tym faktem. Zazwyczaj to Kuroshi
była tą dziewczyną bez serca, nie okazującą uczuć a tu takie cuda się dzieją?
- Nie
widać? – odparł, jęcząc rozpaczliwie, bo mimo wszystko był bardzo mocno
przywiązany do swojej siostry. Można by powiedzieć, że łańcuchami. Wyglądał
przez to trochę nieswojo…. – Z Ryu!
Yoh
spojrzał na niego zszokowany, po czym jednak po chwili szeroki uśmiech wkradł
się na jego usta.
W końcu
sobie Ryu kogoś znalazł i nie będzie marudził, że nie ma swojej królowej!
Koniec
Darka:
Jak ja się cieszę, że w końcu mogłam zakończyć serię!
Kyuu:
Trochę się ona dłużyła w czasie, za co przepraszamy.
Hao:
Brak Weny swoje zrobił…
Darka:
A także liceum. Zwłaszcza na początku roku. Tak to jest, kiedy ma się cztery
rozszerzenia… Ale ja tam nie marudzę! Daję sobie całkiem nieźle radę ^^ W
zasadzie to już nie mam o czym mówić, oprócz tego, że jestem zmęczona tym
tygodniem… Kawa stała się moim przyjacielem XD
Pozdrawiamy!
Darka3363
i Wesoła Drużyna Pierścienia
PS: Jak pewnie zauważyliście, zniknęła Wiza Tamary. Wywaliłam ją, bo i tak w zasadzie zapominałam aktualizować, więc... XD