poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.2 — Nie ze mną takie numery

Nie mam ochoty pisać przedmowy. Czytajcie sobie.
------------------------------------
                Kiedy wyszedł na zewnątrz, natychmiast się ucieszył, że jego chakra ma ognistą naturę, bo chodzenie w zimę w koszulce na krótki rękaw to nie jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Kyuu przyspieszył krążenie energii, rozgrzewając się momentalnie, poprawił warkocza i ruszył.
                Szedł dalej ścieżką, przechodząc nad gałęzią, którą ktoś wrednie postawił na całej długości. No tak się nie robi, proszę państwa, a jakby taki nieszczęśliwy Arty szedł? Jak nic by się biedaczek przewrócił, ot co.
                Kyuu poczuł, że ktoś za nim idzie. Czy naprawdę nikt nie może zostawić go w spokoju?! On tylko chce wrócić do domu przed obiadem!
                Stanął przed mostem, który był ,,zablokowany”. Te pale były tak szeroko rozstawione, że można spokojnie przejść pomiędzy nimi.
                — Co za kretyn to ustawiał? — wymamrotał Kyuu pod nosem.
                — Człowieku.
                Co do diabła…? Kyuu przestał kontemplować ,,pułapkę”, zdenerwowany nieco. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nazwano go człowiekiem. Znowu.
            — Czy nie wiesz, jak się wita nowego kolegę? Odwróć się i uściśnij moją rękę.
                Odwrócił się. To był szkielet. W niebieskiej bluzie, czarnych spodenkach z białym paskiem, skarpetkach i różowych kapcioszkach. Spodobałby się Yachiru, pomyślał Kyuu.
                Szkielet wyciągnął rękę. Kyuu, zanim ją uścisnął, spalił niezauważenie urządzenie, które worek kości trzymał w dłoni i dopiero wtedy uścisnął rękę szkieleta.
                — Nie ze mną takie numery, gaki. Poza tym technicznie nie jestem człowiekiem. Ech i po co ja się wysilam, i tak wam to wszystko jedno.
                Szkielet spojrzał się na dłoń, na której została kupka popiołu.
            — Dobry jesteś. Mam na imię Sans. Zasadniczo to powinienem polować na ludzi, ale mi się nie chce. Za to mój brat, Papyrus… On jest fanatykiem. Zasadniczo to właśnie chyba idzie w tę stronę. Mam pomysł, ale najpierw przejdźmy przez most.
                Kyuu kiwnął głową, nie mając już siły, żeby się z nim jakkolwiek kłócić, już mu wystarczyli Toriel i Flowey.
            — Szybko, schowaj się za tą korzystnie ukształtowaną lampą.
            Kyuu schował się tam i przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci. Papyrus ma nawet gorszą osobowość niż Naruto, kiedy miał dwanaście lat, stwierdził Kyuubi.
                A co więcej okazało się, że Sans rzuca sucharami. To chyba nie był dzień Kyuubi’ego, skoro spotyka samych dziwaków.
            — Okey, możesz już wyjść.
                Kyuu ziewnął i wyszedł zza lampy. Uch, chyba czas najwyższy naostrzyć sobie kły czy coś, bo jeszcze mu się wytępią, a tego nie chce. Shukaku go wtedy wyśmieje!
            — Lepiej idź dalej, bo on może jeszcze wrócić, a ty będziesz musiał znieść więcej moich prześmiesznych żartów.
                — Uch, lepiej nie. Dzięki gościu. A tak w ogóle to jestem Kyuubi.
                Włożył z powrotem słuchawki do uszu i poszedł dalej, zostawiając Sansa za sobą i mając przemożną ochotę podpalić tego cholernego ducha i słonecznika. I ugotować ich na wolnym ogniu.
                I przy najbliższej okazji zapyta o tego gościa z popękaną czaszką, który też uznał za dobrą zabawę stalkowanie innych. Rany, naprawdę powinni w tym Podziemiu zainwestować w egzorcystę.
            — Hej, nie chcę ci przeszkadzać, ale…
                Kyuu odwrócił się do Sansa z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Zdjął z jednego ucha słuchawkę.
            — Mój brat ostatnimi czasy jest nie w humorze…  Nigdy wcześniej nie widział człowieka, a może kiedy ciebie zobaczy to mu się trochę polepszy. Nie martw się, nie jest niebezpieczny. Nawet jeżeli się stara.
                — Nawet nie będę tłumaczył różnicy… Ale spoko, pokażę mu się.
                — Wielkie dzięki. No, to ja będę gdzieś z przodu — powiedział i poszedł w kompletnie inną stronę, niż pokazywał.
                Kyuu nie miał zamiaru tego komentować.
                Po drodze znalazł kolejny savepoint. Ominął go, nie zaszczycając nawet dłuższym spojrzeniem.
