------------------------------------
Kiedy
wyszedł na zewnątrz, natychmiast się ucieszył, że jego chakra ma ognistą
naturę, bo chodzenie w zimę w koszulce na krótki rękaw to nie jest coś, co
tygryski lubią najbardziej. Kyuu przyspieszył krążenie energii, rozgrzewając
się momentalnie, poprawił warkocza i ruszył.
Szedł
dalej ścieżką, przechodząc nad gałęzią, którą ktoś wrednie postawił na całej
długości. No tak się nie robi, proszę państwa, a jakby taki nieszczęśliwy Arty
szedł? Jak nic by się biedaczek przewrócił, ot co.
Kyuu
poczuł, że ktoś za nim idzie. Czy naprawdę nikt nie może zostawić go w
spokoju?! On tylko chce wrócić do domu przed obiadem!
Stanął
przed mostem, który był ,,zablokowany”. Te pale były tak szeroko rozstawione,
że można spokojnie przejść pomiędzy nimi.
— Co
za kretyn to ustawiał? — wymamrotał Kyuu pod nosem.
— Człowieku.
Co
do diabła…? Kyuu przestał kontemplować ,,pułapkę”, zdenerwowany nieco. Nawet
nie zwrócił uwagi na to, że nazwano go człowiekiem. Znowu.
— Czy nie wiesz, jak się wita nowego
kolegę? Odwróć się i uściśnij moją rękę.
Odwrócił
się. To był szkielet. W niebieskiej bluzie, czarnych spodenkach z białym
paskiem, skarpetkach i różowych kapcioszkach. Spodobałby się Yachiru, pomyślał
Kyuu.
Szkielet
wyciągnął rękę. Kyuu, zanim ją uścisnął, spalił niezauważenie urządzenie, które
worek kości trzymał w dłoni i dopiero wtedy uścisnął rękę szkieleta.
—
Nie ze mną takie numery, gaki. Poza tym technicznie nie jestem człowiekiem. Ech
i po co ja się wysilam, i tak wam to wszystko jedno.
Szkielet
spojrzał się na dłoń, na której została kupka popiołu.
— Dobry jesteś. Mam na imię Sans.
Zasadniczo to powinienem polować na ludzi, ale mi się nie chce. Za to mój brat,
Papyrus… On jest fanatykiem. Zasadniczo to właśnie chyba idzie w tę stronę. Mam
pomysł, ale najpierw przejdźmy przez most.
Kyuu
kiwnął głową, nie mając już siły, żeby się z nim jakkolwiek kłócić, już mu
wystarczyli Toriel i Flowey.
— Szybko, schowaj się za tą
korzystnie ukształtowaną lampą.
Kyuu
schował się tam i przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci. Papyrus ma nawet
gorszą osobowość niż Naruto, kiedy miał dwanaście lat, stwierdził Kyuubi.
A
co więcej okazało się, że Sans rzuca sucharami. To chyba nie był dzień
Kyuubi’ego, skoro spotyka samych dziwaków.
— Okey, możesz już wyjść.
Kyuu
ziewnął i wyszedł zza lampy. Uch, chyba czas najwyższy naostrzyć sobie kły czy
coś, bo jeszcze mu się wytępią, a tego nie chce. Shukaku go wtedy wyśmieje!
— Lepiej idź dalej, bo on może
jeszcze wrócić, a ty będziesz musiał znieść więcej moich prześmiesznych żartów.
—
Uch, lepiej nie. Dzięki gościu. A tak w ogóle to jestem Kyuubi.
Włożył
z powrotem słuchawki do uszu i poszedł dalej, zostawiając Sansa za sobą i mając
przemożną ochotę podpalić tego cholernego ducha i słonecznika. I ugotować ich
na wolnym ogniu.
I
przy najbliższej okazji zapyta o tego gościa z popękaną czaszką, który też
uznał za dobrą zabawę stalkowanie innych. Rany, naprawdę powinni w tym
Podziemiu zainwestować w egzorcystę.
— Hej, nie chcę ci przeszkadzać,
ale…
Kyuu
odwrócił się do Sansa z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Zdjął z jednego
ucha słuchawkę.
— Mój brat ostatnimi czasy jest nie
w humorze… Nigdy wcześniej nie widział
człowieka, a może kiedy ciebie zobaczy to mu się trochę polepszy. Nie martw
się, nie jest niebezpieczny. Nawet jeżeli się stara.
—
Nawet nie będę tłumaczył różnicy… Ale spoko, pokażę mu się.
— Wielkie dzięki. No, to ja będę
gdzieś z przodu — powiedział i poszedł w kompletnie inną stronę, niż
pokazywał.
Kyuu
nie miał zamiaru tego komentować.
Po
drodze znalazł kolejny savepoint. Ominął go, nie zaszczycając nawet dłuższym
spojrzeniem.
Po
drodze spotkał parę potworów, a Kyuu, mając już dość bycia trafianym atakami
powodującymi u niego łaskotki, założył na siebie bardzo słabą tarczę. Nawet
tego te potwory nie mogły przebić. Westchnął, po czym poszedł dalej,
odpieczętowując sobie przy okazji butelkę soku ze zwoju.
I
znowu spotkał Papyrusa i Sansa. Spojrzeli na niego. Potem na siebie. Potem
znowu na niego. I jeszcze tak kilka razy, coraz szybciej. Kyuu zastanawiał się,
jakim cudem jeszcze nie padli na ziemię przez to wirowanie.
Papyrus
spojrzał na kamień.
— Sans, czy to jest człowiek?!
— Nie, to kamień. A co stoi przed
kamieniem?
— Sans — wyszeptał Papyrus. — Czy to jest… Człowiek?
— Yup.
Potem
Papyrus jeszcze coś chrzanił o uznaniu Undyne i sobie poszedł. Kyuu sprawdził
godzinę.
Za
dwadzieścia siódma rano.
—
Uch, jak tak dalej będę zwlekał, to Darka-san ugotuje mnie na kolację… Czas się
sprężyć.
Spotkał
po drodze jeszcze kilka potworów, przeszedł przez kilka ,,zagadek” Papyrusa,
podziękował Sansowi za sabotaż (O czym ty mówisz? Ja niczego nie sabotuję przecież, przecież nie
zrobiłbym tego bratu, którego kocham do szpiku kości!) i przewinął połowę playlisty z MP3. I konsekwentnie
zbliżał się do jakiegokolwiek wyjścia z tego całego Podziemia.
Ach,
i jeszcze ćwiczył cierpliwość. Wciąż ten cholerny duch, pochrzaniony słonecznik
i pęknięta czaszka go śledzili. Co jest, nie czytali nawet ,,Stalkingu 101”, że
tak nieporadnie za nim podążają? Jeszcze trochę i złamie obietnicę daną Naruto,
że nie podpali już żadnej więcej duszy. Jinchuuriki zrozumie jego decyzję.
Chyba.
Zwiedził
Snowdin. Poczytał trochę książek w bibliotece, w obawie o pytania dotyczące
historii tego miejsca, a wiedział, że Darka-san mu nie odpuści, jeżeli niczego
ciekawego się nie dowie. No cóż.
Była
godzina siódma trzydzieści, kiedy nadeszła walka z Papyrusem.
Tak
jak miał to w zwyczaju, Kyuu po prostu usiadł sobie na ziemi, rozłożył swoją
tarczę i patrzył, jak Papyrus nawala w nią kolejnymi atakami, krzycząc coś o
jego ,,specjalnym ataku”, który i tak koniec końców został zjedzony przez psa.
Wtedy też ten szkielet w końcu się na coś przydał i powiedział mu o barierze,
którą trzeba zniszczyć, aby wydostać się na zewnątrz.
W
końcu jakieś konkrety!
Zwiedził
nawet dom Sansa i Papyrusa. Nie wypadało odmawiać, jak już się zostało
zaproszonym do środka, czyż nie? I broń Boże, na pewno nie na randce. Kyuu
prędzej by Papyrusowi i sobie rozszarpałby gardło.
Znalazł
w środku książkę o kawałach, która miała w środku książkę o fizyce kwantowej, w
której była książka o kawałach i tak dalej. Miał ochotę wtedy przywołać klona,
jednak nie chciał być zasypanym gradem pytań Papyrusa, jak on to zrobił, że
jest teraz dwóch Kyuubich w pokoju. Wystarczy mu, że ma nieco nadpobudliwego
jinchuuriki na co dzień.
Później
po wyjściu z domu i przejściu się kawałek spotkał po raz kolejny Sansa, tym
razem w budce.
Następnie
nie wiedział, jakim cudem znalazł się w polu rażenia Undyne. Samo tak wyszło.
Oczywiście swoim zwyczajem przechodząc korytarzem słuchał muzyki, jadł ramen
odgrzany na szybko i kompletnie ignorował włócznie, które rzucała w niego rybia
kobieta, a które absolutnie nie robiły mu krzywdy. Czy też raczej —
raz po raz jego serduszko się łamało, ale po chwili łączyło się z powrotem, co
wprowadzało Undyne w konsternację i wściekłość. Co z tym człowiekiem jest nie
tak?!
Tak
czy inaczej Kyuu w końcu miał dość naparzania go w plecy (łaskotało go to
straszliwie, ledwo panował nad śmiechem), więc wszedł w jakieś chaszcze. Undyne
poszukała go przez chwilę, lecz zaraz zawróciła. I całe szczęście, bo inaczej
Lis już nie mógłby się powstrzymać i ryknąłby śmiechem prosto w jej hełm.
Potem
znowu spotkał Sansa, który miał przy sobie teleskop. Lecz, jak już wszyscy
wiedzą, nie z Kyuubim te numery i najpierw wyczyścił obie soczewki, zanim
spojrzał przez urządzenie. Za stary jest na tego typu żarty. Za to Naruto… On
potrafił wymalować monument wszystkich Hokage i nie zostać zauważonym. Sans
powinien się od niego uczyć, to się nazywa talent.
Ale
ogólnie rzecz biorąc lokacja Waterfall była bardzo przyjemnym miejscem, koloryt
tutaj Kyuu też przypadł do gustu. Tylko te Echokwiaty nieco przeszkadzają, jak
się je szturchnie, ale tak to są bardzo ładną dekoracją.
Znalazł
też dziwną statuę.
Kyuubi
przez chwilę się nie zastanawiał, czy nie wziąć jej do domu, bo by Darce się
spodobała jako dekoracja w ogrodzie, ale z drugiej strony kraść nie będzie, bo
się szefowa jeszcze wkurzy… Więc zostawił rzeźbę w spokoju.
Dalej
wziął jeden parasol i nie wiadomo z jakiej racji wpadło mu do głowy, żeby dać
ten przedmiot statule. No ale instynktu należy się słuchać i nie pytać o
powody, dlatego to zrobił. Ze statuy zaczęła dobiegać śliczna melodia, jak z
pozytywki. Była bardzo miła dla ucha. Wenie by się spodobała, reszcie pewnie
też, pomyślał Kyuu, kiedy odchodził z tego miejsca.
Potem
wziął drugi parasol i szedł z nim przez świat, podziwiając okolicę. Z daleka
widać już było zamek królewski — to pewnie tam urzędował obecny król.
Uśmiechnął
się pod nosem. Był już niedaleko.
Czytał
po drodze ich historię. Szkoda, pomyślał Kyuubi, że potwory napisały to w taki
sposób, jak historia pisana przez mentalnych zwycięzców. Pewnie ludzie napisali
ją inaczej, a prawda będzie zapewne gdzieś po środku albo zupełnie
nierzeczywista. No cóż, ale to przecież nie sprawa demona, on chce tylko wyjść
i wrócić do domu przed obiadem.
Była
już godzina dziesiąta.
Undyne
znowu postanowiła przypuścić atak. Kuramę kompletnie to nie obchodziło, ale to
oznaczało, że teraz zamiast trzech amatorów stalkingu ma teraz czterech. Well
fuck.
W końcu
jednak Undyne postanowiła zaatakować frontalnie, zamiast używać ,,pułapek”, jak
to nazywał w myślach Kyuu. To znaczy, rozwaliła most, po którym chodził i spadł
na kolejną warstwę kwiatów. Usłyszał w głowie głos, który mówił o jakiejś
,,Novie”. Ciekawe, kto to był?
Wylądował
w jakimś miejscu, które kojarzyło mu się z wysypiskiem śmieci. I zapewne nim
było. Ale nie zważając na pływające śmieci szedł dalej.
Minął
bez przekonania manekina, który się wściekł i postanowił go zaatakować.
Znudzony Kyuu wyjął sok i zaczął pić, kiedy ta nawiedzona wypchana lalka
zaczęła go bić, czy też raczej łaskotać. Ciężko przez to było się czegokolwiek
napić, bo musiał hamować śmiech, ale udało mu się.
A potem
manekin sam zwiał z powodu deszczu. Kyuu mógł znowu ruszyć dalej, a chciał się
teraz mocno sprężyć, bo stracił przy tym manekinie pół godziny! Przy następnych
oponentach po prostu zamknie ich w pierścieniu ognia i pójdzie dalej, nie ma
czasu na zabawy.
Potem
przyszedł do domu tego miłego ducha, Napstalocka, bo nie wypadało mu odmawiać.
Rozejrzał się chwilę, pogadał z nim, poleżał na podłodze i poszedł dalej.
Spotkał
Temmie. Wielu Temmie. A wszystkie Temmie wyglądali tak samo i tak samo
kaleczyli język. No cóż, nie on będzie przecież oceniał, co nie?
Dobra,
jeden Temmie nie był Temmie tylko Bobem, ale co tam. Jeden Temmie był nawet
uczulony na Temmie. A potem Kyuu obserwował tańczącego grzyba.
Już nic
go nie zdziwi.
Wszedł
do sklepu Temmiech.
— hOI!
Witoj we… Tem Sklepie!*
Ciekawa
była opcja, żeby zapłacić Temmie za studia, jednak Kyuubi się na to nie
zdecydował. A potem wyszedł ze sklepu.
Poszedł
dalej, aż w końcu Undyne go dorwała.
—
Za tobą.
Spojrzał
na Undyne ze znudzeniem.
—
…Siedem. Moc siedmiu ludzkich dusz i nasz król, Asgore Dreemurr, stanie się
bogiem. Z tą mocą Asgore w końcu zniszczy barierę i odpłaci się za ten ból,
który my przeżywaliśmy.
Kyuubi
ziewnął. Naprawdę mało go to obchodziło. Zwłaszcza, że zaczynał się powoli
domyślać prawdziwej natury tej całej bariery.
—
Rozumiesz, człowieku? — Kurama przewrócił oczami. — To twoja ostatnia szansa.
Poddaj się i oddaj nam swoją duszę, albo rozedrę cię na kawałki i zabiorę ją
siłą.
Jaka
szkoda, że dziewczyna musiała akurat odprowadzić jakiegoś bachora, który
wcześniej łaził za Kyuu, do domu.
Lecz
koniec końców i tak go dopadła, tym razem statecznie.
—
Sześć. Tyle mamy dusz. Sześć. Powinnam
opowiedzieć ci żałosną historię naszych pobratymców, ale wiesz co? CHRZACIĆ TO!
PO CO MAM SIĘ PRODUKOWAĆ, SKORO I TAK ZGINIESZ?! NGAAAAH! TY! Stoisz na drodze naszych wszystkich snów
i marzeń! Książki historyczne Alphys sprawiły, że myślałam, że ludzie są spoko
z tymi ich robotami i mistrzami mieczy, ale TY? Ty jesteś tylko tchórzem!
Wiesz, co byłoby najlepsze? Gdybyś był martwy! Dokładnie człowieku! Twoja
egzystencja jest przestępstwem samym w sobie!
Kyuu, demoni biedaczek, który nie ma ludzi nawet za krewnych, musiał słuchać dalej tego wywodu Undyne, który ciągnął się i
ciągnął. Normalnie jakby słyszał Minato i Kushinę, tyle że na jeden głos, jasny
gwint.
Po
raz kolejny zignorował savepoint i podszedł do wyjścia (wejścia?) jaskini,
kiedy Undyne zeskoczyła i stanęła tuż przed nim.
Jako
jednak że Kyuu nie miał czasu, postanowił użyć tylko jednej techniki:
—
Uwolnienie Ognia: Technika ognistej klatki.
Wokół
Undyjne pojawiły się słupy ognia, które po chwili utworzyły klatkę nie do
przejścia.
—
Co ty zrobiłeś?! Wypuść mnie i walcz jak prawdziwy mężczyzna!
—
Nie będę się bić z dzieciakiem, którego ataki są dla mnie łaskotkami. Poza tym
spieszę się. Wyobraź sobie, że też mam jakąś tam rodzinę u siebie, a jest już
za piętnaście jedenasta, a do drugiej jeszcze nie zaczną się martwić i wolę się
sprężyć — Kyuu uśmiechnął się wrednie, a Undyne zauważyła, że ma jakiś dziwny
cień… Wił się, jakby miał ogony. Dziewięć ogonów. — A, technika zdezaktywuje
się za jakąś godzinę. Masz tu wodę, jesteś rybą, to pewnie nieco ten ogień może
ci zaszkodzić, tylko nie wypij od razu całej.
I
Kyuubi, nie marnując czasu, ruszył dalej.
-------------------------------------------------
*Wiecie, Temmie w grze mówili z błędami, o ile dobrze pamiętam... Trzeba było to jakoś na polski dać, co nie? XD