poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.2 — Nie ze mną takie numery

Nie mam ochoty pisać przedmowy. Czytajcie sobie.
------------------------------------
                Kiedy wyszedł na zewnątrz, natychmiast się ucieszył, że jego chakra ma ognistą naturę, bo chodzenie w zimę w koszulce na krótki rękaw to nie jest coś, co tygryski lubią najbardziej. Kyuu przyspieszył krążenie energii, rozgrzewając się momentalnie, poprawił warkocza i ruszył.
                Szedł dalej ścieżką, przechodząc nad gałęzią, którą ktoś wrednie postawił na całej długości. No tak się nie robi, proszę państwa, a jakby taki nieszczęśliwy Arty szedł? Jak nic by się biedaczek przewrócił, ot co.
                Kyuu poczuł, że ktoś za nim idzie. Czy naprawdę nikt nie może zostawić go w spokoju?! On tylko chce wrócić do domu przed obiadem!
                Stanął przed mostem, który był ,,zablokowany”. Te pale były tak szeroko rozstawione, że można spokojnie przejść pomiędzy nimi.
                — Co za kretyn to ustawiał? — wymamrotał Kyuu pod nosem.
                — Człowieku.
                Co do diabła…? Kyuu przestał kontemplować ,,pułapkę”, zdenerwowany nieco. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nazwano go człowiekiem. Znowu.
            — Czy nie wiesz, jak się wita nowego kolegę? Odwróć się i uściśnij moją rękę.
                Odwrócił się. To był szkielet. W niebieskiej bluzie, czarnych spodenkach z białym paskiem, skarpetkach i różowych kapcioszkach. Spodobałby się Yachiru, pomyślał Kyuu.
                Szkielet wyciągnął rękę. Kyuu, zanim ją uścisnął, spalił niezauważenie urządzenie, które worek kości trzymał w dłoni i dopiero wtedy uścisnął rękę szkieleta.
                — Nie ze mną takie numery, gaki. Poza tym technicznie nie jestem człowiekiem. Ech i po co ja się wysilam, i tak wam to wszystko jedno.
                Szkielet spojrzał się na dłoń, na której została kupka popiołu.
            — Dobry jesteś. Mam na imię Sans. Zasadniczo to powinienem polować na ludzi, ale mi się nie chce. Za to mój brat, Papyrus… On jest fanatykiem. Zasadniczo to właśnie chyba idzie w tę stronę. Mam pomysł, ale najpierw przejdźmy przez most.
                Kyuu kiwnął głową, nie mając już siły, żeby się z nim jakkolwiek kłócić, już mu wystarczyli Toriel i Flowey.
            — Szybko, schowaj się za tą korzystnie ukształtowaną lampą.
            Kyuu schował się tam i przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci. Papyrus ma nawet gorszą osobowość niż Naruto, kiedy miał dwanaście lat, stwierdził Kyuubi.
                A co więcej okazało się, że Sans rzuca sucharami. To chyba nie był dzień Kyuubi’ego, skoro spotyka samych dziwaków.
            — Okey, możesz już wyjść.
                Kyuu ziewnął i wyszedł zza lampy. Uch, chyba czas najwyższy naostrzyć sobie kły czy coś, bo jeszcze mu się wytępią, a tego nie chce. Shukaku go wtedy wyśmieje!
            — Lepiej idź dalej, bo on może jeszcze wrócić, a ty będziesz musiał znieść więcej moich prześmiesznych żartów.
                — Uch, lepiej nie. Dzięki gościu. A tak w ogóle to jestem Kyuubi.
                Włożył z powrotem słuchawki do uszu i poszedł dalej, zostawiając Sansa za sobą i mając przemożną ochotę podpalić tego cholernego ducha i słonecznika. I ugotować ich na wolnym ogniu.
                I przy najbliższej okazji zapyta o tego gościa z popękaną czaszką, który też uznał za dobrą zabawę stalkowanie innych. Rany, naprawdę powinni w tym Podziemiu zainwestować w egzorcystę.
            — Hej, nie chcę ci przeszkadzać, ale…
                Kyuu odwrócił się do Sansa z zaciekawieniem wypisanym na twarzy. Zdjął z jednego ucha słuchawkę.
            — Mój brat ostatnimi czasy jest nie w humorze…  Nigdy wcześniej nie widział człowieka, a może kiedy ciebie zobaczy to mu się trochę polepszy. Nie martw się, nie jest niebezpieczny. Nawet jeżeli się stara.
                — Nawet nie będę tłumaczył różnicy… Ale spoko, pokażę mu się.
                — Wielkie dzięki. No, to ja będę gdzieś z przodu — powiedział i poszedł w kompletnie inną stronę, niż pokazywał.
                Kyuu nie miał zamiaru tego komentować.
                Po drodze znalazł kolejny savepoint. Ominął go, nie zaszczycając nawet dłuższym spojrzeniem.
                Po drodze spotkał parę potworów, a Kyuu, mając już dość bycia trafianym atakami powodującymi u niego łaskotki, założył na siebie bardzo słabą tarczę. Nawet tego te potwory nie mogły przebić. Westchnął, po czym poszedł dalej, odpieczętowując sobie przy okazji butelkę soku ze zwoju.
                I znowu spotkał Papyrusa i Sansa. Spojrzeli na niego. Potem na siebie. Potem znowu na niego. I jeszcze tak kilka razy, coraz szybciej. Kyuu zastanawiał się, jakim cudem jeszcze nie padli na ziemię przez to wirowanie.
                Papyrus spojrzał na kamień.
                — Sans, czy to jest człowiek?!
            — Nie, to kamień. A co stoi przed kamieniem?
                — Sans — wyszeptał Papyrus. — Czy to jest… Człowiek?
                — Yup.
                Potem Papyrus jeszcze coś chrzanił o uznaniu Undyne i sobie poszedł. Kyuu sprawdził godzinę.
                Za dwadzieścia siódma rano.
                — Uch, jak tak dalej będę zwlekał, to Darka-san ugotuje mnie na kolację… Czas się sprężyć.
                Spotkał po drodze jeszcze kilka potworów, przeszedł przez kilka ,,zagadek” Papyrusa, podziękował Sansowi za sabotaż (O czym ty mówisz? Ja niczego nie sabotuję przecież, przecież nie zrobiłbym tego bratu, którego kocham do szpiku kości!) i przewinął połowę playlisty z MP3. I konsekwentnie zbliżał się do jakiegokolwiek wyjścia z tego całego Podziemia.
                Ach, i jeszcze ćwiczył cierpliwość. Wciąż ten cholerny duch, pochrzaniony słonecznik i pęknięta czaszka go śledzili. Co jest, nie czytali nawet ,,Stalkingu 101”, że tak nieporadnie za nim podążają? Jeszcze trochę i złamie obietnicę daną Naruto, że nie podpali już żadnej więcej duszy. Jinchuuriki zrozumie jego decyzję. Chyba.
                Zwiedził Snowdin. Poczytał trochę książek w bibliotece, w obawie o pytania dotyczące historii tego miejsca, a wiedział, że Darka-san mu nie odpuści, jeżeli niczego ciekawego się nie dowie. No cóż.
                Była godzina siódma trzydzieści, kiedy nadeszła walka z Papyrusem.
                Tak jak miał to w zwyczaju, Kyuu po prostu usiadł sobie na ziemi, rozłożył swoją tarczę i patrzył, jak Papyrus nawala w nią kolejnymi atakami, krzycząc coś o jego ,,specjalnym ataku”, który i tak koniec końców został zjedzony przez psa. Wtedy też ten szkielet w końcu się na coś przydał i powiedział mu o barierze, którą trzeba zniszczyć, aby wydostać się na zewnątrz.
                W końcu jakieś konkrety!
                Zwiedził nawet dom Sansa i Papyrusa. Nie wypadało odmawiać, jak już się zostało zaproszonym do środka, czyż nie? I broń Boże, na pewno nie na randce. Kyuu prędzej by Papyrusowi i sobie rozszarpałby gardło.
                Znalazł w środku książkę o kawałach, która miała w środku książkę o fizyce kwantowej, w której była książka o kawałach i tak dalej. Miał ochotę wtedy przywołać klona, jednak nie chciał być zasypanym gradem pytań Papyrusa, jak on to zrobił, że jest teraz dwóch Kyuubich w pokoju. Wystarczy mu, że ma nieco nadpobudliwego jinchuuriki na co dzień.
                Później po wyjściu z domu i przejściu się kawałek spotkał po raz kolejny Sansa, tym razem w budce.
                Następnie nie wiedział, jakim cudem znalazł się w polu rażenia Undyne. Samo tak wyszło. Oczywiście swoim zwyczajem przechodząc korytarzem słuchał muzyki, jadł ramen odgrzany na szybko i kompletnie ignorował włócznie, które rzucała w niego rybia kobieta, a które absolutnie nie robiły mu krzywdy. Czy też raczej — raz po raz jego serduszko się łamało, ale po chwili łączyło się z powrotem, co wprowadzało Undyne w konsternację i wściekłość. Co z tym człowiekiem jest nie tak?!
                Tak czy inaczej Kyuu w końcu miał dość naparzania go w plecy (łaskotało go to straszliwie, ledwo panował nad śmiechem), więc wszedł w jakieś chaszcze. Undyne poszukała go przez chwilę, lecz zaraz zawróciła. I całe szczęście, bo inaczej Lis już nie mógłby się powstrzymać i ryknąłby śmiechem prosto w jej hełm.
                Potem znowu spotkał Sansa, który miał przy sobie teleskop. Lecz, jak już wszyscy wiedzą, nie z Kyuubim te numery i najpierw wyczyścił obie soczewki, zanim spojrzał przez urządzenie. Za stary jest na tego typu żarty. Za to Naruto… On potrafił wymalować monument wszystkich Hokage i nie zostać zauważonym. Sans powinien się od niego uczyć, to się nazywa talent.
                Ale ogólnie rzecz biorąc lokacja Waterfall była bardzo przyjemnym miejscem, koloryt tutaj Kyuu też przypadł do gustu. Tylko te Echokwiaty nieco przeszkadzają, jak się je szturchnie, ale tak to są bardzo ładną dekoracją.
Znalazł też dziwną statuę.
Kyuubi przez chwilę się nie zastanawiał, czy nie wziąć jej do domu, bo by Darce się spodobała jako dekoracja w ogrodzie, ale z drugiej strony kraść nie będzie, bo się szefowa jeszcze wkurzy… Więc zostawił rzeźbę w spokoju.
Dalej wziął jeden parasol i nie wiadomo z jakiej racji wpadło mu do głowy, żeby dać ten przedmiot statule. No ale instynktu należy się słuchać i nie pytać o powody, dlatego to zrobił. Ze statuy zaczęła dobiegać śliczna melodia, jak z pozytywki. Była bardzo miła dla ucha. Wenie by się spodobała, reszcie pewnie też, pomyślał Kyuu, kiedy odchodził z tego miejsca.
Potem wziął drugi parasol i szedł z nim przez świat, podziwiając okolicę. Z daleka widać już było zamek królewski — to pewnie tam urzędował obecny król.
Uśmiechnął się pod nosem. Był już niedaleko.
Czytał po drodze ich historię. Szkoda, pomyślał Kyuubi, że potwory napisały to w taki sposób, jak historia pisana przez mentalnych zwycięzców. Pewnie ludzie napisali ją inaczej, a prawda będzie zapewne gdzieś po środku albo zupełnie nierzeczywista. No cóż, ale to przecież nie sprawa demona, on chce tylko wyjść i wrócić do domu przed obiadem.
Była już godzina dziesiąta.
Undyne znowu postanowiła przypuścić atak. Kuramę kompletnie to nie obchodziło, ale to oznaczało, że teraz zamiast trzech amatorów stalkingu ma teraz czterech. Well fuck.
W końcu jednak Undyne postanowiła zaatakować frontalnie, zamiast używać ,,pułapek”, jak to nazywał w myślach Kyuu. To znaczy, rozwaliła most, po którym chodził i spadł na kolejną warstwę kwiatów. Usłyszał w głowie głos, który mówił o jakiejś ,,Novie”. Ciekawe, kto to był?
Wylądował w jakimś miejscu, które kojarzyło mu się z wysypiskiem śmieci. I zapewne nim było. Ale nie zważając na pływające śmieci szedł dalej.
Minął bez przekonania manekina, który się wściekł i postanowił go zaatakować. Znudzony Kyuu wyjął sok i zaczął pić, kiedy ta nawiedzona wypchana lalka zaczęła go bić, czy też raczej łaskotać. Ciężko przez to było się czegokolwiek napić, bo musiał hamować śmiech, ale udało mu się.
A potem manekin sam zwiał z powodu deszczu. Kyuu mógł znowu ruszyć dalej, a chciał się teraz mocno sprężyć, bo stracił przy tym manekinie pół godziny! Przy następnych oponentach po prostu zamknie ich w pierścieniu ognia i pójdzie dalej, nie ma czasu na zabawy.
Potem przyszedł do domu tego miłego ducha, Napstalocka, bo nie wypadało mu odmawiać. Rozejrzał się chwilę, pogadał z nim, poleżał na podłodze i poszedł dalej.
Spotkał Temmie. Wielu Temmie. A wszystkie Temmie wyglądali tak samo i tak samo kaleczyli język. No cóż, nie on będzie przecież oceniał, co nie?
Dobra, jeden Temmie nie był Temmie tylko Bobem, ale co tam. Jeden Temmie był nawet uczulony na Temmie. A potem Kyuu obserwował tańczącego grzyba.
Już nic go nie zdziwi.
Wszedł do sklepu Temmiech.
— hOI! Witoj we… Tem Sklepie!*
Ciekawa była opcja, żeby zapłacić Temmie za studia, jednak Kyuubi się na to nie zdecydował. A potem wyszedł ze sklepu.
                Poszedł dalej, aż w końcu Undyne go dorwała.
                — Za tobą.
                Spojrzał na Undyne ze znudzeniem.
                — …Siedem. Moc siedmiu ludzkich dusz i nasz król, Asgore Dreemurr, stanie się bogiem. Z tą mocą Asgore w końcu zniszczy barierę i odpłaci się za ten ból, który my przeżywaliśmy.
                Kyuubi ziewnął. Naprawdę mało go to obchodziło. Zwłaszcza, że zaczynał się powoli domyślać prawdziwej natury tej całej bariery.
                — Rozumiesz, człowieku? — Kurama przewrócił oczami. — To twoja ostatnia szansa. Poddaj się i oddaj nam swoją duszę, albo rozedrę cię na kawałki i zabiorę ją siłą.
                Jaka szkoda, że dziewczyna musiała akurat odprowadzić jakiegoś bachora, który wcześniej łaził za Kyuu, do domu.
                Lecz koniec końców i tak go dopadła, tym razem statecznie.
                —  Sześć. Tyle mamy dusz. Sześć. Powinnam opowiedzieć ci żałosną historię naszych pobratymców, ale wiesz co? CHRZACIĆ TO! PO CO MAM SIĘ PRODUKOWAĆ, SKORO I TAK ZGINIESZ?! NGAAAAH!  TY! Stoisz na drodze naszych wszystkich snów i marzeń! Książki historyczne Alphys sprawiły, że myślałam, że ludzie są spoko z tymi ich robotami i mistrzami mieczy, ale TY? Ty jesteś tylko tchórzem! Wiesz, co byłoby najlepsze? Gdybyś był martwy! Dokładnie człowieku! Twoja egzystencja jest przestępstwem samym w sobie!
                Kyuu, demoni biedaczek, który nie ma ludzi nawet za krewnych, musiał słuchać dalej tego wywodu Undyne, który ciągnął się i ciągnął. Normalnie jakby słyszał Minato i Kushinę, tyle że na jeden głos, jasny gwint.
                Po raz kolejny zignorował savepoint i podszedł do wyjścia (wejścia?) jaskini, kiedy Undyne zeskoczyła i stanęła tuż przed nim.
                Jako jednak że Kyuu nie miał czasu, postanowił użyć tylko jednej techniki:
                — Uwolnienie Ognia: Technika ognistej klatki.
                Wokół Undyjne pojawiły się słupy ognia, które po chwili utworzyły klatkę nie do przejścia.
                — Co ty zrobiłeś?! Wypuść mnie i walcz jak prawdziwy mężczyzna!
                — Nie będę się bić z dzieciakiem, którego ataki są dla mnie łaskotkami. Poza tym spieszę się. Wyobraź sobie, że też mam jakąś tam rodzinę u siebie, a jest już za piętnaście jedenasta, a do drugiej jeszcze nie zaczną się martwić i wolę się sprężyć — Kyuu uśmiechnął się wrednie, a Undyne zauważyła, że ma jakiś dziwny cień… Wił się, jakby miał ogony. Dziewięć ogonów. — A, technika zdezaktywuje się za jakąś godzinę. Masz tu wodę, jesteś rybą, to pewnie nieco ten ogień może ci zaszkodzić, tylko nie wypij od razu całej.

                I Kyuubi, nie marnując czasu, ruszył dalej.
-------------------------------------------------
*Wiecie, Temmie w grze mówili z błędami, o ile dobrze pamiętam... Trzeba było to jakoś na polski dać, co nie? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz