Leżał. Spał? Nie…Może umierał? Też nie…Stracił przytomność?
Nie.
Nie
spał, nie umierał, nie stracił przytomności.
Był
pusty.
Nie
czuł nic.
I to
właśnie go przerażało.
Nie
chciał niczego nie czuć, bo to by oznaczało, że już nie widzi.
Nie
widzi tego, co piękne, żadnej nadziei, żadnej miłości, przyjaźni, braterstwa,
zaufania…
Nigdzie
nie widział swoich przyjaciół, rodziny, narzeczonej…
Nikogo
nie ma przy nim…
Dlaczego…?
Dlaczego
musi czuć tę przejmującą pustkę?
Nienawidził
tego uczucia.
Chciałby,
żeby zginęło, utonęło, przepadło, spadło, zniknęło…
Jednak
czy jest to możliwe?
Czy on
sam da radę temu sprostać?
Nie
miał już siły do dalszej walki.
Był już
zmęczony byciem tym, kim jest.
Łza
przecięła jego blady policzek.
Nie
czuł.
Nie
spał.
Nie był
już sobą.
A może
raczej…Teraz tak naprawdę był sobą? Może w końcu porzucił wszystkie maski,
każdą charakteryzację, zszedł ze sceny i w końcu mógł odpocząć?
Nie. To
nie było to.
Rzeczywiście
chce odpocząć. Od swoich uczuć, od tych jakże niszczących, która każe mu
wierzyć, że jego brat może przejrzeć na oczy…
I nie
będzie musiał go zabijać wbrew wszystkiemu, w co wierzył.
Kolejne
łzy leciały po policzkach, coraz to większe i silniejsze.
Miał
ochotę zaszlochać, jęknąć, krzyczeć.
Czemu to ja zawsze muszę być kozłem
ofiarnym? Co ja takiego zrobiłem, że teraz świat za to mnie kara?! Czemu?!
Z oczu zaczęły wypływać
krwawe strużki. Miał tego już serdecznie dość!
Miał
dość tej sytuacji, że wszyscy wymagają od niego czegoś, czego po prostu zrobić
nie może, bo to go zniszczy! To go zabije, zrujnuje cały jego świat…
Zaczął
padać deszcz.
Yoh
zaczął się trząść. Ale nie z zimna.
Niebo
przeszyła błyskawica.
Coraz
trudniej było mu wytrzymać to duszące uczucie.
W przestrzeni
usłyszeć się dało grzmot.
Krzyknął.
Z żalu
po bracie, z żalu o swoją rolę w tym wszystkim, z żalu po tym przedstawieniu, z
żalu, że jest niczym więcej niż marionetką wszystkich ludzi dookoła…
Zaczęło
boleć go serce.
Zaczęła
boleć go dusza.
Chciał
się wydostać z tej pułapki, ale wiedział, że nie da rady. Nie sam. Nie z tymi
wszystkimi ranami, które jeszcze nigdy się nie zagoiły.
Rany z
przeszłości, kiedy to był dręczony przez innych za swoje szamaństwo.
Ile
wtedy by dał, żeby nie mieć tego przekleństwa…!
Teraz
tak nie uważał.
Teraz
to był dar. Będący równocześnie koszmarem.
Ale
dzięki temu poznał tych wszystkich wspaniałych ludzi, swoją narzeczoną,
prawdziwych przyjaciół, którzy rzuciliby się za nim w ogień…
Yoh
uśmiechnął się i zaczął się śmiać histerycznie.
Pewnie
się teraz o niego martwią.
Prawda…?
Zaczął
się śmiać coraz głośniej, aż w końcu śmiech przerodził się w głośny płacz.
Zaczął
marznąć.
Ale nie
chciał wracać. Jeszcze nie teraz. Nie teraz, kiedy jest rozbity na kawałki.
W końcu
to właśnie ON musi być zawsze silny.
Inaczej
nie podoła niczego.
Nie da
rady zabić brata, który przecież zagraża nie tylko jemu i jego rodzinie,
przyjaciołom, ale też Bogu winnym ludziom!
Miał
gulę w gardle.
Zaczął
powoli się przez nią dusić.
Schował
twarz w dłoniach, głośno łkając.
Nie
interesowało go to, że powoli się dusi.
Teraz
dla niego wszystko było bez znaczenia.
-Yoh…?
Ktoś
nagle do niego podbiegł i podniósł trochę.
Nadal
miał schowaną twarz w dłoniach.
Naprawdę
nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.
-Zostaw mnie… - szepnął cicho.
Nie czując żadnej reakcji, po
chwili pokazał twarz i wykrzyknął:
-Po prostu mnie zostaw!
I w tym momencie spojrzał ze
zdziwieniem.
Okazało się, że to był Hao.
I nie miał swego zwyczajowego, obowiązkowego
uśmiechu.
W jego oczach krył się smutek,
nigdy nie okazywany i trudny do zauważenia, ale jednak Yoh zdołał go zobaczyć.
Kiedy krótkowłosy się otrząsnął,
powiedział:
-Proszę…Ja naprawdę nie
potrzebuję teraz nikogo… - powiedział to z takim bólem, że Hao aż się
wzdrygnął.
-Myślę, że tak ci się tylko
wydaje...
Hao sam miał mały kryzys
tożsamościowy. Sam nie wiedział dlaczego, ale nagle ogarnęła go ogromna
melancholia i smutek, zaczęło boleć go serce, które, mimo wszystko, nigdy nie
zatracił, choć wydawało się być inaczej.
Teraz potrzebował, żeby ktoś go
przytulił…
Tak jak kiedyś jego mama, kiedy
był smutny.
Chciał odrzucić teraz wszystkie
maski, które nosi, każdy uśmiech, każdą minę.
I wiedział, że teraz może to
zrobić.
Bo Yoh przecież nie wyda tego na
światło dzienne, prawda…?
Nie musiał się już zastanawiać
nad niczym, gdyż Yoh sam się przytulił do niego, czując wreszcie, jak bardzo
tego potrzebuje.
Hao również mocno go uścisnął, a
jego iluzja w końcu zniknęła.
Zaczął płakać.
Łzy miał czyste, te należące do
Yoh były zakrwawione.
W końcu mogli oczyścić swoje
wnętrza od wszystkich tych niepotrzebnych emocji, od zżerającego ich od środka
uczucia, że staczają się w dół, prosto do ciemności.
I przez to czuli się coraz
lepiej.
Całe napięcie, cały stres znikał
z każdą nową łzą, z każdym biciem serca znikał ten ból duszy.
Poczuli się wolni…
Deszcz przestał padać.
Oni przestali płakać.
Po prostu trwali w tym uścisku,
nie chcąc jeszcze go przerywać, czując się po raz pierwszy od tak dawna, że
jest ktoś, kto zrozumie ich uczucia, ich myśli.
W końcu byli dwoma kawałkami tej
samej duszy.
I tak właśnie to sobie później
tłumaczyli. Robili to po to, żeby nie czuć wobec siebie żadnych zobowiązań, bo
inaczej żaden z nich nie dałby rady walczyć z drugim na śmierć i życie.
I choć teraz mają chwilę
słabości, to w czasie walki nie może jej być.
Ale teraz…Właściwie czemu by
nie…?
-No..Not gonna die tonight…- zaczął cicho Yoh.
Ta piosenka zawsze dawała mu
siłę, aby w końcu przezwyciężyć wszystko.
-We’re
gonna stand and fight forever…
-Don’t
close your eyes…- zaintonował równie cicho Hao.
-Not gonna die tonight…*
-----------------------------------------
*Skillet – Not Gonna Die.
(I teraz się domyślcie, jak
wpadłam na pomysł z tytułem XD)
Ech, naprawdę nie mam siły
kończyć Naruciaka, a podczas słuchania tej piosenki natchnęło mnie, żeby
napisać coś słodko-gorzkiego. I o to jest!
Ale spokojnie, skończę
Naru-chana, ale potrzebuję do tego większej motywacji, bo jak na razie wynosi
ona okrąglutkie zero -.-
Ale musiałam w końcu coś wrzucić
na bloga, żebyście czasem nie pomyśleli, że umarłam czy coś. Co to to nie! Aż
tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!
Naprawdę nie jest to łatwe, już
próbowano, serio XD.
Ale dobra, koniec może mojej
gadaniny, życzę miłego dnia!
Pozdrawiam,
Darka3363
PS(Dziesięć minut
później po napisaniu słów końcowych, ale co tam): Okazało się, że po napisaniu
tego zachciało mi się nagle o Naruciaku pisać, ale jako, iż pisałam to o
dziesiątej w nocy dnia 20 marca, to nie mogę pisać dalej, gdyż inaczej zostanę
przyłapana i ochrzaniona przez mamę, więc odłożę pisanie na później. Ale parę
zdań już jest!