                Po drodze spotkał parę potworów, a Kyuu, mając już dość bycia trafianym atakami powodującymi u niego łaskotki, założył na siebie bardzo słabą tarczę. Nawet tego te potwory nie mogły przebić. Westchnął, po czym poszedł dalej, odpieczętowując sobie przy okazji butelkę soku ze zwoju.
                I znowu spotkał Papyrusa i Sansa. Spojrzeli na niego. Potem na siebie. Potem znowu na niego. I jeszcze tak kilka razy, coraz szybciej. Kyuu zastanawiał się, jakim cudem jeszcze nie padli na ziemię przez to wirowanie.
                Papyrus spojrzał na kamień.
                — Sans, czy to jest człowiek?!
            — Nie, to kamień. A co stoi przed kamieniem?
                — Sans — wyszeptał Papyrus. — Czy to jest… Człowiek?
                — Yup.
                Potem Papyrus jeszcze coś chrzanił o uznaniu Undyne i sobie poszedł. Kyuu sprawdził godzinę.
                Za dwadzieścia siódma rano.
                — Uch, jak tak dalej będę zwlekał, to Darka-san ugotuje mnie na kolację… Czas się sprężyć.
                Spotkał po drodze jeszcze kilka potworów, przeszedł przez kilka ,,zagadek” Papyrusa, podziękował Sansowi za sabotaż (O czym ty mówisz? Ja niczego nie sabotuję przecież, przecież nie zrobiłbym tego bratu, którego kocham do szpiku kości!) i przewinął połowę playlisty z MP3. I konsekwentnie zbliżał się do jakiegokolwiek wyjścia z tego całego Podziemia.
                Ach, i jeszcze ćwiczył cierpliwość. Wciąż ten cholerny duch, pochrzaniony słonecznik i pęknięta czaszka go śledzili. Co jest, nie czytali nawet ,,Stalkingu 101”, że tak nieporadnie za nim podążają? Jeszcze trochę i złamie obietnicę daną Naruto, że nie podpali już żadnej więcej duszy. Jinchuuriki zrozumie jego decyzję. Chyba.
                Zwiedził Snowdin. Poczytał trochę książek w bibliotece, w obawie o pytania dotyczące historii tego miejsca, a wiedział, że Darka-san mu nie odpuści, jeżeli niczego ciekawego się nie dowie. No cóż.
                Była godzina siódma trzydzieści, kiedy nadeszła walka z Papyrusem.
                Tak jak miał to w zwyczaju, Kyuu po prostu usiadł sobie na ziemi, rozłożył swoją tarczę i patrzył, jak Papyrus nawala w nią kolejnymi atakami, krzycząc coś o jego ,,specjalnym ataku”, który i tak koniec końców został zjedzony przez psa. Wtedy też ten szkielet w końcu się na coś przydał i powiedział mu o barierze, którą trzeba zniszczyć, aby wydostać się na zewnątrz.
                W końcu jakieś konkrety!
                Zwiedził nawet dom Sansa i Papyrusa. Nie wypadało odmawiać, jak już się zostało zaproszonym do środka, czyż nie? I broń Boże, na pewno nie na randce. Kyuu prędzej by Papyrusowi i sobie rozszarpałby gardło.
                Znalazł w środku książkę o kawałach, która miała w środku książkę o fizyce kwantowej, w której była książka o kawałach i tak dalej. Miał ochotę wtedy przywołać klona, jednak nie chciał być zasypanym gradem pytań Papyrusa, jak on to zrobił, że jest teraz dwóch Kyuubich w pokoju. Wystarczy mu, że ma nieco nadpobudliwego jinchuuriki na co dzień.
                Później po wyjściu z domu i przejściu się kawałek spotkał po raz kolejny Sansa, tym razem w budce.
                Następnie nie wiedział, jakim cudem znalazł się w polu rażenia Undyne. Samo tak wyszło. Oczywiście swoim zwyczajem przechodząc korytarzem słuchał muzyki, jadł ramen odgrzany na szybko i kompletnie ignorował włócznie, które rzucała w niego rybia kobieta, a które absolutnie nie robiły mu krzywdy. Czy też raczej — raz po raz jego serduszko się łamało, ale po chwili łączyło się z powrotem, co wprowadzało Undyne w konsternację i wściekłość. Co z tym człowiekiem jest nie tak?!
                Tak czy inaczej Kyuu w końcu miał dość naparzania go w plecy (łaskotało go to straszliwie, ledwo panował nad śmiechem), więc wszedł w jakieś chaszcze. Undyne poszukała go przez chwilę, lecz zaraz zawróciła. I całe szczęście, bo inaczej Lis już nie mógłby się powstrzymać i ryknąłby śmiechem prosto w jej hełm.
                Potem znowu spotkał Sansa, który miał przy sobie teleskop. Lecz, jak już wszyscy wiedzą, nie z Kyuubim te numery i najpierw wyczyścił obie soczewki, zanim spojrzał przez urządzenie. Za stary jest na tego typu żarty. Za to Naruto… On potrafił wymalować monument wszystkich Hokage i nie zostać zauważonym. Sans powinien się od niego uczyć, to się nazywa talent.
                Ale ogólnie rzecz biorąc lokacja Waterfall była bardzo przyjemnym miejscem, koloryt tutaj Kyuu też przypadł do gustu. Tylko te Echokwiaty nieco przeszkadzają, jak się je szturchnie, ale tak to są bardzo ładną dekoracją.
Znalazł też dziwną statuę.
Kyuubi przez chwilę się nie zastanawiał, czy nie wziąć jej do domu, bo by Darce się spodobała jako dekoracja w ogrodzie, ale z drugiej strony kraść nie będzie, bo się szefowa jeszcze wkurzy… Więc zostawił rzeźbę w spokoju.
Dalej wziął jeden parasol i nie wiadomo z jakiej racji wpadło mu do głowy, żeby dać ten przedmiot statule. No ale instynktu należy się słuchać i nie pytać o powody, dlatego to zrobił. Ze statuy zaczęła dobiegać śliczna melodia, jak z pozytywki. Była bardzo miła dla ucha. Wenie by się spodobała, reszcie pewnie też, pomyślał Kyuu, kiedy odchodził z tego miejsca.
Potem wziął drugi parasol i szedł z nim przez świat, podziwiając okolicę. Z daleka widać już było zamek królewski — to pewnie tam urzędował obecny król.
Uśmiechnął się pod nosem. Był już niedaleko.
Czytał po drodze ich historię. Szkoda, pomyślał Kyuubi, że potwory napisały to w taki sposób, jak historia pisana przez mentalnych zwycięzców. Pewnie ludzie napisali ją inaczej, a prawda będzie zapewne gdzieś po środku albo zupełnie nierzeczywista. No cóż, ale to przecież nie sprawa demona, on chce tylko wyjść i wrócić do domu przed obiadem.
Była już godzina dziesiąta.
Undyne znowu postanowiła przypuścić atak. Kuramę kompletnie to nie obchodziło, ale to oznaczało, że teraz zamiast trzech amatorów stalkingu ma teraz czterech. Well fuck.
W końcu jednak Undyne postanowiła zaatakować frontalnie, zamiast używać ,,pułapek”, jak to nazywał w myślach Kyuu. To znaczy, rozwaliła most, po którym chodził i spadł na kolejną warstwę kwiatów. Usłyszał w głowie głos, który mówił o jakiejś ,,Novie”. Ciekawe, kto to był?
Wylądował w jakimś miejscu, które kojarzyło mu się z wysypiskiem śmieci. I zapewne nim było. Ale nie zważając na pływające śmieci szedł dalej.
Minął bez przekonania manekina, który się wściekł i postanowił go zaatakować. Znudzony Kyuu wyjął sok i zaczął pić, kiedy ta nawiedzona wypchana lalka zaczęła go bić, czy też raczej łaskotać. Ciężko przez to było się czegokolwiek napić, bo musiał hamować śmiech, ale udało mu się.
A potem manekin sam zwiał z powodu deszczu. Kyuu mógł znowu ruszyć dalej, a chciał się teraz mocno sprężyć, bo stracił przy tym manekinie pół godziny! Przy następnych oponentach po prostu zamknie ich w pierścieniu ognia i pójdzie dalej, nie ma czasu na zabawy.
Potem przyszedł do domu tego miłego ducha, Napstalocka, bo nie wypadało mu odmawiać. Rozejrzał się chwilę, pogadał z nim, poleżał na podłodze i poszedł dalej.
Spotkał Temmie. Wielu Temmie. A wszystkie Temmie wyglądali tak samo i tak samo kaleczyli język. No cóż, nie on będzie przecież oceniał, co nie?
Dobra, jeden Temmie nie był Temmie tylko Bobem, ale co tam. Jeden Temmie był nawet uczulony na Temmie. A potem Kyuu obserwował tańczącego grzyba.
Już nic go nie zdziwi.
Wszedł do sklepu Temmiech.
— hOI! Witoj we… Tem Sklepie!*
Ciekawa była opcja, żeby zapłacić Temmie za studia, jednak Kyuubi się na to nie zdecydował. A potem wyszedł ze sklepu.
                Poszedł dalej, aż w końcu Undyne go dorwała.
                — Za tobą.
                Spojrzał na Undyne ze znudzeniem.
                — …Siedem. Moc siedmiu ludzkich dusz i nasz król, Asgore Dreemurr, stanie się bogiem. Z tą mocą Asgore w końcu zniszczy barierę i odpłaci się za ten ból, który my przeżywaliśmy.
                Kyuubi ziewnął. Naprawdę mało go to obchodziło. Zwłaszcza, że zaczynał się powoli domyślać prawdziwej natury tej całej bariery.
                — Rozumiesz, człowieku? — Kurama przewrócił oczami. — To twoja ostatnia szansa. Poddaj się i oddaj nam swoją duszę, albo rozedrę cię na kawałki i zabiorę ją siłą.
                Jaka szkoda, że dziewczyna musiała akurat odprowadzić jakiegoś bachora, który wcześniej łaził za Kyuu, do domu.
                Lecz koniec końców i tak go dopadła, tym razem statecznie.
                —  Sześć. Tyle mamy dusz. Sześć. Powinnam opowiedzieć ci żałosną historię naszych pobratymców, ale wiesz co? CHRZACIĆ TO! PO CO MAM SIĘ PRODUKOWAĆ, SKORO I TAK ZGINIESZ?! NGAAAAH!  TY! Stoisz na drodze naszych wszystkich snów i marzeń! Książki historyczne Alphys sprawiły, że myślałam, że ludzie są spoko z tymi ich robotami i mistrzami mieczy, ale TY? Ty jesteś tylko tchórzem! Wiesz, co byłoby najlepsze? Gdybyś był martwy! Dokładnie człowieku! Twoja egzystencja jest przestępstwem samym w sobie!
                Kyuu, demoni biedaczek, który nie ma ludzi nawet za krewnych, musiał słuchać dalej tego wywodu Undyne, który ciągnął się i ciągnął. Normalnie jakby słyszał Minato i Kushinę, tyle że na jeden głos, jasny gwint.
                Po raz kolejny zignorował savepoint i podszedł do wyjścia (wejścia?) jaskini, kiedy Undyne zeskoczyła i stanęła tuż przed nim.
                Jako jednak że Kyuu nie miał czasu, postanowił użyć tylko jednej techniki:
                — Uwolnienie Ognia: Technika ognistej klatki.
                Wokół Undyjne pojawiły się słupy ognia, które po chwili utworzyły klatkę nie do przejścia.
                — Co ty zrobiłeś?! Wypuść mnie i walcz jak prawdziwy mężczyzna!
                — Nie będę się bić z dzieciakiem, którego ataki są dla mnie łaskotkami. Poza tym spieszę się. Wyobraź sobie, że też mam jakąś tam rodzinę u siebie, a jest już za piętnaście jedenasta, a do drugiej jeszcze nie zaczną się martwić i wolę się sprężyć — Kyuu uśmiechnął się wrednie, a Undyne zauważyła, że ma jakiś dziwny cień… Wił się, jakby miał ogony. Dziewięć ogonów. — A, technika zdezaktywuje się za jakąś godzinę. Masz tu wodę, jesteś rybą, to pewnie nieco ten ogień może ci zaszkodzić, tylko nie wypij od razu całej.

                I Kyuubi, nie marnując czasu, ruszył dalej.
-------------------------------------------------
*Wiecie, Temmie w grze mówili z błędami, o ile dobrze pamiętam... Trzeba było to jakoś na polski dać, co nie? XD

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.1 — Kyuu, słonecznik i gadzina w zielonym sweterku

Siema ludki!
Tyle luda zaczęło tu wchodzić, że ja nie wiem... Acha, zapewne czekacie na specjał z okazji 30.000 wejść na bloga, czyż nie? A ja wam powiem, że nie ma specjała jako takiego na 30.000, co jednak nie oznacza, że niczego nie wrzucam. Otóż wrzucam. Kolejne notki, gdzie Kyuu odgrywa rolę pierwszoplanową XD
Naru: Jak wiadomo, kiedy Kyuubi jest w tytule, to wiadomo, że będzie to parodia.
Dokładnie! A teraz już nie przedłużam i zapraszam do czytania ^^
----------------------------------------
                Kyuubi nie chciał jeszcze stawać z łóżka .Było mu całkiem wygodnie, przewiewnie, ciepło, ale nie za ciepło i ślicznie pachniało…
                Chwila, wróć. Jak to: pachniało? Przecież nie ma żadnych kwiatów w pokoju!
                Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na dziurę w suficie. Czekaj, to przecież nie sufit. Kyuubi przymrużył oczy i udało mu się nawet ujrzeć gwiazdy nad głową.
                Usiadł.
                Rozejrzał się dookoła.
                Było ciemno jak w grobie, a do tego jeszcze miał żółte kwiaty dookoła siebie. Ładnie pachniały. Teraz go ciekawiło, kto chciał mu dać tak bardzo oszczędny pogrzeb. Kyuu zdenerwował się, lecz zaraz ochłonął, bo wyczuł właśnie jakąś energię.
                Spojrzał prosto na ducha dziewczynki w zielonym sweterku żółtym paskiem, rumianymi policzkami i czerwonymi oczami. Coś tam mamrotała pod nosem o zniszczeniu świata. Kyuu przewrócił oczami.
                — Byś się, dziecko, ogarnęło. Zniszczenie świata gówno by ci dało, a jak tak bardzo czujesz się pokrzywdzona, to pogadaj z psychiatrą, opcjonalnie moją szefową.
                Lis wstał i otrzepał się z pyłku kwiatów.
                — Ty mnie widzisz?
                — Nie, wywąchałem. Jasne, że ciebie zobaczyłem. I zainwestuj w Orbit, bo śmierdzi ci z gęby. Brr, jak ja nie cierpię zgniłej chakry, jest okropna.
                Przed Kyuubim wyrósł nagle kwiatek. Żółty. Uśmiechnięty. Podniósł brew. Jeszcze cholernych uśmiechających się kwiatów mu tu brakowało.
                — Witaj! Jestem Flowey! Flowey the Flower!
                — Kyuubi no Kitsune. Spieszę się.
                — Hmm, jesteś nowy w Podziemiu, co? Jesteś pewnie strasznie zdezorientowany?
                — Nie, ale zaraz komuś tu się stanie krzywda, jeżeli dalej będzie do mnie gadał brednie… — wymamrotał Lis, ale Flowey go nie usłyszał.
                — Ktoś musi cię nauczyć, jak to wszystko się tutaj odbywa!
                —Potrzebne do życia mi to nie jest. Spadam stąd — Kyuu już się ruszył, kiedy nagle naprzeciwko niego pojawiło się serduszko. Czarne, bo tak.
                — Widzisz to serce? To twoja DUSZA.
                — Co za głupoty. Wszyscy przecież wiedzą, że demony dusz nie mają — Kyuu przyjrzał się serduszku. Wyczuł w nim małą cząstkę swojej chakry, ale to nie jest nic, czego straty by się obawiał. Ot, malusieńka cząstka jego potęgi. Tak mała, że pewnie nawet by nie zauważył, że ją stracił.
                — Jest to kulminacja twojego istnienia.
                Jaaasne, może jeszcze frytki do tego, pomyślał Kurama, swoją drogą zgłodniałem. Chyba mam jakieś dango w zwoju, który zawsze mam przy sobie.
                Kyuu wyjął zwój i przywołał sobie talerz pełen dango. Jedząc, słuchał dalej nawiedzonego słonecznika, który opowiada głupoty.
                — Twoja DUSZA zaczyna słabiutko, z małą liczbą życia, ale może stać się silna, jeżeli zbierzesz LV. Co to znaczy LV? Ależ oczywiście, że LOVE! Chcesz trochę LOVE, prawda? Nie martw się, podzielę się z tobą! Tutaj Love rozdajemy poprzez małe białe płatki przyjaźni. O, proszę!
                Kyuu nawet się nie ruszył z miejsca, kiedy płatki trafiły w serduszko i stracił całe to zdrowie, o którym chrzanił słonecznik. Serduszko się złamało, ale chwilę później się odnowiło. Kyuu to nie zszokowało, ale Flowey’a już tak.
                — Chwila, dlaczego to nie zadziałało? Miało cię to zaboleć!
                — Przestań pieprzyć głupoty, cholerny słoneczniku.
                — Nie jestem słonecznikiem!
                — A ja nie jestem głupią blondynką.
                Flowey sprawdził statystyki Kyuu.
Atak: Nieznany
Obrona: Nieznany
HP: Nieznany
LV: Nieznany
EXP: Nieznany
                — Czemu masz takie niejasne statystyki?
                — Słuchaj, słoneczniku. Mam gdzieś twoje statystyki, to raz. A dwa: zejdź mi z drogi zanim cię podpalę moimi płomieniami i zostanie z ciebie tylko kupka popiołu, a wtedy się przekonasz, jakie mam ,,statystyki”. — Kyuu pokazał dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów.
                Flowey podjął kolejną próbę ataku. Okrążył Kyuu swoimi płatkami i starał się zaatakować, powoli zbliżając płatki do Kyuu. Ten tylko uniósł brew, jakby w geście wyzwania: No, spróbuj, a pożałujesz bardzo szybko.
                W tym momencie jednak Flowey oberwał od kogoś trzeciego. Kyuu spojrzał na… Kobietę kozę? Nic go już tu nie zdziwi.
                Zamiast tego Kyuu dalej jadł dango.
                — Co za okropna, złośliwa kreatura, torturująca biedne, niewinne młode. Nie bój się, moje dziecię.
                Kyuubi uniósł brwi. On niewinny…? To tak jak powiedzieć, że Naruto nienawidzi ramenu z całego serca.
                — Proszę pani, ja młody i niewinny nie jestem, zapewniam.
                — Jestem Toriel, opiekunka tych Ruin.
                — Kyuubi no Kitsune.
                — Przychodzę tu codziennie, żeby sprawdzić, czy nikt czasem nie spadł tutaj przez otwór.
                — To bardzo miło z twojej strony. A czy egzorcyzmowałaś tutaj duchy? Taki jeden się tu ciągle użala nad moim uchem, taki w zielonym sweterku. Coś chrzani że chce mnie opętać i takie tam.
                — Nie, nie zajmuję się tym — Toriel spojrzała na Kyuu nieco podejrzliwie.
                — No cóż, trudno, ale upewnij się, że zadzwonisz po księdza lub onmyouji, albo jeszcze innego kapłana, bo to dziecko jest denerwujące i jakby oszalałe.
                — Och, rozumiem. Chodź, oprowadzę cię po katakumbach.
                Kyuu wzruszył ramionami, po czym ruszył za Toriel. Skoro już tu był, to mógł się rozejrzeć, nie zaszkodzi mu to.
                Sprawdził jeszcze, co miał w kieszeniach. Komórki, niestety, nie znalazł, ale za to miał MP3 i słuchawki. Przynajmniej nie był skazany na wieczną nudę, dobre i to.
                — Idziemy tędy.
                Kyuu musiał przyznać, że w tych Ruinach było zaskakująco fioletowo. I te Ruiny trzymały się kupy. Po chwili znalazł gwiazdkę.
                Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że to zapis. Wzruszył ramionami.
                I tak nie da rady zginąć tutaj, nawet jeśliby chciał. Nie ma tu jego jinchuuriki’ego, a więc zabicie go nie tyle graniczy z cudem, a jest niemożliwe. Graniczyłoby z cudem, gdyby Naruto był tu, ale go nie ma, więc zabicie go jest nie możliwe. Basta.
                Kilka zagadek, ignorowanie marudzenia Kyuu, że nie jest dzieckiem i bawienia się słuchawkami później w końcu doszli do domu Toriel. Tam został poczęstowany ciastem. Było całkiem niezłe, musiał przyznać.
                — Dobra, proszę pani. Tak jakby się spieszę, jak nie wrócę przed obiadem to mnie szefowa poćwiartuję, a po takim czymś dochodzę do siebie przez przynajmniej miesiąc, czego chciałbym uniknąć. To którędy mogę wyjść na zewnątrz?
                Niestety, teleportacja Kyuu na powierzchnię skończyła się fiaskiem, dlatego też musiał zadowolić się tradycyjnymi sposobami wychodzenia. Drzwiami, bo okien tu jeszcze nie widział.
                — Ależ nie mogę cię jeszcze wypuścić, nie jestem pewna, czy sobie poradzisz.
                Kyuu przewrócił oczami.
                — Mam ponad trzy tysiące lat, nadpobudliwego jinchuuriki, w którego rodzinie jestem od lat, irytującą kuzynkę Weny na głowie i szefową, która nie lubi spóźnialskich. Wszystko to przetrwałem. Do diabła, wojnę przetrwałem i wredne rodzeństwo, demony jedne. Czego ty jeszcze ode mnie wymagasz, kobieto?!
                Toriel jednak już nie słuchała tego wywodu, bo wyszła, zanim Kyuu w ogóle otworzył usta do przemowy.
                No pięknie, pomyślał sobie, nie chcesz mnie wypuścić, to sam se znajdę wyjście, a jak nie znajdę, to je sobie zrobię, a co. Polityka siły, kuźwa mać.
                Wyszedł na korytarz, po czym schodami zszedł na dół. Tam jeszcze nie był.
                I faktycznie, znalazł drzwi. I Toriel też. Stała przed tymi drzwiami, gotowa do ataku.
                Kyuu umie wywęszyć podstęp na kilometr, wiedział, że chce go ,,sprawdzić” czy coś tam.
                — Żeby stąd wyjść, musisz mnie pokonać!
                — Wystarczy, że sobie usiądę, o tu, na tym krześle i poczekam, aż się znudzisz atakować. Szkoda, że książki żadnej nie mam.
                Toriel zaczęła atakować, a Kyuu ze spokojem przyjmował wszystko na klatę. Tak po prostu. Jemu ta cała magia nie przeszkadzała ani trochę. Patrzył na Toriel ze znudzeniem wypisanym na twarzy.
                — Nie patrz tak na mnie…
                Kyuu jak na złość gapił się jeszcze bardziej otwarcie.
                — Po prostu… Wróć do swojego pokoju.
                Kyuu właśnie miał zamiar to zrobić. Wrócić do domu, do swojego pokoju, legnąć w swoim łóżku i pospać sobie cały dzień najlepiej. I w jego pokoju były okna jako wyjście awaryjne, no.
                Toriel przestała go trafiać swoimi atakami. Chyba się w końcu znudziła tym. Nie żeby Kyuubi marudził.
                — Obiecuję, że dobrze się tobą tutaj zajmę.
                — Tak, a potem szefowa przyjdzie, poćwiartuje mnie i będę dochodzić do siebie po tym przez miesiąc, podziękuję — wymamrotał pod nosem, ale na tyle cicho, żeby Toriel go nie usłyszała.
                — Wiem, że nie mamy tutaj za wiele… Ale możemy tutaj dobrze żyć. Dlaczego sprawiasz, że to jest takie trudne?
                — Bo jestem asystentem mojej szefowej, to zobowiązuje.
                — Proszę, idź na górę.
                — Nope.
                — …
                Patrzył na nią dalej.
                — Haha. Żałosne, czyż nie? Nie mogę ochronić nawet jednego dziecka.
                — Pani Kozo, ja nie jestem cholernym dzieckiem od tysiącleci!
                — Nie, rozumiem. Byłbyś nieszczęśliwy, będąc uwięzionym tu, w Ruinach. Jak już się do nich przyzwyczaisz, to robią się one małe.
                — A raczej przerażony wizją mojej szefowej. Miałbym traumę do końca życia potem. Wolę tego uniknąć — Kyuu spojrzał na zegarek. Było po szóstej rano. Może jeszcze zdąży na obiad jak się spręży…?
                — Moje oczekiwanie, moja samotność, mój strach… Odrzucę to dla ciebie, moje dziecię.
                — Pani Kozo, proszę mnie posłuchać, ale tym razem ze zrozumieniem. Nie jestem dzieckiem, to po pierwsze, a po drugie, nie jesteś tu sama i dobrze o tym wiesz. Poza tym zamów w końcu tego egzorcystę, ta gadzina w zielonym sweterku ciągle za mną lata.
                Kyuu nie lubił, jak ktoś tak nad nim wisi bezustannie, a niestety nie może spalić tego ducha. Naruto już wybił mu z głowy dawno temu takie praktyki. Niestety.
                — Nie będę cię zatrzymywać. Tylko… Jak już raz opuścisz Ruiny, nie możesz już nigdy do nich wócić.
                — Spoko, Pani Kozo, ja rozuuu…Ałć.
                Toriel przytuliła go mocno do siebie. Kyuu tylko niezręcznie poklepał ją po plecach.
                — No już, no już, pani niech się uspokoi, to jeszcze nie koniec świata.
                — Do widzenia, moje dziecko — Toriel go puściła i odeszła, a Kyuu tylko zajęczał na tak okrutne traktowanie go jak dziecko. Ile on miał lat, sto, żeby tak go nazywać?!
                Wyszedł przez drzwi. Przeszedł się kawałek i znowu spotkał Flowey’go.
                — Sprytne. Bardzo sprytne.
                — Spadaj, słoneczniku, jest dziesięć po szóstej rano, a obiad u mnie w domu jest o drugiej po południu, spieszę się.
                — W tym świecie to jest zabić, lub zostać zabitym.
                — Ach tak? Co ty wiesz o zabijaniu, gaki. A z resztą.  Spadam stąd — i z tym oświadczeniem Kyuu wyciągnął MP3, puścił pierwszą lepszą piosenkę z listy i przechodząc obok Flowey’a, specjalnie nadepnął mu na kwiatek. Gdyby dał radę, to by nawet szpony w niego wbił, ale nie chciał niszczyć sobie nowych butów.
                I poszedł dalej ścieżką, zostawiając wrzeszczącego Flowey’a za sobą.
---------------------------------------------

Kolejna część już za tydzień! A teraz lecę grać w Elsworda XD
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

piątek, 5 sierpnia 2016

Five Nights at Freddy's w stylu Wesołej Drużyny Pierścienia!

FNaF
Yoh: *Śpi, rozłożony na fotelu, Amidamaru pilnuje biura*
Amidamaru: Yoh-san! On się ruszył!
Yoh: Ułaaach… Naprawdę? O ile dobrze pamiętam Phone Guy powiedział, że będą się kręcić.
Amidamaru: Też racja. Przepraszam, że cię obudziłem, Yoh-san.
Yoh: Nie ma sprawy, Amidamaru. *Śpi dalej*
Amidamaru: *Patrzy dalej na kamery i widzi po dwóch godzinach biegnącego Foxy’ego* Yoh-san?
Yoh: Ciom…? Śpiem, branoc… *Układa się jeszcze wygodniej w fotelu*
Amidamaru: Foxy biegnie w naszą stronę.
Yoh: A niech biegnie.
Amidamaru: I… *Patrzy w kamerę z niedowierzaniem* Goni go Anna!
Yoh: *Budzi się natychmiast* Co?! Amidamaru, już nie żyjemy!
Amidamaru:…
Yoh: Sorki. Ale jak ona nas tu znalazła?!
Amidamaru: Nie wiem, ale lepiej miej dobre wytłumaczenie dlaczego zwiałeś z jej treningu.

FNaF 2
Naruto: *Siedzi na krześle i czyta mangę zamiast sprawdzać kamery*
Mangle: *Wchodzi do pomieszczenia i zaczyna szumieć nad głową Naru*
Naruto: *Zerka i się uśmiecha* Ty, patrz, ja też tak umiem! *Rzuca mangę na bok i chodzi na sufit*
Mangle:… Wow. Nie jestem sama!
Naruto: No ba, że nie! U nas każdy genin umie stać na suficie! No dobra, prawie każdy.
Foxy: *Rzuca się na puste miejsce strażnika* Jasny gwint, gdzie on się podział?
Naruto: Kto?
Foxy: Nowy strażnik… Whoa?! Jak ty na tym suficie stoisz?! Myślałem, że tylko Mangle tak może!
Mangle: No to się pomyliłeś.
Foxy: Najwidoczniej *Odpala grę na tablecie* Zawsze chciałem zagrać w Angry Birds, a poprzedni strażnik jak nas pilnował to dostał zawału jak wszedłem do pokoju. Mogę?
Naruto: A proszę bardzo, tylko potem wyłącz, bo mi się od szefa oberwie, że zamiast pracować bimbałem całą noc. I nakręć przy okazji pozytywkę, z jakiejś racji Phone Guy woli, żeby Marionetka była uśpiona przez całą noc.
Mangle: To dlatego, że potem marudna jest podczas dawania prezentów, jak się nie wyśpi.
Naruto: I wszystko jasne. Coś w stylu jak Babcia Tsunade się nawali, nie wyśpi się potem i jeszcze musi robić za Hokage w kryzysowej sytuacji.
Foxy&Mangle: Kto?
Naruto: Mam wam chyba dużo do opowiedzenia…
*Parę godzin później*
Naruto: I w ten sposób wylądowałem z ogromnym Lisem zapieczętowanym we mnie.
Foxy: Smutne trochę.
Mangle: *Płacze olejem*
*Wybija szósta rano*
Naruto: No, panie i panowie, ja się zmywam, widzimy się jutro!
Foxy&Mangle: Bay bay~!

FNaF 3

Darka: *Siedzi przy biurku i sprawdza kamery*
Springtrap: Łaaaach!
Darka: Łoż rzesz ty! *Wyciąga kij bejsbolowy i wali nim Springtrapa po głowie*
Springtrap: Ała! Czemu to zrobiłaś?! To boli!
Darka: A czemu ty mnie wystraszyłeś?! Ja też nie mam serca z żelaza!
Springtrap: Nie chciałem! Ja tak się witam!
Darka:… Nie będę oceniać. Po co tu przylazłeś?
Springtrap: Wiesz może, gdzie jest łazienka?
Darka: Drugie drzwi po lewo.
Springtrap: Dzięki.
Darka: Spoko *Wraca do sprawdzania kamer i wentylacji* Ciekawe po co robot chciałby iść do łazienki. Chociaż gdybym od trzydziestu lat się nie myła to też bym chciała tam pójść. On strasznie śmierdzi zaschniętą krwią i kurzem.

FNaF 4

Arty:*Siedzi na łóżku z latarką i pilnuje Fredziaczków, które rysują po kartce*
*Do pokoju wpada Cupcake*
Arty: Hej, też chcesz porysować?
Cupcake:*Kiwa świeczką i bierze kredki*
Arty:*Daje jej kartkę*
Nightmare: Uwaaah!
Arty: Matko jedyna! *Dotyka przypadkiem czoła Nightmare’a i mdleje*
Shiki:*Wchodzi do pokoju* Artemis, co to za hała…sy…? *Patrzy na Nightmare’a* Ładnie to tak kolegę straszyć?! Ja ci dam! *Wyrzuca Nightmare’a przez okno* Rysujcie sobie dalej, wy mnie nie przeszkadzacie. Biedny Arty.
Arty:*Budzi się* Shiki? A gdzie Nightmare?
Shiki: Wywaliłem go przez okno, a co?
Arty: Czyś ty zwariował?! On nie chciał mnie wystraszyć, to nie jego wina, że jego ojciec stworzył go takiego, a nie innego!
Shiki:*Zawstydzony* Nie pomyślałem o tym… Zaraz go znajdę.
*Pół godziny później Nightmare siedzi przy stole z Shikim i Artemisem i piją gorącą czekoladę*
Arty: Przepraszam za Shiki’ego, jest nieco nadopiekuńczy.
Nightmare: Nie ma sprawy. Często ludzie wywalają mnie przez okno, to przywykłem.
Shiki: No to zostałeś odlany z porządnego metalu, skoro nawet zagnieceń nie masz.
Nightmare: Się wie *Dopija czekoladę do końca* No, to ja się musze zbierać, tylko wezmę Fredziaczki. Są moimi bratankami, a że Freddy polazł znowu na nocną zmianę do pracy to znowu postanowiły uciec. Dobrej nocy życzę.
Arty&Shiki: Dobranoc!