poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Kyuu w krainie Undertale, cz.1 — Kyuu, słonecznik i gadzina w zielonym sweterku

Siema ludki!
Tyle luda zaczęło tu wchodzić, że ja nie wiem... Acha, zapewne czekacie na specjał z okazji 30.000 wejść na bloga, czyż nie? A ja wam powiem, że nie ma specjała jako takiego na 30.000, co jednak nie oznacza, że niczego nie wrzucam. Otóż wrzucam. Kolejne notki, gdzie Kyuu odgrywa rolę pierwszoplanową XD
Naru: Jak wiadomo, kiedy Kyuubi jest w tytule, to wiadomo, że będzie to parodia.
Dokładnie! A teraz już nie przedłużam i zapraszam do czytania ^^
----------------------------------------
                Kyuubi nie chciał jeszcze stawać z łóżka .Było mu całkiem wygodnie, przewiewnie, ciepło, ale nie za ciepło i ślicznie pachniało…
                Chwila, wróć. Jak to: pachniało? Przecież nie ma żadnych kwiatów w pokoju!
                Natychmiast otworzył oczy i spojrzał na dziurę w suficie. Czekaj, to przecież nie sufit. Kyuubi przymrużył oczy i udało mu się nawet ujrzeć gwiazdy nad głową.
                Usiadł.
                Rozejrzał się dookoła.
                Było ciemno jak w grobie, a do tego jeszcze miał żółte kwiaty dookoła siebie. Ładnie pachniały. Teraz go ciekawiło, kto chciał mu dać tak bardzo oszczędny pogrzeb. Kyuu zdenerwował się, lecz zaraz ochłonął, bo wyczuł właśnie jakąś energię.
                Spojrzał prosto na ducha dziewczynki w zielonym sweterku żółtym paskiem, rumianymi policzkami i czerwonymi oczami. Coś tam mamrotała pod nosem o zniszczeniu świata. Kyuu przewrócił oczami.
                — Byś się, dziecko, ogarnęło. Zniszczenie świata gówno by ci dało, a jak tak bardzo czujesz się pokrzywdzona, to pogadaj z psychiatrą, opcjonalnie moją szefową.
                Lis wstał i otrzepał się z pyłku kwiatów.
                — Ty mnie widzisz?
                — Nie, wywąchałem. Jasne, że ciebie zobaczyłem. I zainwestuj w Orbit, bo śmierdzi ci z gęby. Brr, jak ja nie cierpię zgniłej chakry, jest okropna.
                Przed Kyuubim wyrósł nagle kwiatek. Żółty. Uśmiechnięty. Podniósł brew. Jeszcze cholernych uśmiechających się kwiatów mu tu brakowało.
                — Witaj! Jestem Flowey! Flowey the Flower!
                — Kyuubi no Kitsune. Spieszę się.
                — Hmm, jesteś nowy w Podziemiu, co? Jesteś pewnie strasznie zdezorientowany?
                — Nie, ale zaraz komuś tu się stanie krzywda, jeżeli dalej będzie do mnie gadał brednie… — wymamrotał Lis, ale Flowey go nie usłyszał.
                — Ktoś musi cię nauczyć, jak to wszystko się tutaj odbywa!
                —Potrzebne do życia mi to nie jest. Spadam stąd — Kyuu już się ruszył, kiedy nagle naprzeciwko niego pojawiło się serduszko. Czarne, bo tak.
                — Widzisz to serce? To twoja DUSZA.
                — Co za głupoty. Wszyscy przecież wiedzą, że demony dusz nie mają — Kyuu przyjrzał się serduszku. Wyczuł w nim małą cząstkę swojej chakry, ale to nie jest nic, czego straty by się obawiał. Ot, malusieńka cząstka jego potęgi. Tak mała, że pewnie nawet by nie zauważył, że ją stracił.
                — Jest to kulminacja twojego istnienia.
                Jaaasne, może jeszcze frytki do tego, pomyślał Kurama, swoją drogą zgłodniałem. Chyba mam jakieś dango w zwoju, który zawsze mam przy sobie.
                Kyuu wyjął zwój i przywołał sobie talerz pełen dango. Jedząc, słuchał dalej nawiedzonego słonecznika, który opowiada głupoty.
                — Twoja DUSZA zaczyna słabiutko, z małą liczbą życia, ale może stać się silna, jeżeli zbierzesz LV. Co to znaczy LV? Ależ oczywiście, że LOVE! Chcesz trochę LOVE, prawda? Nie martw się, podzielę się z tobą! Tutaj Love rozdajemy poprzez małe białe płatki przyjaźni. O, proszę!
                Kyuu nawet się nie ruszył z miejsca, kiedy płatki trafiły w serduszko i stracił całe to zdrowie, o którym chrzanił słonecznik. Serduszko się złamało, ale chwilę później się odnowiło. Kyuu to nie zszokowało, ale Flowey’a już tak.
                — Chwila, dlaczego to nie zadziałało? Miało cię to zaboleć!
                — Przestań pieprzyć głupoty, cholerny słoneczniku.
                — Nie jestem słonecznikiem!
                — A ja nie jestem głupią blondynką.
                Flowey sprawdził statystyki Kyuu.
Atak: Nieznany
Obrona: Nieznany
HP: Nieznany
LV: Nieznany
EXP: Nieznany
                — Czemu masz takie niejasne statystyki?
                — Słuchaj, słoneczniku. Mam gdzieś twoje statystyki, to raz. A dwa: zejdź mi z drogi zanim cię podpalę moimi płomieniami i zostanie z ciebie tylko kupka popiołu, a wtedy się przekonasz, jakie mam ,,statystyki”. — Kyuu pokazał dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów.
                Flowey podjął kolejną próbę ataku. Okrążył Kyuu swoimi płatkami i starał się zaatakować, powoli zbliżając płatki do Kyuu. Ten tylko uniósł brew, jakby w geście wyzwania: No, spróbuj, a pożałujesz bardzo szybko.
                W tym momencie jednak Flowey oberwał od kogoś trzeciego. Kyuu spojrzał na… Kobietę kozę? Nic go już tu nie zdziwi.
                Zamiast tego Kyuu dalej jadł dango.
                — Co za okropna, złośliwa kreatura, torturująca biedne, niewinne młode. Nie bój się, moje dziecię.
                Kyuubi uniósł brwi. On niewinny…? To tak jak powiedzieć, że Naruto nienawidzi ramenu z całego serca.
                — Proszę pani, ja młody i niewinny nie jestem, zapewniam.
                — Jestem Toriel, opiekunka tych Ruin.
                — Kyuubi no Kitsune.
                — Przychodzę tu codziennie, żeby sprawdzić, czy nikt czasem nie spadł tutaj przez otwór.
                — To bardzo miło z twojej strony. A czy egzorcyzmowałaś tutaj duchy? Taki jeden się tu ciągle użala nad moim uchem, taki w zielonym sweterku. Coś chrzani że chce mnie opętać i takie tam.
                — Nie, nie zajmuję się tym — Toriel spojrzała na Kyuu nieco podejrzliwie.
                — No cóż, trudno, ale upewnij się, że zadzwonisz po księdza lub onmyouji, albo jeszcze innego kapłana, bo to dziecko jest denerwujące i jakby oszalałe.
                — Och, rozumiem. Chodź, oprowadzę cię po katakumbach.
                Kyuu wzruszył ramionami, po czym ruszył za Toriel. Skoro już tu był, to mógł się rozejrzeć, nie zaszkodzi mu to.
                Sprawdził jeszcze, co miał w kieszeniach. Komórki, niestety, nie znalazł, ale za to miał MP3 i słuchawki. Przynajmniej nie był skazany na wieczną nudę, dobre i to.
                — Idziemy tędy.
                Kyuu musiał przyznać, że w tych Ruinach było zaskakująco fioletowo. I te Ruiny trzymały się kupy. Po chwili znalazł gwiazdkę.
                Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że to zapis. Wzruszył ramionami.
                I tak nie da rady zginąć tutaj, nawet jeśliby chciał. Nie ma tu jego jinchuuriki’ego, a więc zabicie go nie tyle graniczy z cudem, a jest niemożliwe. Graniczyłoby z cudem, gdyby Naruto był tu, ale go nie ma, więc zabicie go jest nie możliwe. Basta.
                Kilka zagadek, ignorowanie marudzenia Kyuu, że nie jest dzieckiem i bawienia się słuchawkami później w końcu doszli do domu Toriel. Tam został poczęstowany ciastem. Było całkiem niezłe, musiał przyznać.
                — Dobra, proszę pani. Tak jakby się spieszę, jak nie wrócę przed obiadem to mnie szefowa poćwiartuję, a po takim czymś dochodzę do siebie przez przynajmniej miesiąc, czego chciałbym uniknąć. To którędy mogę wyjść na zewnątrz?
                Niestety, teleportacja Kyuu na powierzchnię skończyła się fiaskiem, dlatego też musiał zadowolić się tradycyjnymi sposobami wychodzenia. Drzwiami, bo okien tu jeszcze nie widział.
                — Ależ nie mogę cię jeszcze wypuścić, nie jestem pewna, czy sobie poradzisz.
                Kyuu przewrócił oczami.
                — Mam ponad trzy tysiące lat, nadpobudliwego jinchuuriki, w którego rodzinie jestem od lat, irytującą kuzynkę Weny na głowie i szefową, która nie lubi spóźnialskich. Wszystko to przetrwałem. Do diabła, wojnę przetrwałem i wredne rodzeństwo, demony jedne. Czego ty jeszcze ode mnie wymagasz, kobieto?!
                Toriel jednak już nie słuchała tego wywodu, bo wyszła, zanim Kyuu w ogóle otworzył usta do przemowy.
                No pięknie, pomyślał sobie, nie chcesz mnie wypuścić, to sam se znajdę wyjście, a jak nie znajdę, to je sobie zrobię, a co. Polityka siły, kuźwa mać.
                Wyszedł na korytarz, po czym schodami zszedł na dół. Tam jeszcze nie był.
                I faktycznie, znalazł drzwi. I Toriel też. Stała przed tymi drzwiami, gotowa do ataku.
                Kyuu umie wywęszyć podstęp na kilometr, wiedział, że chce go ,,sprawdzić” czy coś tam.
                — Żeby stąd wyjść, musisz mnie pokonać!
                — Wystarczy, że sobie usiądę, o tu, na tym krześle i poczekam, aż się znudzisz atakować. Szkoda, że książki żadnej nie mam.
                Toriel zaczęła atakować, a Kyuu ze spokojem przyjmował wszystko na klatę. Tak po prostu. Jemu ta cała magia nie przeszkadzała ani trochę. Patrzył na Toriel ze znudzeniem wypisanym na twarzy.
                — Nie patrz tak na mnie…
                Kyuu jak na złość gapił się jeszcze bardziej otwarcie.
                — Po prostu… Wróć do swojego pokoju.
                Kyuu właśnie miał zamiar to zrobić. Wrócić do domu, do swojego pokoju, legnąć w swoim łóżku i pospać sobie cały dzień najlepiej. I w jego pokoju były okna jako wyjście awaryjne, no.
                Toriel przestała go trafiać swoimi atakami. Chyba się w końcu znudziła tym. Nie żeby Kyuubi marudził.
                — Obiecuję, że dobrze się tobą tutaj zajmę.
                — Tak, a potem szefowa przyjdzie, poćwiartuje mnie i będę dochodzić do siebie po tym przez miesiąc, podziękuję — wymamrotał pod nosem, ale na tyle cicho, żeby Toriel go nie usłyszała.
                — Wiem, że nie mamy tutaj za wiele… Ale możemy tutaj dobrze żyć. Dlaczego sprawiasz, że to jest takie trudne?
                — Bo jestem asystentem mojej szefowej, to zobowiązuje.
                — Proszę, idź na górę.
                — Nope.
                — …
                Patrzył na nią dalej.
                — Haha. Żałosne, czyż nie? Nie mogę ochronić nawet jednego dziecka.
                — Pani Kozo, ja nie jestem cholernym dzieckiem od tysiącleci!
                — Nie, rozumiem. Byłbyś nieszczęśliwy, będąc uwięzionym tu, w Ruinach. Jak już się do nich przyzwyczaisz, to robią się one małe.
                — A raczej przerażony wizją mojej szefowej. Miałbym traumę do końca życia potem. Wolę tego uniknąć — Kyuu spojrzał na zegarek. Było po szóstej rano. Może jeszcze zdąży na obiad jak się spręży…?
                — Moje oczekiwanie, moja samotność, mój strach… Odrzucę to dla ciebie, moje dziecię.
                — Pani Kozo, proszę mnie posłuchać, ale tym razem ze zrozumieniem. Nie jestem dzieckiem, to po pierwsze, a po drugie, nie jesteś tu sama i dobrze o tym wiesz. Poza tym zamów w końcu tego egzorcystę, ta gadzina w zielonym sweterku ciągle za mną lata.
                Kyuu nie lubił, jak ktoś tak nad nim wisi bezustannie, a niestety nie może spalić tego ducha. Naruto już wybił mu z głowy dawno temu takie praktyki. Niestety.
                — Nie będę cię zatrzymywać. Tylko… Jak już raz opuścisz Ruiny, nie możesz już nigdy do nich wócić.
                — Spoko, Pani Kozo, ja rozuuu…Ałć.
                Toriel przytuliła go mocno do siebie. Kyuu tylko niezręcznie poklepał ją po plecach.
                — No już, no już, pani niech się uspokoi, to jeszcze nie koniec świata.
                — Do widzenia, moje dziecko — Toriel go puściła i odeszła, a Kyuu tylko zajęczał na tak okrutne traktowanie go jak dziecko. Ile on miał lat, sto, żeby tak go nazywać?!
                Wyszedł przez drzwi. Przeszedł się kawałek i znowu spotkał Flowey’go.
                — Sprytne. Bardzo sprytne.
                — Spadaj, słoneczniku, jest dziesięć po szóstej rano, a obiad u mnie w domu jest o drugiej po południu, spieszę się.
                — W tym świecie to jest zabić, lub zostać zabitym.
                — Ach tak? Co ty wiesz o zabijaniu, gaki. A z resztą.  Spadam stąd — i z tym oświadczeniem Kyuu wyciągnął MP3, puścił pierwszą lepszą piosenkę z listy i przechodząc obok Flowey’a, specjalnie nadepnął mu na kwiatek. Gdyby dał radę, to by nawet szpony w niego wbił, ale nie chciał niszczyć sobie nowych butów.
                I poszedł dalej ścieżką, zostawiając wrzeszczącego Flowey’a za sobą.
---------------------------------------------

Kolejna część już za tydzień! A teraz lecę grać w Elsworda XD
Pozdrawiamy!
Darka3363 i Wesoła Drużyna Pierścienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz